Popławska w futrze

"Wenus w futrze" - reż. Agnieszka Lipiec-Wróblewska - Teatr WARSawy

Na casting przychodzi spóźniona aktorka, przekonuje reżysera Thomasa, żeby mimo wszystko sprawdził jej umiejętności. Tak rozpoczyna się gra, w której rozpływają się tożsamości, rzeczywistości zaciera się na rzecz fikcji, a człowiek ustępuje symbolowi.

„Wenus w futrze" David Ives napisał na podstawie noweli o tym samym tytule autorstwa Leopolda von Sacher-Masocha – urodzonego we Lwowie w 1836 roku, pisarza epoki romantyzmu. Prawdopodobnie nikt by dziś o niej nie usłyszał, gdyby nie silnie rozwijający się wówczas ruch freudowskiej psychoanalizy. Proza Austriaka została wykorzystana w pracach psychologa i psychiatry Richarda von Krafft-Ebinga, a nazwisko zawłaszczone jako termin patologii seksualnej, dziś znanej jako masochizm. To pierwszy klucz do interpretacji utworu wystawianego na deskach Teatru WARSawa.

Wielopoziomowa współczesna wersja jest przedłużeniem i uwspółcześnieniem literatury romantycznej, a realizacja interpretacją i autorską diagnozą, nie seksuologiczną a społeczną. Reżyserka, Agnieszka Lipiec-Wróblewska czyta sztukę jako opowieść o walce płci. Na pewno mniej ją zastanawia fantazja reżysera Thomasa i jednocześnie autora, bo tekst miał charakter autobiograficzny, a większy nacisk kładzie na postać Wandy/Wenus, mówi: „walka między kobietą a mężczyzną, to prawdziwe sado-maso. Rzecz musi się dziać, wedle ścisłego scenariusza. Każde odstępstwo niszczy zabawę, oddala rozkosz. Pytanie jest, czyj scenariusz realizujemy?". Aktorka Magdalena Popławska- na łamach „Gazety Wyborczej" dodaje: „Ograniczamy się stereotypami, wyrządzając sobie nawzajem krzywdę. Szowinizm i seksizm towarzyszą nam na każdym kroku. Od jakichś drobnych rzeczy codziennych, po hasła z samych „szczytów", jak np.: „prostytutki nie da się zgwałcić". To wszystko jest zapisane w tym tekście."

Poza feministycznym manifestem, uchylałbym się od czytania spektaklu jako lawiracji na temat marzeń sennych. Jako gry z pytaniem: co by było, gdyby każdy z nas pozwolił sobie pójść o krok dalej, wyciągnąć dłoń po to, o czym wstydzimy się mówić?

Z kolei recenzent, oglądając spektakl dwóch aktorów nie może zapobiec zamienieniu sceny w ring, naturalnie porównuje działania aktora „a" do „b". Ten akurat proces nie ma nic wspólnego z walką płci, zaznaczam, że ostry pojedynek zakończył się wynikiem około 5:3 dla Magdaleny Popławskiej.

Po lewej stronie mamy Wojciecha Kalarusa w roli Thomasa i Severina von Kusiemski'ego, po prawej Magdę Popławską jako Wandę i Wenus. Oboje aktorzy potrzebują chwilę na tzw. „rozbieg", minuta dla płci żeńskiej, od trzech do pięciu dla płci męskiej. Z niewiadomego dla mnie powodu Wojciech Kalarus słabo się odnajduje w roli reżysera, a przecież ma z przedstawicielami rzeczonego zawodu kontakt bardzo częsty, nie powinna być problem imitacja gestykulacji, czy specyficznego sposobu akcentowania osób, z którymi pracuje od kilkunastu lat. A jednak jest. Za to Wanda ani Wenus dla Popławskiej nie stanowi najmniejszego problemu. I tu chwila dla aktorki Teatru Nowego.

Jestem pod wielkim wrażeniem jej świadomości ciała i elastyczności emocjonalnej. Magda bawi się konwencjami, jak dziecko samochodzikami, zmienia wypracowane osobowości w trakcie zmiany świateł lub trwania półnuty, w każdym wypadku nie dłużej niż pstryknięcie palców dłoni. Daje się odkrywać w roli walczącej, upokarzanej aktorki; niezrównoważonej emocjonalnie dziewczyny, nienagannej elokwentnej damy i apodyktycznej bogini. Dlatego „Wenus w futrze" jest jej sukcesem wyjątkowym, ponieważ stworzyła nie jedną rolę, a trzy złożone (Wanda-aktorka, Wanda-bohaterka powieści i Wenus- bogini). Jeszcze w trakcie spektaklu pomyślałem, że niczym nie ustępuje aktorom światowej sławy; nie bez przesady skojarzyła mi się z Isabel Hupert i... Johnem Travoltą. Dlaczego? Ponieważ znów miałem przyjemność oglądać taniec aktorki Krzysztofa Warlikowskiego, motywowany dziką, kobiecą energią, nieskrępowany wymogami baletu, czy tańca współczesnego. To taniec autorski rządzony własnymi prawami, talentem i siłą osobowości, który oddaje tylko emocje. Te wyjątkowe i nie dla każdego dozwolone popisy można było zobaczyć już w „Końcu" Warlikowskiego i „Nancy.Wywiad" Claude'a Bardouil'a. Za Magdą stoi talent, pewność siebie, krakowskie PWST i lata pracy pod opieką najlepszych reżyserów: Grzegorza Jarzyny, wspomnianego Krzysztofa Warlikowskiego, Anny Smolar, Pawła Sali i kilku innych.

Powrót do lewej strony ringu. Uważam, że Wojtek Kalarus role zbudował nienagannie, jednak z zamysłu reżyserskiego są nieco przyćmione przez postacie kobiece (w jednej osobie). Dobrze się sprawdza jako Severin, znacznie lepiej niż jako Thomas. Choć nie można mu odmówić profesjonalizmu, porusza się po scenie z dużo mniejszą swobodą, a przejścia osobowościowe dzieli na dwa kroki.

Niestety niedomaga też momentami reżyseria świateł. Kiedy dramaturgia i aktorzy ewidentnie sugerują zmianę nastroju i scenerii, światła wciąż naświetlają całą scenografię, uciążliwie pozostają ostre i białe. Pytam: dlaczego? Z jednej strony to detal, a z drugiej blokował wejście w hipnotyczny stan destylowanej koncentracji na akcji utworu. Techniczne błędy tyczą się także scenografii, siedząc w 3/4 długości widowni na wprost siebie widziałem ściankę działową. Z reżyserskiego punktu widzenia, ale także fotograficznego, takie ustawienie jest po prostu niepoprawne, nie rozumiem, dlaczego zdecydowano się na takie, a nie inne rozwiązanie.

Wiadomo, że warszawska „Wenus..." powstała już jakiś czasu po premierze filmu Romana Polańskiego o tym samym tytule. Po pierwsze, z szacunku dla reżyserki, nie będę porównywał tych dwóch dzieł, a po drugie, nie widzę w tym najmniejszego sensu. Mamy dzieło filmowe i teatralne, należy zrozumieć, że owe posługują się innymi językami, zarówno jeśli chodzi o pracę aktora, jak i kontakt z widzem, a szczególnie jeśli chodzi o sposobów budowani napięć emocjonalnych. Postrzegam też widzów przed taką „komparatystką". Efekt porównania jest znikomy, bo nie ma dla niego odpowiednich narzędzi. Proszę postarać się porównać ekspresję rzeźby i obrazu, a potem spojrzeć na efekty, wtedy wyłoni się sens mojego wywodu.

 

Łukasz Romaniuk
Dziennik Teatralny Warszawa
12 listopada 2014
Teatry
Teatr WARSawy

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia