Postoperowa papka dla mas

"Carmen latina" - reż: Tomasz Dutkiewicz - Teatr Powszechny w Radomiu

Musie hall nie jest zbyt ambitną formą dramatyczną, ale zlatynizowana i uwspółcześniona "Carmen..." przechodzi chyba granice stereotypizacji świata przedstawionego.

Czyżbyśmy już tak ogłupieli jako konsumenci kultury masowej, że podaje się nam postoperową papkę jako świeże bułeczki? libretto Stewarta Trottera, aktualizujące klasyczną operową historię, zmienia nie tylko bohaterkę z Cyganki w obywatelkę fikcyjnej Santa Marii, ale co gorsza odmienia motywację działania Jose, kochanka Carmen, nie tylko w ostatniej scenie utworu. Ten pastisz naśladujący i odmieniający fabułę uwiecznioną przez Bizeta nie jest w stanie wywołać cienia tragicznych emocji pierwowzoru. Może i jest to rodzaj zabawy formą, typowy dla współczesnej popkultury, ale czemu służy? Odczuwamy pewne zażenowanie, kiedy dowiadujemy się, że tajemniczy mnich jest w stanie wybaczyć zabójstwo popełnione przez Jose na komuniście, jak również wtedy, gdy młody bohater zabija w imię Trójcy św. Dla polskiego widza jest to całkowicie niezgodne z wyobrażeniem człowieka wierzącego, no chyba że mamy do czynienia z fanatykiem religijnym, przed którym pragnie nas przestrzec autor libretta.

Szukam usilnie uzasadnienia przeniesienia na polski grunt musicalu "Carmen Latina" i z trudem znajduję dziwne wytłumaczenia. Może rzeczywiście jest to wyrafinowana zabawa formą, w której eksperymentuje się z granicami stereotypu. Właściwie każdy z bohaterów jest figurą schematyczną, ma przyklejoną etykietkę i w świecie uproszczonym spotykamy żołnierza brutala, lewicowego intelektualistę, piłkarskiego herosa, upodlone kobiety pracujące czy chodzącą seksbombę w dwu wersjach - diablicy i świętej. Świat Santa Marii pokazany w musicalu zawiera typowe elementy kultury południowoamerykańskiej, z jej kultem futbolu, ostentacyjną religijnością i politycznymi ekstremizmami. Czyżbyśmy zbliżali się do modelu latynoskiego w naszej kulturze? A może cały świat zbliża się do poziomu reakcji emocjonalnych charakteryzujących bohaterów "Carmen Latina"? Jeżeli te rozpoznania są poprawne, to twórcy polskiej prapremiery mają niewątpliwą zasługę otwarcia nam oczu na te zjawiska. I już nie dziwię się reżyserowi, Tomaszowi Dudkiewiczowi, że tak bardzo się starał oddać energię udręczonych przez miejscowych faszystów kobiet, brutalność żołnierzy i troskę kibiców o swego idola, bo historia niedawnego kleryka rozrywanego przez namiętność do kobiet i patriotyczną służbę wojskową w wydaniu musicalowym nie potrafi dobrze rozśmieszyć. Momentami staje się niesmaczna.

Siłą niewątpliwą tego spektaklu są sceny zbiorowe i ich choreograficzne rozwiązania. Sylwia Adamowicz dokonała istnego cudu przy ciągle kręcącej się scenie, który to efekt znamy już ze spektaklu "Piaf\'. Jak zwykle fajerwerki mechaniczne i świetlne mają zatuszować intelektualną miałkość przedstawienia. Do walorów tego komercyjnego przedsięwzięcia należy przede wszystkim muzyka Calluma McLeoda oparta na motywach z "Carmen" Bizeta i jak słychać, ten klasyk operowy w nowoczesnej aranżacji wpada w ucho współczesnym widzom. Gorzej jest z tekstami śpiewanych piosenek. Oprócz tytułowej Carmen kłopoty majá niemal wszyscy śpiewający, z drugiej strony przekład piosenek trudno uznać za odpowiedni do muzyki marszowej. Powstaje tu wyraźny zgrzyt w uszach widza. Jeżeli chodzi o walory wizualne przedstawienia, to chciałbym podkreślić znakomicie dobrane kostiumy jednoznacznie określające bohaterów. Zwłaszcza podkoszulek u Jose zasługuje na uznania to w rym detalu skupia się męskość żołnierskiego munduru. Ewa Gdowiok kapitalnie odróżniła w tym szczególe następnego kochanka Carmen, Escamillo, chodzącego bez podkoszulka, za to w piłkarskim stroju. Majstersztykiem kostiumu popisał się transwestyta Lay - Jarosław Rabenda - rewelacyjnie czując się w sukience.

Polską prapremierę "Carmen Latina" oceniam jako przedsięwzięcie chybione i nie wróżę wysokiej oglądalności. Tak bogate środki wyrazu mogły być wykorzystane dla lepszej sprawy niż niezobowiązująca rozrywka.

Zbigniew Wieczorek
Gazeta Wyborcza - Radom
30 czerwca 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia