Pogodziłem się trochę z Ferdkiem

rozmowa z Andrzejem Grabowskim

Z Andrzejem Grabowskim, aktorem znanym min. z serialu "Świat według Kiepskich", rozmawia Anna Gronczewska

W piosence "Jestem jak motyl", która stała się jednym z przebojów tego lata, śpiewa Pan: Jest dobrze, jest dobrze, ale nie najgorzej jest. Jak jest w Pana życiu?

- Jest tak, jak śpiewam. Dobrze, ale nie najgorzej jest...

Skąd wziął się pomysł, by śpiewać i to od razu przeboje?


- To nie był mój pomysł, tylko Michała Gawlicza i Krzysztofa Niedźwieckiego, którzy zorganizowali koncert poświęcony Janowi Himilsbachowi i Zdzisławowi Maklakiewiczowi. Było to w zeszłoroczne wakacje, na festiwalu gwiazd w Gdańsku. Bardzo się zdziwiłem, dlaczego akurat mnie proponują zaśpiewanie piosenki. Jednak zgodziłem się, bo zawsze jest to jakieś nowe doświadczenie. Zaśpiewałem wtedy tę piosenkę i chyba nie wyszło najlepiej. Potem nagraliśmy płytę z utworem "Jestem jak motyl". No i stało się.

Ale wcześniej już Pan śpiewał - z punkowo-rockowym zespołem KSU...

- Tak. Siczka, lider KSU, wymyślił sobie, żebym zaśpiewał na płycie jedną ich piosenkę. I zaśpiewałem. Kiedy w ubiegłym roku obchodzili jubileusz trzydziestolecia, wziąłem w nim udział. Ale to są tylko przypadki związane ze śpiewaniem.

Nie myślał Pan, by nagrać swoją płytę?

- Teraz mam zamiar to zrobić. Krzysztof Niedźwiedzki, kompozytor i współautor tekstu piosenki "Jestem jak motyl", namówił mnie, bym wydał solową płytę. On pisze muzykę do tekstów m.in. Jana Wołka i Pawła Królikowskiego. Ja też napisałem trzy teksty. Może więc w okolicach grudnia wydam płytę.

Przyjemnie jest słyszeć w radiu śpiewane przez siebie piosenki?

- Nie lubię siebie słuchać ani oglądać. Człowiek potem słyszy i widzi wszystkie błędy, których nie zauważa w czasie nagrywania.

Od ponad trzydziestu lat pracuje Pan w zawodzie. Czy może Pan dziś powiedzieć, że aktor to brzmi dumnie?


- Nigdy tak nie twierdziłem i nie twierdzę. Tak samo można powiedzieć o szewcu lub kowalu, policjancie lub lekarzu. Z każdego zawodu można być dumnym, jeśli się go dobrze wykonuje.

Gdy ktoś spotyka Pana na ulicy, to widzi Gebelsa z "Pitbulla", Ferdka Kiepskiego czy raczej Andrzeja Grabowskiego?


- Nie wiem. Ale tak to już jest z serialowymi aktorami. Zwłaszcza z tymi, którzy kreują postać, wchodzącą w krwiobieg narodu. A ten Ferdynand Kiepski w krwiobieg na pewno wszedł. Gram go już jedenasty rok! Chyba nie ma Polaka, który by nie oglądał "Świata według Kiepskich" - bez względu na to, czy mu się podoba, czy nie. Dla jednych jest to kultowy serial, nagrywają każdy odcinek, nie mogą bez niego żyć. Nie mówię tu tylko o ludziach spod budki, ale też o takich, którzy są na topie, należą do śmietanki towarzyskiej i uwielbiają "Kiepskich". Oczywiście lubią ich z innych powodów niż ci, którym podoba się, że Ferdek kopie Paździocha w tyłek.

Nie znudziło się Panu granie tego Ferdka?

- Przez pierwszych kilka lat wręcz nienawidziłem tej postaci i w ogóle tego serialu. Teraz się z Ferdkiem trochę pogodziłem i nawet go polubiłem. Oczywiście, jak twierdzi Iza Cywińska, nie wszystkie odcinki "Kiepskich" są dobre. Ale gdy już trafi się dobry, to mówi nam więcej niż całe kino moralnego niepokoju.

