Polifonia prymitywizmu

"Amatorki" - reż. Ewelina Marciniak - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Sceniczną adaptację "Amatorek" (powieść pochodzi z 1975 roku) powierzył Teatr Wybrzeże młodej reżyserce, Ewelinie Marciniak, która w sposób deklaratywny, jednak zgodny z wymową tekstu Elfride Jelinek (samego w sobie klasycznego niemal, czytelnego), przedstawiła obraz prymitywizmu ludzkiego, osadzonego w warstwie emocji i schematów. Świat zaproponowany przez Marciniak jest doprowadzony do przesadnej formy instrukcji obsługi dla mężczyzn w kwestii kobiet. Nie jest to zarzut, jedynie konstatacja wypływająca z tekstu Jelinek kontestującej świat, odbierającej go jako polifonię zdarzeń, głosów, postaci i wartości. A jej świat bezsprzecznie zmierza do zagłady i to nie w imię obrony racji wyższych.

Zakończony niedawno w Trójmieście Festiwal R@Port dowiódł, że postdramatyczna forma zaczyna być przede wszystkim nieczytelna (potem zaraz nudna) nawet dla koneserów teatru. Idea ilustrowania rozkładu świata ubrana w zmutowane słowa, zlepki, szumy, zgrzyty nikomu nie wychodzi już na dobre. Nowoczesność nie opiera się dzisiaj na nowej koncepcji dramaturgicznej, jedynie na odwzorowaniu dzikiej rzeczywistości, w jakiej przyszło nam się znaleźć. Gdyby tylko było to odwzorowanie, nie bolałoby tak bardzo. Większość tegorocznych R@Portowych produkcji była wyłącznie obiciem rzeczywistości częściowej, tej negatywistycznej, która nie buduje niczego, nie pozwala mieć złudzeń i niczego nie proponuje (a zatem nie spełnia roli poglądowej, edukacyjnej). Większość reżyserów odwołuje się do szybkich skojarzeń, pustych gestów, jakimi atakują nas media. Twórcy wykorzystują efekty i aspirują do miana efekciarzy, nie zajmując stanowiska w najważniejszych kwestiach. Oczywiście można zapytać, co dzisiaj stanowi tę kwestię wartą uwagi i formy dramatu: życie, praca, rodzina, mity, a może robienie zakupów czy zbiorowy seks. Kogo dzisiaj może przejąć czyjś los, jeżeli nie zostanie "przystrojony" w atrakcyjne schematy czy gadżety i nie będzie losem krojonym nożycami przeciętniactwa, "bezbohaterskości"? Dzisiejszy teatr cierpi razem z widzem. Widz cierpi, bo rozmywają mu się sensy i wpada w pułapkę formy, którą ktoś lansuje. Teatr cierpi, bo staje wobec konieczności przyciągnięcia widza poprzez "zasadzanie się" na jego percepcję, brak uważności i wiedzy podstawowej, czym wystawia sobie świadectwo instytucji mało poważnej i pozbawionej konceptu misyjnego. Oczywiście wyjątki od tego, wydającego się bardzo niesłusznego, oskarżenia istnieją(czytaj więcej)

Ewelina Marciniak, poprzez adaptację tekstową Michała Buszewicza, zaprosiła widza do oglądu rzeczywistości poprzez dramat Jelinek, podkreślając świata groteskowość i tendencyjność. Nie zachwiała przekonaniami widza o porządku w tym świecie, zbudowanym na sile i tworzeniu układów, w tym pozoranckich ruchach strategicznych w stosunkach damsko-męskich. "Amatorki" to historia dwóch par Brigitte i Heinza oraz Pauli i Ericha, którzy wchodzą nieustannie w dojrzałość. Najpierw w tej dojrzałości się gubią, bo nie mają bazy w postaci systemu wartości wyższych, następnie tę dojrzałość próbują nazywać i oswajać. Na końcu okazuje się, że dojrzałość to tylko pusty frazes, który ogołaca i wprowadza chaos w i tak pogmatwanym świecie znaków. Mamy do czynienia z bohaterami przeciętnie rozgarniętymi (czasem poniżej średniej krajowej), choć doskonale rozwiniętymi fizycznie, atrakcyjnymi zewnętrznie i operującymi "zewnętrznymi" kategoriami wartości. Brak wśród nich boga i miłości. Amatorstwo postaci w pojmowaniu świata funkcjonuje bez zastrzeżeń, doprowadzając kobiety na skraj szaleństwa, w mężczyznach kształtując nawyki radzenia sobie siłą, poprzez przemoc, z najprostszymi i bardziej skomplikowanymi problemami. Trzecia para bohaterów, Matka i Ojciec, to wytrawni pozoranci, którzy są w stanie obdarzać siebie jedynie przyzwoitą nonszalancją. Stanu dojrzałości nie osiągną nigdy, ponieważ wybrali pustkę bycia we dwoje. Niezależnie od płci świat pokazany przez Jelinek i Marciniak nie zaprasza do siebie, jest odpychający i skazany na dławiąca ciemność. Polifonia głosów staje się harmonią beznadziejności i prymitywizmu.

"Amatorki" to spektakl dopracowany, grany w dużym tempie, z perfekcyjnie dobranymi do ról aktorami . Popis sprawności fizycznej czwórki młodych aktorów przez publiczność został przyjęty z aplauzem. Dorota Androsz jako Brigitte i Piotr Biedroń w roli Heinza pokazali mistrzowskie akrobacje, rzadko oglądane w teatrze dramatycznym. Widzowie Teatru Wybrzeże mogli już wcześniej docenić sprawność tej pary, chociażby w mającym swoją premierę w październiku "Michaelu J." (Androsz prawie w każdym spektaklu udowadnia, że jej powołaniem poza aktorstwem jest wspinaczka, gimnastyka artystyczna i podejrzewam, że nawet sztuki walki), jednak w "Amatorkach" ich skoncentrowanie i elastyczność zadziwia. Katarzyna Dałek i Piotr Domalewski jako druga para dramatu, skupiają uwagę nie tylko wytrzymałością fizyczną, ale przede wszystkim urokliwością własną i postaci, jakie grają, choć urokliwość scenicznych bohaterów należy rozumieć jako precyzyjną specyficzność. Cała czwórka gra z dużą swobodą, z pomysłem na postać, zachowując przy tym ogromne skoncentrowanie. Teatr Wybrzeże stał się zatem "areną" aktorów o ogromnej energii własnej i wyjątkowo dużym wachlarzu umiejętności. Trafnie dobrani do roli zostali również Małgorzata Brajner i Krzysztof Matuszewski, u których "wyczuwalna" była radość grania groteskowych postaci. Warto zobaczyć ten popis aktorskich możliwości.

Scenografia autorstwa Marty Stoces Mizbeware okazała się co najwyżej funkcjonalna. Dominika Knapik odpowiedzialna za choreografię wypełniła doskonale lukę, jaką obecnie mamy w Trójmieście, kiedy Teatr Muzyczny buduje dużą scenę, dając aktorom zadanie bycia w ustawicznym ruchu, zespołowych układach i gestach. Nie dotarł do mnie przekaz ani rola Ali Masskotki, czyli Zofii Wądołowskiej-Wiącek, a szkoda, bo spełniała atrybuty gwiazdy.

W świecie dramatu i teatru coraz częściej brakuje miejsca na wartości, które przetrwać powinny i o których nikt z nas nie powinien zapomnieć. Coraz częściej wychodzę z teatru przekonana, że po raz kolejny nikt nie chciał obdarzyć widza zaufaniem i zobaczyć w nim człowieka poszukującego potwierdzenia sensu istnienia w tym świecie. Kto jak nie teatr ma zająć się akcentowaniem wartości nadrzędnych? Dekonstrukcja, dekompozycja już były, już bolą. Jeżeli forma ma służyć wyłącznie do rozbijania innej formy, pozostawiając tylko złudzenia o istnieniu wartości, to nie chcę w tym uczestniczyć. Nasyciłam się brakiem.

Katarzyna Wysocka
www.portkultury.pl
27 listopada 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia