Poskromić chaos

"Stara kobieta wysiaduje" - reż. Marek Fiedor - Teatr im. S. Jaracza w Łodzi

"Stara kobieta wysiaduje" czyli najbardziej metaforyczny, przepełniony interpretacyjnymi tropami dramat Różewicza w przedstawieniu Marka Fiedora przekształca się w opowieść o współczesnej kobiecie, której zagubienie, lęk i ogromne wewnętrzne rozedrganie stają się znakiem naszych czasów. Jednak obserwując pozostałe wątki i postaci spektaklu nie można oprzeć się wrażeniu, że reżyser ślizga się po powierzchni używając skrótu, któremu niebezpiecznie blisko do banału i uproszczenia.

Przedstawienie rozgrywa się w wąskim pasie sceny, w którym znajdują się rozstawione symetrycznie białe, plastikowe, na wskroś nowoczesne stoliki oraz czarne kanapy - wiarygodnie odtworzony został wystrój współczesnej kawiarni. To tu poznajemy ubraną w elegancki, czarny, przeciwdeszczowy płaszcz Starą Kobietę (Barbara Marszałek), zadręczającą Kelnera (Dobromir Dymecki) swoimi zachciankami - chwilami jest jej za gorąco, innym razem nie smakuje jej kawa, albo w pomieszczeniu jest zbyt duszno. Każdy z komentarzy podkreśla niedopasowanie tytułowej postaci, wewnętrzne rozterki, nieumiejętność wpasowania się w zastany porządek. Bohaterka to siedemdziesięcioletnia kobieta zdająca sobie sprawę, jak niewiele czasu jej zostało, która bardzo chciałaby jeszcze urodzić dziecko, ponownie przeżyć życie, które przeciekło jej między palcami. To ona jest centrum scenicznego świata - wokół niej przepływać będą obrazy, w stosunku do których do końca pozostanie w opozycji. Jej postawa to symbol niezgody na zastany porządek, personifikacja natury, człowieczeństwa, czysto ludzkich dążeń - plastikowy świat chirurgii plastycznej pełen ludzi sprowadzonych do roli masowo produkowanego towaru w ogóle jej nie dotknie. Stara Kobieta Barbary Marszałek to bohaterka, której z wiekiem apetyt na życie rośnie (zostało to metaforycznie ujęte przez spożywanie coraz większych ilości cukru) - aktorka wydobyła z postaci tragizm, dobitnie podkreśliła odrębność swojej bohaterki, jej zapadanie się we własnym świecie. Nakładając na siebie kolejne pstrokate ubrania - jedno na drugie, coraz bardziej oddala się od realnego świata, separuje od otoczenia. Kreacja Barbary Marszałek to najmocniejszy, najbardziej wartościowy element przedstawienia Marka Fiedora.

Sprawa komplikuje się w momencie, gdy na scenie pojawia się korowód postaci. Zostajemy zasypani bodźcami, nachalnymi obrazami - sytuacja współczesnego człowieka pokazana została bardzo dosłownie, niemalże bez żadnej teatralnej metafory. Scenę stopniowo zaczynają pokrywać manekiny, poszatkowane ludzkie odpowiedniki, produkowane wedle ujednoliconych parametrów; nad głowami postaci mknie pasek reklamowy zachwalający m.in. zabiegi upiększające. Teoretycznie udało się reżyserowi pokazać charakterystyczne dla współczesności zjawiska, globalny pęd do unifikacji i wypranie z uczuć jednostek odczłowieczonych. Jednak po Marku Fiedorze można się było spodziewać czegoś więcej. Tymczasem przed naszymi oczami przemykają w szaleńczym korowodzie, niemalże jednocześnie, młodzi chłopcy skażeni wojennym doświadczeniem, Lekarz (Mariusz Słupiński) - najprawdopodobniej chirurg plastyczny, napędzający machinę masowego upiększania świata oraz antysemita Cyryl (Przemysław Kozłowski) - brutalny prostak, którego postawa wyraża się w sterroryzowaniu Pana (Mariusz Jakus), któremu na plecach maluje gwiazdę Dawida. Zamiatacze (Radosław Osypiuk i Hubert Jarczak) po każdej scenie rapują przesłanie („śmietnisko jak morze, od brzegu do brzegu, śmietnisko aż po horyzont”) - literalność tego przekazu aż boli. Rap - poezja XXI wieku, to nie jedyny „odświeżający tekst” akcent w spektaklu. Patrząc na trzy blond „dziunie” rodem z powiatowej dyskoteki (Dorota Kiełkowicz, Izabela Noszczyk, Grażyna Walasek), czy lekarza wyglądającego jak bohater amerykańskiego telewizyjnego show nabieramy przekonania, że tekst Różewicza wymagał uwspółcześnienia, wielkiego inscenizacyjnego wysiłku. Tymczasem napisana ponad 40 lat temu „Stara kobieta wysiaduje” jest jednym z najbardziej aktualnych polskich dzieł dramatycznych i z pewnością nie potrzebuje „reanimacji” w postaci takiego sztafażu.

Z natłoku pozbawionych głębszej treści obrazków wybija się ubrany w strój biskupa Ślepiec Michała Staszczaka - aktor udowodnił, że to sztuka skupiania uwagi na przeżyciach bohatera, nie długość zagranej roli, świadczą o jej wielkości. Jego dramatyczne błagania o wodę, odrobinę tego co autentyczne, życiodajne i prawdziwe to słowa, które dźwięczą w uszach długo po opuszczeniu teatru. Niestety kwestie wypowiadane przez pozostałe postaci toną w wizualnym nadmiarze. Reżyser postawił na modne efekty, w konsekwencji czego zamiast zobrazowania fragmentaryczności świata, rozdrobnienia świadomości, ukazał jedynie bałagan. Różewiczowskie śmietnisko kultury i historii zastąpił nieuzasadniony chaos. Oczywiście można postawić hipotezę, że był to zabieg celowy, podkreślający odrębność głównej bohaterki, która zasiada przy swym stoliku niczym w oku cyklonu, której świat nie dotyka i nie dotyczy. Jednak analizując wcześniejszą twórczość Marka Fiedora oraz sensy zawarte z dramacie Różewicza pojawia się podskórne przeczucie, że nie to było zamiarem twórców, że gdzieś zagubił się sens. Kilka zgrabnych inscenizacyjnych sztuczek, garść udanych pomysłów nie wystarczą, aby spektakl można było zaliczyć do dzieł udanych. Nie wystarczy pokazanie ciągu obrazów, trzeba jeszcze coś nimi powiedzieć. Tego w spektaklu zabrakło.

Olga Ptak
Dziennik Teatralny Łódź
16 listopada 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia