Pompowanie klasyki
1. Międzynarodowy Festiwal Teatralny DIALOG-WROCŁAWKrystyna Meissner znów poszerza nam horyzonty.
Twórczyni i wieloletnia dyrektorka toruńskiego festiwalu Kontakt, który odkrył i wypromował w Polsce takie zjawiska, jak szkoła litewskich reżyserów i społeczny teatr niemiecki Franka Castorfa i Christopha Marthalera, powołała do życia we Wrocławiu nową imprezę teatralną - festiwal Dialog. Ma on szansę stać się jednym z liczących się przeglądów europejskiego teatru, nie powtarza bowiem formuły Kontaktu. Nie ma tu jury, obecność polskiego teatru została rozszerzona do siedmiu przedstawień, które konfrontowane są z siedmioma spektaklami ze świata.
Impreza ma szansę na rozgłos również dlatego, że Krystyna Meissner znów podejmuje ryzyko i szuka nowych głosów w teatrze. Obok jej ulubionych reżyserów, takich jak Marthaler i Lupa, w programie znalazła się grupa mało jeszcze znanych debiutantów z pokolenia trzydziestolatków, które zaczyna nadawać ton teatrowi w Europie. Nazwiska takie jak Stefan Pucher, Paweł Miśkiewicz, Aleksander Kładźko, dziś znane wąskiemu gronu specjalistów, dzięki Dialogowi mogą znaleźć się na ustach wszystkich, jak stało się w latach 90. z Oskarasem Korsunovasem czy Grzegorzem Jarzyną, których pierwsze prace były nagradzane właśnie w Toruniu.
Kontakt miał służyć wzajemnemu poznaniu środowisk teatralnych, oddzielonych Żelazną Kurtyną, Dialog jest próbą ich konfrontacji, co widać od pierwszych dni festiwalu. Jak patrzą na współczesne miasto Polak z Warszawy i Marokańczyk z Brukseli? Kim są bohaterowie Czechowa dla Niemca z Hamburga, a kim dla Polaka z Wrocławia? Co o Chrystusie myśli Litwin z Wilna, a co Polak z Poznania? To są pytania, na które odpowiedź można znaleźć tylko na wrocławskim festiwalu.
Najpoważniejszą konfrontacją pierwszych dni Dialogu były dwa czechowowskie przedstawienia twórców z pokolenia trzydziestolatków: "Mewa" w reż. Stefana Puchera z Hamburga i "Wiśniowy sad" w reż. Pawła Miśkiewicza z Wrocławia. Oglądając te dwa skrajnie różne w stylistyce spektakle można dojść do wniosku, że zburzenie Muru Berlińskiego było iluzją, w rzeczywistości on nadal istnieje, przynajmniej w sztuce. Pucher zaprezentował radykalnie współczesną wersję czechowowskiego dramatu, w której projekcje wideo spotykają się z jazdą na łyżwach po sztucznym lodowisku, a rozterki bohaterów ilustrują wykonywane na żywo ballady country. Tymczasem Miśkiewicz zrealizował spektakl w klasycznym stylu psychologicznego realizmu, z typowym rosyjskim "piereżywaniem", z parami wirującymi w tańcu na skraju katastrofy. Jedyna ekstrawagancja, na jaką sobie pozwolił, to przesunięcie paru scen i skreślenia, które tę trzygodzinną zazwyczaj opowieść skróciły o połowę.
Podczas nocnej dyskusji w Teatrze Współczesnym szef literacki hamburskiego Schauspielhaus opowiadał o jeszcze bardziej ekstrawaganckich projektach Puchera, jak na przykład o spektaklu samochodowym,
rozgrywającym się w aucie, kierowanym przez samego reżysera, który wozi po mieście trzech widzów. Miśkiewicz ripostował, że nie szuka w teatrze nowych form. "Interesuje mnie tylko i wyłącznie człowiek" - deklarował młody szef wrocławskiego Teatru Polskiego.
Dzień wcześniej podobnie mówił o swojej twórczości Grzegorz Jarzyna, który przywiózł do Wrocławia swoje najnowsze przedstawienie z warszawskich Rozmaitości - "Uroczystość" według scenariusza filmu "Festen". "To tylko polscy krytycy mówią, że tworzę teatr awangardowy, że przekraczam jakieś granice. W rzeczywistości moje spektakle są bardzo tradycyjne, robię solidny, mieszczański teatr". W tym wyznaniu było wiele ironii, wszak Jarzyna w "Uroczystości" rozprawia się właśnie z mitem mieszczańskiej rodziny, która za bogactwem i rodzinnymi rytuałami ukrywa moralną katastrofę. Jednak nawet jego przedstawienia, znane z niekonwencjonalnych rozwiązań, porównane z tym, co dzieje się w teatrze niemieckim czy litewskim, są demonstracyjnie tradycyjne.
Rówieśnicy Miśkiewicza i Jarzyny z hamburskiego Schauspielhaus przypominają anarchistów na chwilę przed podłożeniem bomby. Pucher za pomoca "Mewy" toczy dyskusję o formie współczesnego niemieckiego teatru.
Reżyser poprosił młodego niemieckiego dramaturga Jensa Roselta, aby napisał od nowa sztukę Trieplewa z pierwszego aktu "Mewy". Zamiast parodii modernistycznych dramatów Nina Zarieczna wygłasza ostrą krytykę współczesnego teatru niemieckiego: kierowników literackich, którzy pozbawiają klasykę walorów scenicznych, krytyków, którzy uważają Szekspira za jedynego współczesnego autora, widzów abonamentowych, którzy dopiero wtedy są zadowoleni, gdy wynudzą się na trzyipółgodzinnym "Fauście", aktorów, którzy nie chcą zrozumieć nikogo oprócz siebie samych, scenografów, którzy przenoszą Las Ateński ze "Snu nocy letniej" do wyłożonej glazurą poczekalni i reżyserów, którzy słuchają tylko siebie samych.
"Teatr to aparat, który zaspokajał sam siebie, i z którego do tego stopnia uszło powietrze, że nie jest w stanie nadmuchać nowych sztuk na tyle, by nadać im formę gumowych lalek i ponownie się zaspokoić" - mówi Zarieczna zdumionym gościom Iriny Arkadiny i nie mniej zdumionej polskiej widowni.
Sztuka nowego Trieplewa mogłaby posłużyć za motto na pogrzebie dogorywającego teatru inscenizatorów, gdyby za tymi deklaracjami poszło działanie. Niestety, spektakl Puchera uosabia wszystko, co Roselt zarzuca teatrowi: jest eksplozją reżyserskiego egotyzmu. Reżyser przypomina didżeja, który miksuje ze sobą różne utwory, tu da odrobinę country, tam rockową balladę, tu Czechowa, tam Roselta, jazdę na łyżwach połączy ze scena miłosną Trigorina i Zariecznej, wyświetlaną na olbrzymich ekranach wideo, rozmowę Trieplewa z matką zmieni w wulgarną awanturę. A wszystko po to, by młoda publiczność, do której najwyraźniej adresowany jest spektakl, nie połapała się przypadkiem, że autor umarł sto lat temu, bo inaczej nikt nie przyjdzie do teatru.
Ten zdechły aparat, którym jest współczesny teatr inscenizatorów, nie jest w stanie napompować nie tylko nowej dramaturgii, ale także starej. Wygląda na to, że przynajmniej w kwestii Czechowa trzeba będzie przeprosić się ze Stanisławskim i czekać na moment, kiedy głos odbiorą reżyserom dramaturdzy.