Pole walki

13. Ogólnopolski Festiwal Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje", Katowice

Cybernetyk Snaut z "Solaris" Stanisława Lema, powieści, której sceniczną wersję mogliśmy podczas festiwalu w Katowicach oglądać, tak określa ukryty cel penetracji kosmosu: "Nie potrzeba nam innych światów. Potrzeba nam luster". Słowa te w równej mierze dotyczą teatru, także młodego teatru, który podstawia nam rozmaite lustra

Lustro języka

Czy język nas więzi, osacza, przygniata? Ależ tak, dowodzi tego Dawid Harrower w swoim dramacie „Noże w kurach”, który na scenę przeniosła Weronika Szczawińska (Teatr im. Stefana Jaracza w Olsztynie). Nadała tekstowi kształt tworzonej na oczach widzów murralowej łamigłówki, z którą boryka się główna bohaterka. Zamknięta w pułapce konwencji jako żona rolnika wysłana do młynarza, uchodzącego za prześladowcę kobiet, szuka wyrwy w słowach, przez którą mogłaby się wymknąć na swobodę. Jednorodnej, spójnej poetyce odwołującej się do surrealistycznych, dadaistycznych źródeł, z oddaniem posłuszni są aktorzy.

Spektakl Szczawińskiej pokazywano poza konkursem. Rozbudził apetyt na następne prace reżyserki. Szczawińska potrafi zbudować spektakl, w którym wszystkie elementy do siebie pasują. Teatr to dla niej pole wolności.

Lustro koszmaru


To nie jest łagodna, baśniowa wersja szekspirowskiego „Snu nocy letniej” z elfami, świegotem ptaków i zielenią w tle. Wprawdzie z tyłu sceny widać kilkanaście konarów brzóz, ale tkwią obco jak zadry w tym świecie zdominowanym przez przemoc, bezosobowy seks i system sztuczek zastępujących rzeczywistość. Całość toczy się wedle klucza podanego przez Jana Kotta, który zobaczył w „Śnie” mroczną opowieść o ludzkich namiętnościach.

Monika Pęcikiewicz inscenizuje „Sen” (Teatr Polski we Wrocławiu) w duchu modnego „przepisywania”, czyli tworzy w zasadzie samodzielny utwór nawiązujący do Szekspirowskiej komedii. Spektakl zdążył już zasłynąć za sprawą finałowych scen kopulacyjnych (spokojnie, w trykotach!) i swawoli starzejącej się kobiety (Tytanii) z młodym mężczyzną, z którego wcześniej dosłownie zdziera przyodziewek. Całość wtłoczono w ramy transmisji z telewizyjnego studia, a pierwsze 40 minut to prawdziwa katusza – oglądamy na ekranach quasireportaż z castingu do sztuki, ukazujący przełamywanie oporu aktorów, którzy wstydzą się obnażyć.

Monice Pęcikiewicz udało się stworzyć lustro koszmaru, obawiam się jednak, że nie w sensie, jaki zamierzyła. Dla Pęcikiewicz teatr to pole obalania tabu.

Lustro negocjacji


Artur Tyszkiewicz w „Sprzedawcach gumek” Hanocha Levina (Teatr IMKA) pokazuje dramat samotności w sposób pozornie niezobowiązujący: bohaterowie na próżno próbują wytargować od życia więcej, niż można, i przegrywają. Tyszkiewicz, idąc za tekstem, szkicuje kilkoma kreskami skrótowy obraz świata, zaznacza wiele wnętrz i przestrzeni otwartych. Wzmacnia rezonans tekstu songami-rapami ze specjalnie napisaną muzyką Jacka Grudnia. Teksty tych śpiewanych komentarzy (wraz z pierwszą pieśnią o prezerwatywie i stosunku) napisał Levin, ale ich zakotwiczenie w spektaklu i pomysł, aby aktorzy byli jednocześnie muzykami-akompaniatorami zmetaforyzował opowieść, chroniąc ją przed niebezpieczeństwem małego realizmu.

Spektakl powstał w prywatnym teatrze IMKA Tomasza Karolaka, co pozostaje w sprzeczności z przekonaniem, że w teatrze prywatnym można produkować tylko rozrywkową sieczkę.

Przedstawienie transmitowała na żywo TVP Kultura i miała nosa, bo oprócz nagrody przyznanej przez Jerzego Stuhra (tu każdy z 5 jurorów przyznaje nagrodę jednemu tylko spektaklowi) Artur Tyszkiewicz otrzymał ważną nagrodę publiczności, nagrodę dziennikarzy, a jego aktorzy (Aleksandra Popławska, Janusz Chabior i Łukasz Simlat) zostali wyróżnieni przez Dziennik Teatralny.

Tyszkiewicz stworzył spektakl, który nie tylko się podoba, ale daje do myślenia. Nie rewolucjonizuje sztuki inscenizacji, ale demonstruje biegłość w posługiwaniu się jej instrumentarium. Dla Artura Tyszkiewicza teatr to pole samotności.

Lustro emocji


„Łysek z pokładu Idy” Radosława Rychcika (Teatr im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu) to spektakl programowo odwołujący się do prostych emocji. Gęstą atmosferę buduje rozwibrowana muzyka i wnętrze – rzecz toczy się (w Katowicach) w kuźni dawnej kopalni Katowice, gdzie nawet zapach współtworzy nastrój.

Wszystko zaczyna się od wykrzykiwania dat wielkich katastrof górniczych, w tym miejscu to brzmi mocno. Skandują te informacje trzy dziewczyny przebrane w krótkie sukieneczki szkolne, w sam raz dla 11-latek, potencjalnych czytelniczek szkolnej lektury o przyjaźni człowieka i konia, ciężko pracującego w kopalni.

Scenariusz nabudowany został na szkielecie noweli Morcinka. Siłą tego spektaklu jest rola Andrzeja Kłaka, który sugeruje swoją „końskość”, choć konia nie udaje, a żeby to ostatecznie wykluczyć, zapala papierosa. Czasem jednak poparskuje, człapie, biega, a nawet przechodzi w galop, wali końskim łbem (nosi przez pewien czas czapkę przypominającą łeb konia) o ściany kopalni. Maluje klaustrofobiczny obraz zamknięcia, z którego nie ma wyjścia – popłoch konia czy człowieka budzi gniew i współczucie.

Na młodą widownię to działa, nawet prowokuje, choć Rychcik idzie po śliskiej drodze – bodaj doszedł do kresu, do miejsca, w którym neonaturalistyczne efekty się wyczerpują. Wkrótce ma pracować nad „Hamletem”. To będzie istotny próg jego krótkiej, ale wyrazistej już kariery. Dla młodszych od siebie już dzisiaj stał się guru, a przyznany mu Laur Konrada w Katowicach (nagrody 3 jurorów składają się na tutejszy Grand Prix) tę zobowiązującą pozycję potwierdza.
Radosław Rychcik wspólnie ze swymi aktorami próbuje skaleczyć widzów, wyrwać ich z obojętności, a to niemało. Teatr dla niego to pole walki. Choćby i z widzem.

Trzynastka dla Festiwalu Sztuki Reżyserskiej Interpretacje w Katowicach wcale nie okazała się pechowa. Staranny dobór spektakli, dający obraz różnorodności poszukiwań młodych reżyserów przeczy tezie, że wszyscy oni to „klony Krystiana Lupy”. Aż trójka z szóstki kandydatów do nagród to absolwenci warszawskiej Akademii Teatralnej, a tylko jeden szkoły krakowskiej (jest nim laureat Lauru Konrada), jeden berlińskiej i jeden rumuńskiej. Każdy wnosi ze sobą do teatru inne podejście do teatru, literatury i widza, czego innego szuka i innymi środkami. To dobrze, że nie mamy do czynienia z jakimś zaciągiem, postawą stadną, ale indywidualnościami z już odróżnialnym charakterem pisma.

Tomasz Miłkowski
Przeglad
13 kwietnia 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...