Takich rodzin jak Kiepscy i Paździoćhowie jest wokół nas wiele?


- Oczywiście. W serialu mamy do czynienia z karykaturą, parodią parodii. Ale każdy znajdzie tam jakieś swoje cechy. To jest tak, jak z publicznością serialową w Polsce. Ludzie lubią oglądać te seriale, w których bohaterowie mają gorzej od nich, tak jak jest w "Kiepskich", lub seriale pokazujące życie niedostępne ogółowi, jak w "Dynastii".

Po jedenastu latach trudno chyba znaleźć nowe pomysły, by rozśmieszyć widzów?


- No tak. Dlatego podziwiam scenarzystów. Nagraliśmy ponad trzysta odcinków, czyli ponad trzysta małych filmów. Co nie oznacza, że każdy był dobry. Ale niektóre były naprawdę świetne.

Niektórym wydaje się, że wystarczy pojawić się na planie i już się jest Kiepskim. Ale myślę, że to bardzo trudna do zagrania rola?

Ma pani rację. Rozśmieszyć jest o wiele trudniej niż wzruszyć. Zwłaszcza że nie zawsze ma się do czynienia z fantastycznym tekstem. Wystarczy popatrzeć na zwykłe przejście przez korytarz. Gdy w "Pitbullu" jako Gebels przechodziłem korytarzem komisariatu, to po prostu szedłem. A w "Kiepskich", jeśli idę od mieszkania Fredka do tego przysłowiowego kibla, to muszę iść tak, żeby było śmieszne. A przecież w każdym odcinku przechodzę tamtędy z dziesięć razy.

W międzyczasie zagrał Pan Gebelsa w "Pitbulu", szefa gangu w "Odwróconych". Przyjmował Pan te role, by nie być cały czas Kiepskim, pokazać inną aktorską twarz?

- Oczywiście, że tak. To były nowe wyzwania. Paradoks polega na tym, że gdybym nie wystąpił w "Świecie według Kiepskich", to nigdy w życiu nie zgrałbym tak Gebelsa. Nikt by mnie do tego nie zmusił. Największym komplementem dla mnie było to, że ludzie nie rozpoznawali mnie w "Pitbullu". Nie mogli się potem nadziwić, że ten łysy aktor w roli Gebelsa to ja. Ten sam, który gra Kiepskiego. Gdyby nie Ferdek, to stworzyłbym w "Pitbullu" jakąś tam policyjną postać i wyglądałbym normalnie. Nie byłbym taki mroczny, zamknięty w sobie. Ale widzowie, którzy mnie zobaczyli w "Pitbullu", nie mogli przecież powiedzieć: O Ferdek, choć na browara!

Zanim zaczął Pan grać Kiepskiego, stworzył pan świetną kreację Andrzeja Jurewicza w serialu "Boża podszewka"...


- Tak, była to dla mnie przełomowa rola. Wcześniej słyszał o mnie tylko ten świat, który chodził do teatru. Ten telewizyjny zaczął mnie rozpoznawać dopiero po "Bożej podszewce". Rola Jurewicza była efektem tego, co robiłem wcześniej w teatrze, także w Teatrze Telewizji.

W którym świecie było Panu lepiej: wtedy, gdy był Pan nieznanym szerszej publiczności aktorem teatralnym, czy teraz?

- Bardzo trudno odpowiedzieć na to pytanie. Każdy czas w naszym życiu ma swoje złe i dobre strony. Jak zresztą śpiewam w piosence: alkohol ma swoje dobre i złe strony. Tak samo jest z życiem. Dzieci zesłańców syberyjskich, które spędziły dzieciństwo na Syberii, w biedzie, zimnie, upokorzeniu, jeżdżą tam na... wakacje. Bo jadą do swojego utraconego raju, powracają do swoich młodych lat. Gdy zaczynałem pracę w zawodzie, byłem w teatrze w Tarnowie, potem grałem w krakowskim teatrze im. Słowackiego. Chętnie oddałbym wszystko co mam, łącznie z moją obecną popularnością, by znów mieć te dwadzieścia kilka lat.

Czy to prawda, że chętnie zagrałby pan Andrzeja Leppera?


- Posłużę się anegdotą. Kapitan przychodzi do żołnierzy i mówi: To nie będzie film pornograficzny, tylko panoramiczny, nie szwedzki, tylko radziecki, i nie baba na żołnierzu, tylko "Ballada o żołnierzu". Z rolą Leppera jest podobnie. Rzeczywiście, kilka lat temu zaczęto mnie pytać, czy zagrałbym Andrzeja Leppera, bo powstał scenariusz filmu o nim, napisany przez członka Samoobrony. Odpowiedziałem, że bym nie zagrał... Przyjąłbym taką propozycję jedynie wtedy, gdyby scenariusz napisał Julek Machulski. Zresztą w kręgach tej partii mówiono, że Leppera mogę zagrać nie tylko ja, ale również Janusz Gajos lub Janusz Rewiński. Ambicje Samoobrona miała duże. Wiem, że autor tego scenariusza został potem wyrzucony z partii. A Lepper powiedział o nim, że zamiast pisać, mógłby paść krowy. Zresztą kilka dni temu w telewizji mijaliśmy z Andrzejem Lepperem. Ukłoniliśmy się... On dosyć kwaśno, ja też z lekkim uśmiechem...

W Pana ślady poszła starsza córka Zuza, która została aktorką. Nie odradzał jej Pan wyboru?

- Co mogłem jej odradzić? Żeby po dziesięciu latach przyszła do mnie i powiedziała: "Tato, jestem nieszczęśliwa, bo kazałeś mi uczyć dzieci polskiego, a ja chciałam być aktorką"? Jak jej nie wyjdzie, bo to trudny zawód, będzie miała pretensje do siebie, a nie do mnie. Ja jej tylko uświadomiłem, że nie jest to takie fajne życie, jak może się jej wydawało. Nie wszystkim się udaje tak, jak ojcu...

Jest Pan wszechstronnym artystą. Nie tylko Pan gra i czasem śpiewa, ale też wydał swoją książkę "Na garnuszku życia"...

- To taka książka z cyklu: gwiazdy od kuchni. Długo namawiano mnie, bym jąnapisał. Owszem, bardzo lubię gotować, ale nie znam żadnych przepisów. Opisałem więc potrawy, które lubię, a w wydawnictwie opracowali przepisy. Napisałem też do tego swoją autobiografię. Ograniczoną do wspomnień z dzieciństwa i młodości, związanych z kulinariami. Tak powstała ta książka. Najbardziej dumny jestem z jej tytułu, który sam wymyśliłem.

Z tej książki można się m.in. dowiedzieć, że chciał Pan zostać zakonnikiem. Świat aktorski poniósłby wtedy stratę...


Nie wiem, czy byłaby to strata dla świata aktorskiego. Myślę jednak, że stałaby się krzywda zakonowi bernardynów...

Grał Pan kilka razy zakonników i księży. Dobrze czuje się Pan w takich rolach?

Bardzo lubię na planach filmowych wkładać habit lub sutannę. Zakonnika, franciszkanina, grałem w jednym odcinku "Na dobre i na złe".
*
Andrzej Grabowski ma 57 lat, w 1974 r. ukończył krakowską szkołę teatralną. Popularność przyniosła mu rola Andrzeja Jurewicza w serialu "Boża podszewka". Od wielu lat gra Ferdka Kiepskiego w "Świecie według Kiepskich". Można go było też oglądać w serialach "Pitbull", "Złotopolscy", "Odwróceni". Zagrał w wielu filmach, m.in. w " Zróbmy sobie wnuka". "Atrakcyjny pozna panią"., "Wszyscy jestśmy Chrystusami", "Dublerzy", "Świadek koronny". Był mężem znanej krakowskiej aktorki Anny Tomaszewskiej. Niedawno poślubił charakteryzatorkę filmową Anitę Kruszewską. Ma dwie córki, jest bratem aktora i reżysera teatralnego Mikołaja Grabowskiego.

Anna Gronczewska
Polska Dziennik Łodzki
26 sierpnia 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia