Pomieszanie z pogmatwaniem

13. Międzynarodowe Spotkania Teatralne Okno

Mroźny sobotni wieczór, a ja przemierzam Szczecin ku hali Portu. Po co? Żeby wspólnie z innymi zainteresowanymi obejrzeć spektakl "More Heart Core" poznańskich Porywaczy Ciał. W końcu dotarłam.

Już na wstępie zaczęłam się irytować. Stojąc w kolejce do wejścia z hali dochodziły dźwięki rozgrywającego się przedstawienia. Jak to możliwe? Przecież jeszcze ponad połowa widowni stoi na zewnątrz. Na szczęście po wejściu do środka okazało się, że tak na prawdę nic nie straciliśmy, a wcześniej słyszane odgłosy były po prostu "zachętą" dla ludzi. Usiadłam więc na wolnym miejscu i co rzuciło mi się w oczy? Kiepskie usadowienie. Cały spektakl rozgrywał się bowiem między dwoma rzędami przednich krzeseł, a że połowa ze scen odbywała się na podłodze, toteż osoby z dalszych miejsc (w tym ja) nie dostrzegały prawie niczego. Nieustanne wstawanie w celu zauważenia jakichkolwiek poczynań aktorów doprowadzało mnie powoli do szału. Muszę jednak przyznać, iż początkowe mieszanie się krzyków bohaterów było naprawdę imponującym rozpoczęciem. Wprowadzało widza w pewnego rodzaju trans, który niewątpliwie umożliwiał późniejsze zrozumienie spektaklu. Dlaczego twierdzę, żę tylko "zahipnotyzowany" przedstawieniem widz był w stanie pojąć treść scen? Ponieważ cały spektakl był bardzo trudny w odbiorze. Początkowo wyglądało to jak bezsensowne pomieszanie z pogmatwaniem. Zero ładu, poukładania i zrozumiałego zamierzenia aktorów. 
 
"Co tu się dzieje?!"- pomyślałam i dalej wysilałam najgłębiej skryte szare komórki mojego mózgu w celu pojęcia tego, co poznaniacy chcą mi przekazać. Aktorzy coraz bardziej popadali w szał. Wyzywali się, szarpali, pełzali po ziemi i brudzili ubrania farbą. Każda z przedstawionych scen była jakbym wyrwana z kontekstu: chory psychicznie mężczyzna, niedoceniona żona, grupa niewierzących katująca wiszącego na krzyżu Jezusa (po co? Przecież już nie żył). W tym momencie rzuciło mi się w oczy oryginalny (dla niektórych zapewne obraźliwy) sposób ukazania Zbawcy - biała bluza z kapturem nikomu nie skojarzyłaby się przecież z Chrystusem (przynajmniej nie mnie), jednak nie to najbardziej skupiało na sobie wzrok. Tym, co przykuwało uwagę, były jego jądra stworzone z kolorowej siatki i cukierków. Lekko niesmaczne, ale cóż - obcowaliśmy ze sztuką. Mroczny klimat podkreślać miały brzmienia ostrej muzyki. Chyba jednak przesadzili z tym "podkreślaniem", ponieważ dźwięki dobiegające z głośników nie dość, że zagłuszały słowa aktorów, to moje bębenki słuchowe wołały: "Pomocy!". Mężczyzna siedzący obok mnie widocznie był tego samego zdania, gdyż połowę spektaklu przesiedział z dłońmi na uszach. Dlaczego połowę? Ponieważ nagle cała konwencja spektaklu radykalnie się zmieniła.  

Aktorzy powoli, spokojnie i już bez nadmiernych wrzasków przebrali się w białe stroje. Przez myśl przemknęło mi tylko jedno: "Psychiatryk?", ale chyba jednak nie...

I w tym momencie zostałam poczęstowana „plastelinką” (z dopowiedzeniem, że jeśli mam "plastelinkofobię" to lepiej, żebym nie brała, bo przecież nikt nie chce mnie skrzywdzić...). O co chodzi? A właśnie o to, że była to pierwsza część spektaklu, tzw. "Część Szakala" - szał, grzesznicy, ogólny upadek świata. Doprowadził on do wspomnianego wcześniej przeze mnie ataku na ciało Chrystusa. "Oczyszczenie we krwi niewinnego baranka". Teraz rozumiecie? Plastelinka była zaś wprowadzeniem w dalszy ciąg spektaklu, zwany "Częścią Żyrafy". Dlaczego taki podział? Szakal jest złym, dzikim, nieobliczalnym mordercą, który kieruje się instynktem, a nie uczuciami. A wiedzieliście, że żyrafa ma największe serce na świecie? Jego waga dochodzi do 11 kilogramów!

W tym momencie wszystko zaczyna stawać się jasne i klarowne: Upadek świata, oczyszczenie w krwi niewinnego i "New Age". Przesłodzenie drugiej części było oczywiście zamierzone. Czułam się jak w przedszkolu. Wszystko było takie proste, kolorowe i urocze. Totalne pranie mózgu! Lepiliśmy swoją własną wewnętrzną żyrafę, dzieliliśmy się karteczkami, na których wypisane były pozytywne motta życiowe, aż w końcu ZNISZCZYLIŚMY SZAKALA! Całe przedstawienie okazało się mieć kompozycję klamrową, ponieważ na pożegnanie znów usłyszeliśmy znane nam z rozpoczęcia krzyki.  

Podsumowując: pomieszanie z pogmatwaniem, które ma zadziwiająco głębszy sens. I pamiętajcie: Każdy z nas ma w sobie żyrafę z 11 kilogramowym „serduchem”…

Daria Koruc
Dziennik Teatralny Szczecin
12 listopada 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia