Pokazać światu jak wartościowe są kobiety dyrygentki

Rozmowa z Jagodą Brajewską

Jestem dyrygentem, bo dla mnie orkiestra, to najpiękniejszy „instrument" na świecie. Dyrygenturę odkrywam z każdym kolejnym rokiem obcowania z tym zawodem. Pomaga mi odkrywać i rozwijać siebie jako człowieka, osobę. Będę starała się wytrwać w tym zawodzie tak długo, jak to tylko będzie możliwe. Odkąd mam okazję pracować w operze, zakochuję się w niej coraz bardziej i coraz trudniej mi wyobrazić sobie życie bez niej.

- O pracy nad partyturą baletu „Alicja w Krainie Czarów" Przemysława Zycha, o inspiracyjnej roli choreografii, o tym, co dla dyrygenta podczas prób płynie ze sceny, o emocjach, wrażeniach i materii muzycznej, z jaką się spotyka, a także o tym, czy płeć ma znaczenie dla sprawowania kierownictwa muzycznego i dyrygowania orkiestrą – mówi Jagoda Brajewska, dyrygentka Opery Nova w Bydgoszczy - w rozmowie z Iloną Słojewską z Dziennika Teatralnego.

Ilona Słojewska: Jak odebrała pani wiadomość o objęciu kierownictwa muzycznego nad baletem „Alicja w Krainie Czarów"?

Jagoda Brajewska - Jestem zachwycona, że do takiego pomysłu doszło. Będzie to moje pierwsze kierownictwo muzyczne, okazja do zdobycia doświadczenia w zupełnie nowej dla mnie roli. Zawdzięczam to m. in. pani Małgorzacie Chojnackiej, kierownik baletu Opery Nova, która po naszej współpracy w listopadzie 2021 roku, kiedy jako asystentka prowadziłam spektakl baletowy „Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków", zaproponowała mnie jako kierownika muzycznego „Alicji w Krainie Czarów". Pan dyrektor pomysł ten poparł, a na to reakcja może być tylko jedna - ogromna radość, ale i niedowierzanie, niebywałe szczęście, że po raz kolejny zostałam obdarzona sporym zaufaniem. Mam duży szacunek dla odwagi dyrektora Macieja Figasa. Nie każdy w końcu decyduje się na powierzenie takiego zadania młodemu dyrygentowi, tym bardziej kobiecie w ciąży...
Bardzo cieszę się, że moja pierwsza premiera będzie spektaklem baletowym, że będzie to „Alicja w Krainie Czarów", w dodatku muzyka nowa, współczesna, bo przyznam, że lubię tego typu wyzwania, możliwość współpracy z kompozytorem i to, że może on odnieść się do przygotowanej przeze mnie interpretacji, choć, przyznaję, może być to odrobinę stresujące.

Jak przebiega praca nad warstwą muzyczną Alicji? Jak obecnie odbywają się próby z Orkiestrą Opery Nova? Jakie towarzyszą pani wrażenia związane z pracą nad partyturą?

- Muzyka „Alicji w Krainie Czarów" spodobała mi się od pierwszych dźwięków, kiedy zapoznawałam się z wersją szczecińską, nagraną przez „Operę na Zamku", gdzie balet ten miał swoje prawykonanie. Bydgoska wersja będzie inna, jak przyznają choreograf Robert Bondara oraz kompozytor Przemysław Zych. Zmieni się budowa formalna dzieła, zostaną dopisane nowe fragmenty, a inne zmodyfikowane w warstwie instrumentacyjnej. Jeśli ktoś miał okazję obejrzeć wersję szczecińską, to na pewno bydgoska „Alicja..." będzie dla niego nowym doświadczeniem. Krótko mówiąc, będzie to nowa odsłona tego baletu.

Natomiast ciekawa jestem, jaki będzie finał. Obecnie trwają przygotowania premiery, jesteśmy po pierwszych próbach orkiestrowych, ale nie dysponujemy jeszcze pełnym materiałem. Aktualnie trwają intensywne prace choreografa i kompozytora, którzy na nowo opracowują formę tego dzieła, jego fragmenty powstają na bieżąco, a razem z Orkiestrą rozczytujemy i przygotowujemy kolejne numery, które dostajemy. Bardzo lubię próby z orkiestrą Opery Nova. Jest to niezwykle życzliwy, wspierający zespół, dzięki którego zaangażowaniu praca jest naprawdę przyjemna.

Muzyka Przemysława Zycha jest dla mnie inspirująca i zachęca do poszukiwań, do dociekania, odnajdywania ciekawych rozwiązań czy wyłuskiwania najciekawszych elementów dbając o to, żeby wybrzmiały one w należyty sposób, nie tracąc po drodze swoich walorów.

Trudno obecnie podzielić się szczegółowymi wrażeniami o partyturze, czekamy na zakończenie prac nad nią. Jedno jest pewne, że muzyka od pierwszych dźwięków jest niezwykle barwna i bardzo różnorodna. Spotkamy w niej wiele zabiegów ilustracyjnych, kolorystycznych, czy ciekawych technik wykonawczych. Muzyka ta zdecydowanie zachwycić może zarówno młodszego jak i starszego słuchacza, a na pewno dzięki niezwykłemu talentowi choreografa, Roberta Bondary, dzieło to będzie bardzo interesujące pod względem wizualnym.

- Co na obecnym etapie pracy jest najważniejsze, co skupia pani uwagę?

Ważne jest też dla mnie śledzenie pracy baletu i tego, co się dzieje w salach prób. Jaki jest pomysł choreografa Roberta Bondary na „Alicję...", w jaki sposób chce ją pokazać. Opera jest miejscem, w którym synkretyzm sztuk odgrywa niezwykle ważną rolę. Gdyby nie spójna współpraca wszystkich elementów dzieła, to, co próbowalibyśmy pokazać nie byłoby „prawdziwe". A nawet „kraina czarów" może nie być pokazana prawdziwie...

Chcę więc, aby moje inspiracje wynikały również z tego, co widzę na scenie. Muzyka jest w końcu jedną z takich dziedzin sztuki, przez które najłatwiej jest ilustrować niektóre wydarzenia. Jak wcześniej wspomniałam, zapoznałam się z wersją szczecińską warstwy muzycznej „Alicji...", jednocześnie dbam jednak o to, żeby do niej nie wracać. Nie dlatego, że jest zła czy nie podoba mi się, ale tylko po to, żeby stworzyć coś nowego, twórczego. Jako dyrygenci możemy wpaść w pułapkę - słuchając długo określonego dzieła, nasza interpretacja może stać się kopią pomysłów innych osób. Pomaga mi również to, że „Alicja w Krainie Czarów" nie była bajką, z którą miałam często styczność w dzieciństwie, co również umożliwia świeże spojrzenie na ten tytuł. Nie jestem obciążona wcześniejszymi doświadczeniami, konkretnymi obrazami czy skojarzeniami. Tworzę więc „swoją" „Alicję..." zupełnie na nowo.

Przypomnijmy kiedy rozpoczęła pani pracę w Operze Nova w Bydgoszczy?

- W czerwcu 2018 roku zostałam zaproszona na rozmowę przez Dyrektora Opery Nova w Bydgoszczy, Macieja Figasa. Przebiegła ona dla mnie pomyślnie i od nowego sezonu podjęłam pracę.

Pierwszym samodzielnym koncertem był koncert w Amfiteatrze Opery Nova...

- Tak, były to dwa koncerty, które odbywały się w ramach „Wyspy Moniuszki", dokładnie 5 maja 2019 roku, w 200. rocznicę urodzin kompozytora. Na jednym z nich zaprezentowaliśmy fragmenty „Halki", na drugim fragmenty „Strasznego dworu" Stanisława Moniuszki. Cieszę się, bo dzięki temu, że koncerty odbywały się w Amfiteatrze, mogły przybliżyć twórczość jednego z ważniejszych polskich kompozytorów szerszej publiczności. Na te właśnie koncerty przypadł mój dyrygencki debiut z Orkiestrą Opery Nova.

Jakie towarzyszyły pani emocje?

- Na pewno radość, bo jest to zawsze możliwość działania, zwłaszcza z tak ciekawym interesującym i życzliwym zespołem, jakim jest Zespół Opery Nova. To są tego typu doświadczenia, które chętnie „kolekcjonuję", które dają mi siły do dalszego działania. Na pewno również towarzyszyło mi poczucie odpowiedzialności, żeby nie nadwyrężyć zaufania, którym mnie obdarzono. Chyba każdy, kto dostaje szansę stara się jej nie zmarnować, a przede wszystkim nie zawieść osoby, która w nas uwierzyła.

Rok wcześniej była asystentura przy współczesnej operze komicznej „Awantura w Recco" Macieja Małeckiego, a trzy lata później, również przy klasycznej operze komicznej „Cosi fan tutte" Amadeusza Mozarta. Jak pracuje się z orkiestrą nad dziełami pochodzącymi z różnych epok?

- „Awantura w Recco" Macieja Małeckiego była pierwszym dziełem w Operze Nova w Bydgoszczy przy którym miałam okazję asystować. Przyznam szczerze, że bardzo cieszę się, iż moje pierwsze kroki w operze przypadły właśnie na ten tytuł i współpracę z tymi realizatorami. Tak na prawdę dopiero po studiach, albo raczej z każdym podjętym zadaniem, dowiadujemy się na czym właściwie powinna polegać nasza praca, a ja miałam okazję odkrywać to w gronie niezwykle życzliwych osób: zarówno realizatorów, solistów, jak i innych zespołów Opery Nova. Pani Anna Duczmal-Mróz chętnie dzieliła się ze mną swoim doświadczeniem, wprowadzała mnie w tajniki pracy asystenta i dyrygenta.

W przypadku „Awantury w Recco" było to właściwie prawykonanie, gdyż prapremiera pierwszej wersji tej opery miała miejsce kilkadziesiąt lat temu w Teatrze Wielkim w Warszawie, a w bydgoskiej Operze dzieło to wybrzmiało w zupełnie nowej, udoskonalonej odsłonie. Przygotowanie prapremiery dzieła stawia, w moim przekonaniu, przed dyrygentem inne zadanie, niż prezentacja dzieł klasycznych, np. Mozarta. To co prezentujemy jest nowe, nieznane publiczności, również my jako dyrygenci nie mamy odniesień, jesteśmy wolni od przypadkowego sugerowania się innymi wykonaniami takiego dzieła. Daje to ogromne pole do interpretacji, a z drugiej strony ciąży na nas ogromna odpowiedzialność, żeby nie zrazić, a zachęcić słuchacza do nowego tytułu, a najlepiej do poznawania szeroko pojętej muzyki nowej. Przy pracy nad każdym utworem najważniejszym zadaniem dyrygenta jest najwierniejsze, jak najlepsze oddanie tego, co kompozytor mógł chcieć przekazać swoim dziełem. Jednocześnie przekazujemy oczywiście odrobinę siebie, swoich doświadczeń i naszą interpretację, czym jest ono dla nas. W przypadku tytułów minionych epok, np. klasycznych jak opery Mozarta, na dyrygencie ciąży innego rodzaju odpowiedzialność, niż podczas przygotowania utworu współczesnego. Twórczość Mozarta i stylistyka tego kompozytora są bardzo znane, trzeba więc dokładnie je zgłębić, by jak najwierniej tą stylistykę odwzorować. Każdy oczywiście Mozarta będzie czuć na inne sposoby, a samych nurtów wykonawstwa będzie też trochę - niektórzy będą zwolennikami wykonawstwa historycznego, by starać się jak najdokładniej oddać charakter czy instrumentarium epoki klasycyzmu, natomiast inni zdecydują się na bardziej „współczesne" spojrzenie na Mozarta. W jednym i drugim przypadku konieczne jest jednak bardzo wnikliwe przygotowanie i zdobycie dużej wiedzy na temat wykonawstwa jego muzyki. W końcu nawet, kiedy chcemy czemuś zaprzeczyć, zrobić coś inaczej, musimy dokładnie wiedzieć czemu przeczymy, od czego chcemy odejść i co pokazać w odmienny sposób.

W pani muzycznym repertuarze w bydgoskiej Operze Nova jeszcze i asystentura przy musicalu „Bulwar Zachodzącego Słońca" Andrew Lloyda Webbera. Jakiego rodzaju jest to wyzwanie dla młodej dyrygentki?

- Na pewno nowe, inne wyzwanie. Utrudnieniem było na pewno rozciągnięcie pracy w czasie, ponieważ przygotowania do premiery przypadły na czas pandemicznych obostrzeń, musiały więc być kilkukrotnie przerywane ze względu na różnorodność przepisów, a proponowane terminy premiery przesuwały się. A to, jak nie trudno się domyślić, rozbija pracę, trwała dłużej niż zazwyczaj, choć z drugiej strony dłuższy proces przygotowań dał okazję do bardzo dokładnego poznania dzieła.

Natomiast jeśli chodzi o musical jako formę teatralną, na pewno sama scena stawia inne wymagania. Inne są również przyzwyczajenia solistów musicalowych, których w końcu rzadko spotkamy w teatrach operowych. Na co dzień pracują przecież w teatrach muzycznych czy teatrach dramatycznych, gdzie system pracy jest minimalnie inny.

Znając nasz operowy styl pracy, nas jako muzyków klasycznych, musieliśmy nauczyć się pogodzenia dwóch światów. Dotyczy to nawet sposobu porozumiewania się, choćby w trakcie przygotowywania dzieła. Na pewno dla orkiestry też był to inny materiał niż dzieła, z którymi muzycy mają okazję stykać się na co dzień. Wiemy, że Opera Nova w Bydgoszczy słynie ze swoich koncertów sylwestrowo-noworocznych, na których prezentuje się m. in. w repertuarze rozrywkowym, jednak „Sunset Boulevard" był innym wyzwaniem. Pomimo że łączą się w nim elementy muzyki rozrywkowej z prawdziwie symfonicznym brzmieniem, wymagał niekiedy wyjścia z ram klasycznych i wypracowania innej stylistyki gry. Zespół świetnie sobie z tym zadaniem poradził, chociaż moim zdaniem, nie było ono proste.

Zanim podjęła pani pracę w Operze Nova w Bydgoszczy...

- Młodym dyrygentom trudno jest znaleźć pracę, a tym bardziej stałe zatrudnienie. Mam szczęście spotykać ludzi obdarzających mnie zaufaniem i dzięki temu od roku 2016 mam pracę stałą. Zaczęło się od Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej I i II st. im. F. Nowowiejskiego w Gdańsku gdzie zastępowałam panią Sylwię Janiak na stanowisku dyrygenta orkiestry symfonicznej. W szkole pracuję do dnia dzisiejszego, prowadzę orkiestrę symfoniczną, kameralną i uczę przedmiotów ogólnomuzycznych. Po dwóch latach pracy w szkole, która przypadła na czas studiów magisterskich, rozpoczęłam regularną pracę w operze...

Natomiast jeśli chodzi o drogę zawodową, to my jako młodzi dyrygenci musimy szukać każdej okazji do rozwoju i zdobywania cennego doświadczenia. Nie zawsze jednak jest to prosta droga. W czasie studiów sama organizowałam koncerty, chętnie angażowałam się też w organizowane na uczelni koncerty kompozytorskie, na których mogłam mierzyć się z przygotowaniem prawykonań. Ważnymi „momentami kariery" są koncerty dyplomowe, gdzie zwyczajowo młodzi dyrygenci powinni zetknąć się z zespołami profesjonalnymi. W moim przypadku była to Polska Filharmonia Kameralna Sopot, gdzie odbył się mój licencjacki koncert dyplomowy, natomiast dyplomem magisterskim było poprowadzenie fragmentu spektaklu „Carmen" Georges'a Bizeta w Operze Wrocławskiej. Ten normalny repertuarowy spektakl został podzielony pomiędzy dwie wybrane przez komisję osoby i ku mojej radości znalazłam się wśród nich i mogłam poprowadzić pierwsze dwa akty tej opery. Było to w październiku 2018 roku, kiedy praktycznie pracowałam już w bydgoskiej Operze Nova, ale mój operowy debiut przypadł właśnie na Wrocław. Oprócz tego w czasie studiów prowadziłam jeszcze koncerty w Polskiej Filharmonii „Sinfonia Baltica" w Słupsku i w Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej w Olsztynie. Pojawiały się też pojedyncze zaproszenia, do współpracy z różnymi zespołami, z których miło wspominam m. in. współpracę z NeoQuartetem w ramach festiwalu muzyki współczesnej NeoArte.

Dlaczego wybrała pani dyrygenturę? Czy można mówić o kobiecej dyrygenturze? Czy płeć ma tu jakiekolwiek znaczenie?

- Jestem dyrygentem, bo dla mnie orkiestra, to najpiękniejszy „instrument" na świecie. Dyrygenturę odkrywam z każdym kolejnym rokiem obcowania z tym zawodem. Pomaga mi odkrywać i rozwijać siebie jako człowieka, osobę. Będę starała się wytrwać w tym zawodzie tak długo, jak to tylko będzie możliwe. Odkąd mam okazję pracować w operze, zakochuję się w niej coraz bardziej i coraz trudniej mi wyobrazić sobie życie bez niej.

Jeśli chodzi o płeć dyrygentów... Szczerze mówiąc, wolałabym, żeby tego rodzaju dyskusje nie musiały być dzisiaj (w XXI wieku!) potrzebne. Niestety nadal są, bo w dalszym ciągu nie jesteśmy jako kobiety odpowiednio traktowane. Dotyczy to niestety nie tylko zawodu dyrygenta... Tak na prawdę dyrygent to zawsze tylko człowiek. Z całym swoim „dobytkiem", doświadczeniem, uczuciami, emocjami. Każdy z nas ma prawo do kreatywnego głosu, do wyrażania „siebie", niezależnie czy jest się kobietą czy mężczyzną.

Niestety do dzisiaj się zdarza, że wychodzi się na scenę i spotykamy się ze zdziwieniem zespołu czy części publiczności. Nie jesteśmy traktowane tak, jak na to zasługujemy. Zamiast skupiać się na naszych umiejętnościach i walorach jako muzyków, uwaga wielu osób kierowana jest na inne rzeczy... To jest nadal trudny temat, którego bardzo nie lubię. Jest we mnie natomiast dużo szacunku i wdzięczności wobec kobiet dyrygentek, które weszły na tę drogę przed laty, poniekąd przecierając szlak kolejnym pokoleniom, bo na pewno ich droga była o wiele trudniejsza.

W czasie „La Maestra" International Competition for Woman Conductors w Paryżu, w którego pierwszej edycji brałam udział, znalazłam się wśród dwunastu uczestniczek wybranych spośród kilkuset kandydatek. Założeniem tego konkursu było to, żeby parytety świata dyrygenckiego odrobinę zmienić, pokazać, że kobiety również mogą być utalentowane w tej dziedzinie. Niestety za często spotykałam się z nieciekawą postawą mężczyzn, z którymi rozmawiałam o tym konkursie. Zdarzało się, że reagowali śmiechem słysząc o jego formule, komentując to w ten sposób, że „feministki chcą równouprawnienia, a organizują sobie konkurs, w którym dyskryminują mężczyzn". Z takimi komentarzami zetknęłam się w Polsce. Wiele osób z życia muzycznego, z którymi rozmawiałam w Paryżu, dziwiło się, że w naszym kraju, w prasie, jest niemal zerowe zainteresowanie tym ważnym wydarzeniem, że oprócz dyrektor Ewy Bogusz-Moore i mnie nie było tam żadnych osób zainteresowanych z Polski...

Marin Alsop i Nathalie Stutzmann, które były w Paryżu podczas tego konkursu chętnie dzieliły się z nami swoim doświadczeniem. Podkreślały, że ich droga nie była prosta, nie jest również i dziś, mimo ich ogromnych zasług dla świata muzyki...

Tak naprawdę jako kobiety mamy pewnie czasem „inne" rzeczy do zaoferowania, ale pytanie czy „inne" to znaczy gorsze? Może dysponujemy niekiedy inną wrażliwością... Ale to samo możemy powiedzieć o każdym człowieku, niezależnie od jego płci. Ja na przykład podczas przygotowań do premiery „Alicji..." nie potrafię nie myśleć o moim dziecku, które razem ze mną uczestniczy we wszystkich próbach, wspiera, inspiruje i czaruje mój świat swoją cichą obecnością... To są zupełnie inne wartości, które możemy jako kobiety przez muzykę przekazać, co nie znaczy, że są gorsze.

Niektórzy dyskutują także o kobiecych gestach w dyrygenturze...

- A dyskutuje się o męskich gestach w dyrygenturze?... Zdarzyło mi się spotkać parę dyrygentek, w warsztacie których widoczne były pewne podobieństwa, mimo że kobiety te nie miały szansy się spotkać. Może istnieją pewne cechy kobiecego gestu. Może wynikałyby one z naszej fizyczności? Jednak obok tych podobieństw możemy spotkać dyrygentki, których dyrygencki język ciała będzie zupełnie kontrastujący. I dokładnie to samo możemy powiedzieć o mężczyznach dyrygentach - znajdziemy i takich dyrygujących podobnie i takich, których nawet trudno ze sobą porównać. W tym zagadnieniu płeć również nie powinna mieć znaczenia...
Na pewno nie uważam, że w kobietach dyrygentkach jest cokolwiek gorszego, czy że bardzo odstają od mężczyzn. Niestety mam wrażenie, że kobiety niejednokrotnie muszą włożyć dużo więcej wysiłku, pracy i poświęcenia, aby znaleźć się w jakimś miejscu zawodowym, niż mężczyzna z podobnym doświadczeniem. Ale to również dotyczy niestety wielu innych zawodów, nie tylko dyrygentury.

Bardzo dziękuję za rozmowę!
__

Jagoda Brajewska - asystent dyrygenta - absolwentka Wydziału Dyrygentury, Kompozycji i Teorii Muzyki Akademii Muzycznej w Gdańsku w klasie dyrygentury symfoniczno-operowej prof. dr hab. Elżbiety Wiesztordt-Sulecińskiej. W Operze Nova w Bydgoszczy pełniła dotychczas funkcję asystenta kierowników muzycznych: Anny Duczmal-Mróz przy premierze opery Macieja Małeckiego „Awantura w Recco, czyli drzewko wolności" (2018 r.), Piotra Wajraka przy premierze opery Stanisława Moniuszki „Straszny dwór" ( 2019), Macieja Figasa przy „Coppélii" Léo Delibes'a, Magdaleny Małeckiej-Wippich przy „Operowym zawrocie głowy" Macieja Małeckiego (2020), Krzysztofa Herdzina przy realizacji musicalu "Bulwar Zachodzącego Słońca" (2021) i Dawida Runtza przy „Cosi fan tutte" Wolfganga Amadeusza Mozarta (2021).

Ilona Słojewska
Dziennik Teatralny Bydgoszcz
13 maja 2022

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia