Pół na pół

"Pół żartem, pół sercem", Teatr Ludowy w Krakowie

Przebieranki, maski, przywdziewanie wraz ze strojem innej osobowości to cechy typowe nie tylko dla karnawału. Od wieków doskonale sprawdzają się także jako elementy komedii, a spektakl "Pół żartem, pół sercem" jest tego doskonałym przykładem.

Cały komizm przedstawienia oparty jest na zmianie osobowości, przez dwóch głównych bohaterów. Jack i Leo, aby zdobyć spadek umierającej staruszki, posuwają się do oszustwa i w kobiecym przebraniu udają jej siostrzenice, z którymi starsza pani straciła kontakt wiele lat temu. Nie trudno się domyślić, że tak drastyczna przemiana nie jest łatwa i mogą z niej wyniknąć liczne nieporozumienia i zaskakujące wypadki. 

Trafiając do domu ciotki Jack i Leo poznają całe tamtejsze towarzystwo, w osobach dwóch uroczych panien ( które staną się przyczyną ich perypetii miłosnych), Doktora Killera i jego zdziecinniałego, choć już dorosłego syna oraz skąpego pastora. Efekt przebieranki, a tym samym komizmu, zostaje w spektaklu podwojony za pomocą prób do „Wieczoru Trzech Króli”, w którym jak wiadomo Viola przebiera się za mężczyznę. Motyw ciągłej gry oraz udawania, przywdziewania masek pokazany zostaje zatem na różnych płaszczyznach. Fikcja miesza się z rzeczywistością, każda z postaci coś ukrywa, aż w końcu, jak to bywa w komediach, wszystko zostaje rozwikłane w finale. 

Fabuła przedstawienia ma wiele wspólnego z komedią filmową Billego Wildlera („Pół żartem, pół serio”), ponieważ stanowiła ona inspirację dla autora sztuki, Kena Ludwiga. Nic więc dziwnego, że inscenizacja stylizowana jest na kino amerykańskie lat ’50. Podobieństw można doszukiwać się w scenografii, kostiumach i typowych dla amerykańskich filmów scenach tańca. Znajduje się także odsłowne odniesienie do ponadczasowej ikony sexu, Merlin Monroe, w scenie, kiedy Meg występuje w słynnej białej sukience z „Słomianego wdowca”. Podobieństw do Monroe można się także dopatrzyć w pierwszym akcie w pociągu, gdzie Audrey pojawia się w wyrazistej blond peruce i różowej sukience. Mówiąc o kostiumach warto wspomnieć także o fantazyjnych spodniach, nie mających już nic wspólnego z żadną epoką i stanowiące jedynie dowód artystycznej wyobraźni ich twórcy. Ubiór ten, noszony w jednej ze scen przez Meg i Audrej, wyróżniał się tym, że jedna nogawka wykonana została w całości z różnokolorowych krawatów.  

Jednak poza elementami typowymi dla komedii filmowej, nie brak tu także odwołań do gatunku teatralnego, a mianowicie farsy. Daje to razem efekt fantastyczny, publiczność zanosi się śmiechem przez całe dwie godziny. Przedstawienie płynie lekko, zabawnie i nawet w niedwuznacznych gestach aktorów nie ma nic z wulgarności. 

Duża w tym zasługa świetnego zespołu aktorskiego. Największe brawa należą się oczywiście wykonawcą dwóch głównych ról Piotrowi Pilitowskiemu i Tomaszowi Schimscheinerowi, którzy w damskich przebraniach byli tak przekonujący, że naprawdę każdy mógłby się pomylić... 

Scenografia, mimo konotacji z filmem, oczywiście zachowuje cechy czysto teatralne dzięki swej umowności. Scenografka, Anna Sekuła, głównie za pomocą parawanów stworzyła przestrzeń wagonu pociągowego oraz pięknej willi podstarzałej dziedziczki. Nie brak też elementów, które w sposób przerysowany oznaczają cechy typowe dla mody z tamtych lat –jest to zarówno słodka Audrey w bufiastej różowej sukience i wrotkach, ogromny telefon z zaskakująco długim kablem i pomarańczowa kanapa. Całość, utrzymana w jasnych, różnokolorowych barwach tworzy świat jak z dawnych filmów-nieco infantylny, cukierkowy, ale przede wszystkim piękny i uroczy.

Spektakl w reżyserii Włodzimierza Nurkowksiego jest rzeczywiście tworem teatralnym zrobionym pół na pół. Jedno „pół” to oczywiście żart - gdyż humor przedstawienia jest przedni! A drugie „pół” – to gra z wielkim sercem, która została ciepło przyjęta przez najbardziej wymagająca krytykę, czyli publiczność.

Barbara Wojnarowska
Dziennik Teatralny Katowice
15 stycznia 2009
Teatry
Teatr Ludowy

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia