Poskromienie Modliszki

"Modliszka" Teatr Nowy w Zabrzu

Niezrozumiałe są dla nas czasem brutalne prawa natury. I to nie tylko te, które dotyczą dziewiczej przyrody. W życiu ludzi znaleźć możemy wiele przykładów przypominających zachowania zwierząt. Społeczeństwo aż roi się od wampirów emocjonalnych, chytrych lisów czy bezwzględnych modliszek. Jednak w spektaklu prezentowanym w zabrzańskim Teatrze Nowym następuje całkowite zaprzeczenie biologicznego determinizmu. Modliszka nie zwieńcza aktu konsumpcji pożarciem partnera. To raczej ona wpada we własne sidła, wedle starej ludowej prawdy , że kto mieczem wojuje, od miecza ginie.

A wszystko zaczyna się niewinnie na bezludnej plaży, gdzie przypadkiem dochodzi do spotkania Bruna (Zbigniew Stryj) i Ewy (Amelia Radecka). Znajomość przechodzi liczne perturbacje, poprzez wypadki samochodowe, więzienia i szpitale (także psychiatryczne) aż w końcu wybucha wielką namiętnością, a wielkie namiętności, jak wiadomo, bez przelewu krwi się nie obejdą. Tytułowa „Modliszka”, czyli po prostu Ewa, jest synonimem współczesnej femme fatale. Doprowadza mężczyzn na skraj załamania nerwowego, zamęczając ich swoją czułością i robiąc przy tym najsłodsze minki na świecie.

W wykonaniu Radeckiej postać Ewy drażni wręcz czasami swoim szczebiotem, który upodabnia ją raczej do rozkapryszonej dziewczynki z problemami emocjonalnymi, niż dojrzałej kobiety. Ewa naturalnie inteligencją nie grzeszy, myli Drogę Mleczną z „gwiazdami mlecznymi”, jest zachłanna i zdaje się działać wyłącznie instynktownie, w żadne swoje czyny nie angażując rozumu. Za każdym razem, kiedy pojawia się na scenie, prezentuje się w coraz to innej garderobie, krótkich spódniczkach, skąpych bieliznach i wysokich szpilkach. Ewa staje się ucieleśnieniem najbardziej stereotypowych wyobrażeń na temat pustej kobiety. I to w dodatku blondynki...

Panowie Zbigniew Stryj oraz Marcin Kocela stanowią przeciwwagę dla szczebiotu i głupoty Ewy – są inteligentni, bardziej opanowani i mają wysublimowane gusta. Dzięki tym cechom aktorom łatwiej zagrać postacie Bruna i Mario, udaje im się też sprawnie wygrać zabawne, typowo komediowe sytuacje. Za przykład może posłużyć rozmowa panów przy butelce whisky, chociaż w tej Stryj jakby się zapomniał i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że powinien już od jakiegoś czasu udawać pijanego. Bez zastrzeżeń wypadła już jednak scena finałowa, w której panowie tryumfalnie wyrzucają znienawidzone pomarańcze do kosza.

Na pewno znajdą się amatorzy takiego humory, ale mnie osobiście spektakl za bardzo nie porwał. Nie rozbawił aż tak bardzo, ale też nie znudził, czyli suma emocji była wyrównana. Na plus należy jednak twórcom policzyć wyczucie komizmu sytuacji oraz scenografię Marcela Sławińskiego – bardzo prostą, funkcjonalną i pomysłową. Reżyser Zbigniew Stryj skupił się na stworzeniu prostej komedii, która rozbawi, ale żadnych głębszych refleksji za sobą nie pociągnie. Dzięki temu Teatr Nowy zyskał w repertuarze kolejną lekką propozycję, na spędzenie wieczoru w sposób niezobowiązujący. Jednak na Walentynki raczej nie polecam.

Barbara Wojnarowska
Dziennik Teatralny Katowice
30 stycznia 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia