Pogodny, multimedialny obrazek?
pytania stawia najnowszy projekt multimedialny Elvina FlamingoCzy tworzenie jest posłannictwem, błogosławieństwem czy przekleństwem? Czy artysta może żyć zwyczajnym życiem? Czy wolno mu więcej niż innym ludziom? Takie pytania stawia najnowszy projekt multimedialny Elvina Flamingo.
Głuptackie żarty czy sztubacki wygłup - tak właśnie można na pierwszy rzut oka odczytywać poszczególne elementy najnowszego przedsięwzięcia sopockiego artysty Elvina Flamingo "Jothabelsi", na które składa się oryginalny pod względem narracji i środków wyrazu film, wideo-art, kilka bardzo ekspresyjnych obrazów, muzyka i ogromny banner przygotowany na wzór ściennej gazety: Tymon Tymański z uczoną miną opowiada nieprawdopodobne dyrdymały, inni sopoccy muzycy kpią z samych siebie podczas prób czy beztroskiego biegania po lesie i plaży, nawet animowane montypythonowskie sterowce z logo całego projektu spadają w dół w płomieniach w sposób, który budzi raczej śmiech niż grozę.
Na tym poziomie interpretacji projekt Flamingo, który zobaczyć można było w piątek w Żaku, to bardzo pogodna apoteoza sopockiego środowiska muzycznego, a może szerzej - dowolnie wybranego środowiska artystycznego, którego członkowie wspierają się nawzajem, wspólnie tworzą ciekawe dzieła i znajdują ogromną przyjemność w najzwyklejszym choćby byciu ze sobą. Bardzo głęboko wchodząc w niuanse lokalnego życia artystycznego, Flamingo zdołał jednocześnie stworzyć dzieło bezsprzecznie uniwersalne.
Co więcej - autorowi udało się przemycić w swoim projekcie coś jeszcze. Coś, co wdziera się w ten pogodny obrazek, wychyla się czasem spod nasączonej radością i beztroską powierzchni. To bardzo trudne pytania o sens tworzenia i istnienia sztuki. O jej status w życiu społecznym i status samego artysty w dzisiejszej rzeczywistości. Flamingo zastanawia się, czy akt tworzenia jest wyrazem błogosławieństwa czy przekleństwa. Czy spalanie się w artystycznym geście jest warte rezultatu, który przynosi. A wreszcie - czy artysta może w ogóle zadawać sobie takie pytania, czy jest raczej tylko bezwolnym przekaźnikiem twórczej energii, nad którą sam nie jest w stanie zapanować.
Ale nawet to nie jest jeszcze najbardziej poruszającą warstwą tego projektu. Tę odkryć można w kilku zdumiewająco mocnych i poruszających scenach - choćby tej, w której kobieta kochająca jednego z tytułowych jothabelsów, zostawiona sama w domu, śpiewa w iście rozdzierający sposób jedną z piosenek z repertuaru zespołu Antony And The Johnsons. I wtedy od razu przed oczami pojawia się pytanie: czy artyście wolno więcej? Czy poświęcając się całkowicie dla swej sztuki nie krzywdzi innych, a zwłaszcza najbliższych? Te wątpliwości pozostawiają widza po projekcji z dylematami najbardziej bolesnymi.