Poskromienie Teatru Śląskiego

"Poskromienie złośnicy" - reż: T. Bradecki - Teatr Śląski w Katowicach

Dawno na Scenie Teatru Śląskiego nie było tak dobrego spektaklu jak "Poskromienie złośnicy", przynajmniej jeśli chodzi o tzw. produkcje własne. Reżyser Tadeusz Bradecki wykorzystując dostępne środki do maksimum oraz swoje włoskie doświadczenia i inspiracje stworzył ciekawą interpretację sztuki Williama Szekspira. Bez wątpienia jest to dyrektor, który zdążył już "poskromić" Teatr Śląski, nie tylko poprzez wystawienie udanej premiery.

Sam spektakl "Poskromienie złośnicy" można oceniać właściwie w samych superlatywach. Można mu jedynie zarzucić, dosyć skromne wyeksponowanie aktorów, którzy siedzieli w lożach po obu stronach sceny. Szkoda, że piękne kostiumy - z epoki - były tak mało widoczne.

Scenografia autorstwa Urszuli Kenar zachwycała pomysłowością i kolorystyką. Mimo wielości różnych elementów nie ma tutaj żadnego przeładowania. Po prawej stronie sceny widniała ogromna makieta Krzywej wieży w Pizie. Podczas spektaklu wykorzystano również ogromnych rozmiarów kolumnę. Wykorzystano ją w sensie dosłownym, gdyż pojawiły się tutaj prześmieszne, ale nienachalne wątki falliczne, szczególnie wyraźne w momencie, gdy Petrucchio zmagał się z ową kolumną i ogrywał ów rekwizyt w specyficzny i dość czytelny sposób. 

W głębi sceny znajdował się ogromnych rozmiarów malowany obraz przedstawiający Narodziny Wenus Sandro Botticellego, z tą różnicą że w ujęciu „od pasa w dół”. Ciepła i żartobliwa scenografia świetnie współgrała z aktorstwem. Ruch sceniczny ożywiała obecność dwóch chłopców Amorków, którzy przebrani w złotawe kostiumy z małymi skrzydełkami przywoływali skojarzenia ze znanymi chociażby z malowanych sklepień w włoskich kościołach barokowych. 

Pojawiła się także wielka maska, którą wtoczono na scenę i ustawiono po lewej stronie. Na tle obrazu zawstydzonej Wenus i błękitnych tonacji świetnie prezentowała się żółta parasolka, która nie tyle miała chronić od słońca, ile raczej sama była słońcem. W pastelową kolorystykę wpisywała się lazurowa spódnica Bianki (Jadwiga Wianecka). Klimat włoski świetnie oddawały również takie szczegóły jak biały stolik, krzesła i ławeczka, na której odbywały się m.in. zaloty do Bianki. 

W "Poskromieniu złośnicy" mamy dosłownie paradę kostiumów. Z jednej strony akcenty mody włoskiej,  konkretnie weneckiej, jak w przypadku Biondello (Dariusz Chojnacki), który wyglądał jak gondolier, a z drugiej elementy garderoby charakterystycznej dla Włochów (ze względów bezpieczeństwa celowo nie używam słowa: mafii), czyli biała koszula, czarna marynarka i spodnie, a do tego oczywiście czarny kapelusz. Największy entuzjazm publiczności wzbudzał jednak kostium Elvisa, który miał na sobie Grzegorz Przybył. Białe "dzwony" i do tego biała kurtka z charakterystycznymi frędzlami na plecach, ozdobione połyskującymi cekinami świetnie oddawały luzacki sposób bycia Petrucchia. 

Monika Radziwon (Kasia) pojawiła się w czarnej dopasowanej bluzce i czarnych spodniach z czerwonym paskiem. We włosach aktorka miała różową wstążkę (czyżby skrywany symptom kobiecości?). Radziwon jest idealną kandydatką do roli pyskatej Kasi, zwłaszcza ze względu na charakterystyczny głos. Aktorka świetnie partnerowała Grzegorzowi Przybyłowi, który nieustannie zaskakiwał publiczność repertuarem swoich umiejętności komediowych i chyba zasłużył na miano najlepszego aktora w tym spektaklu.

Należy również pochwalić ruch sceniczny, który intensyfikują skutery – ciekawy element nawiązujący do współczesnego sposobu bycia we Włoszech. Rewelacyjny okazał się Andrzej Warcaba w roli Grumio, przebrany w skórzany strój motocyklisty z zabawnymi goglami pojawiał się głównie na skuterze, przyozdobionym odpustowymi wiatraczkami. Świetnie obsadzony został również Antoni Gryzik, tutaj jako Antonio. Do szczególnie udanych należała scena, w której aktor siedzi na krześle w podkoszulku i spodniach na szelkach (rzekomo przed telewizorem, który znajdował się za kulisami) wykrzykując przy tym słówka włoskie. Niekoniecznie wypada je tutaj cytować, a tym bardziej tłumaczyć, ale cała sytuacja wypadła wspaniale. Należy wyróżnić także Bogumiłę Murzyńską, która okazała się fenomenalna w roli Wdowy. Aktorka w eleganckiej czerni i długim sznurze pereł zagrała (jak zwykle) z wielką klasą i humorem.

Niezwykle dobrze wypadła zabawa z łańcuchem wykonanym ze sztucznych roślin
i kwiatów, który posłużył aktorom do wyznaczenia granic umownego „ringu”, na którym spotkały się Kasia i Bianka. Skandujący aktorzy zachęcali w ten sposób siostry do kolejnego starcia. Skomplikowane relacje siostrzane doskonale oddała także jedna z wcześniejszych scen, w której Monika Radziwon jako Kasia przywiązywała swoją siostrę Biankę (Jadwiga Wianecka) do dystrybutora paliwa.

Na scenie pojawiło się także wielkie łoże z baldachimem, ale jak na tak imponującą konstrukcję zostało dosyć słabo wykorzystane w spektaklu, i zbyt szybko zniknęło. W między czasie na scenę wjeżdżały również stoliki na kółkach uginające się od wykwintnego jedzenia, przepięknych sztucznych bażantów i innych specjałów.

Cały spektakl utrzymany jest  w żywym i wyrównanym tempie, przerywany włoskimi przebojami z drugiej połowy ubiegłego wieku również w wykonaniu Anny Kadulskiej. Włoskie akcenty zostały tutaj pokazane z humorem i dystansem. Spektakl został zrealizowany w ciekawej konwencji, bez zagłębiania się w szekspiryzmy, a więc trzeba to powiedzieć wprost: z myślą o upodobaniach publiczności Teatru Śląskiego. Nic dziwnego, że owacje na premierze trwały tak długo. To naprawdę dobry spektakl.

Aleksandra Skiba
Dziennik Teatralny Katowice
30 marca 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...