Potrzeba oglądania w duecie

"Otello" - reż. Agnieszka Olsten - Teatr Narodowy w Warszawie

"Otello" brzmi równie zachęcająco dla widza, jak też jest wielkim wyzwaniem dla każdego twórcy. Ileż to filmów powstało na kanwie sztuki Wiliama Szekspira, od chwili jej napisania dla Sceny Elżbietanskiej?... Ile oper wystawiono do tej pory na całym świecie?... Trudno to dzisiaj zliczyć. Tym razem miałem obejrzeć małą, kameralną inscenizację na scenie przy ulicy Wierzbowej

Zanim odwiedziłem tę scenę Teatru Narodowego musiałem trochę poczekać, bo wejściówki można otrzymać na godzinę przed spektaklem. Spacerowałem więc po otaczającym teatr parku spoglądając na ciężko pracujących budowniczych. Coś tam remontowali i stawiali kolejny dom. Usiadłem na kamiennej ławeczce mimowolnie dotykając ukrytego przycisku. Niespodziewanie w ciemności usłyszałem wydobywane na klawikordzie tony muzyki Fryderyka Chopina. Nastroiły mnie one do powrotu w kierunku sceny, na której czarny Otello miał dusić niewinną Desdemonę. Ani tytułowy bohater nie był Murzynem, ani też w zamordowanej Desdemonie trudno było się dopatrzyć tak wielu cnót, jakie jej przypisywał Wiliam Szekspir. Wielowiekowe obserwacje ludzkiej natury zaowocowały spektaklem, który zebrał najgorsze z możliwych opinie i doczekał się recenzji, jakich nie pokazuje się nawet najbliższym sercu przyjaciołom. Tymczasem mnie ten teatr wyjątkowo przypadł do gustu, nie licząc krótkiej drzemki, jaką sprowokowała zbyt długa ekspozycja. Może nie każdy zna tę smutną historię, ale większość wie, o co chodzi w tym dramacie. Mimo wszystko zacytuję niezbędnik dla potencjalnego widza, który zechce obejrzeć przedstawienie:

„Jest to studium chorobliwej nienawiści i zazdrości. Historia dowódcy weneckiej armii, Otella, który pod wpływem knowań swego adiutanta Iaga przestaje wierzyć w wierność swej żony, Desdemony.„

Dlatego wcześniej Mariusz Treliński (pracujący w budynku naprzeciwko sceny kameralnej Teatru Narodowego), pozwolił sobie na twórczy eksperyment, co nie oznacza automatycznie sukcesu... Trudno o nim mówić sądząc po recenzjach, ale warto je odrzucić i zaufać opinii zwykłego widza. Skoro klasyk mówił, że wojna jest zbyt poważną sprawą, aby powierzać ją generałom, to może i w sztuce teatralnej ta prawda ma zastosowanie przynajmniej w takim samym stopniu. Dlatego żałowałem, że idę sam na spektakl zmuszony sądzić to, co wiem po obejrzeniu widowiska. Towarzysząca mi osoba mogłaby mi dokładnie opowiedzieć, co się działo w trakcie mojej smacznej drzemki albo po prostu nie pozwolić mi na kompromitujący sen. Trudno, muszę przyznać, że jest to kolejne przedstawienie, z którego wyszedłem równie zachwycony, jak też zaskoczony.

Otwieram bowiem wszelkie dostępne periodyki teatralne i recenzje w sieci Internet, a tam wszystko powiela się w agresywnym tonie i w myśl zasady: „Huzia na Józia!”... Tym Józiem okazała się kobieta, może zbyt młoda aby zaskarbić sobie uznanie współczesnej krytyki. Ci sami, tacy sami ludzie odsądzali patrona sceny kameralnej Teatru Narodowego od czci i wiary, zanim nie został jej dyrektorem. Podobne cięgi zbierał legendarny Mistrz Grotowski, Konrad Swinarski, a nawet Adam Hanuszkiewicz. Jak się nazywa ta młoda, reżyserująca „Otella”, dama?... Nie powiem, tak, jak nie zdradzę nazwiska patrona sceny kameralnej. Wszystko jest zawarte w programie teatralnym, ale do tego potrzeba odrobiny aktywności intelektualnej, do której bardzo gorąco zachęcam. Z tego samego powodu nie mam ochoty wyliczać szczegółowo obsady, chociaż należy uczynić wyjątek dla Jerzego Radziwiłłowicza odtwarzającego główną postać dramatu Szekspira.

Zdradzę, że reszta zespołu dorównuje świetnemu aktorowi klasą, dorobkiem teatralnym i filmowym. Doceniając wspaniałe, czasem naturalistyczne aktorstwo nie można pominąć kunsztu Bartosza Frąckowiaka - scenografa, który energicznie współpracować z reżyserem, bowiem ściany połowicznie odbijających i przepuszczających zmieniające się w barwie i natężeniu, światło są precyzyjnie zsynchronizowane z akcją i ruchem postaci.

Równie kompatybilna z akcją jest muzyka, a właściwie cała warstwa sonorystyczna. Nie zauważyłem żadnej wpadki w trakcie spektaklu, a przecież były to korekty rzędu paru centymetrów, więc wykonawcy musieli długo i cierpliwie ćwiczyć każdą ze scen, mając w głowie interpretację tekstu i ściśle techniczne zadania. Wydaje mi się to godne podziwu, tym bardziej, że gwiazdorzy często mają kaprysy i nie zgadzają się na tak prozaiczne czynności, jak uchylanie drzwi, czy ścian. Reżyserce udało się pogodzić zespół wielkich indywidualistów tworząc z nich zgraną grupę postaci z szekspirowskiego dramatu. W przeciwieństwie do wspomnianego sukcesu obsadowego, zdarza się (nie tylko w prowincjonalnych) teatrach, że praca reżysera polega głównie na wygaszaniu konfliktów pomiędzy nie znoszącymi się wzajemnie partnerami. Nie wiadomo, czy Mariusz Bonaszewski lubi Radziwiłłowicza i, czy grające w dramacie kobiety znoszą się w prywatnym życiu. Ważne jest to, że na scenie panuje idealna harmonia i współpraca między wszystkimi ludźmi z trzymanej w tajemnicy obsady. Jakaż to radość ocknąć się w realu, gdzie daleko gdzieś jest Wenecja, a wszystkie osoby dramatu pozostają we mgle zapomnienia.

W rzeczywistości ludzie robią te same świństewka wyrządzając sobie równie wielką krzywdę, jakiej musiał doświadczyć Otello. Na samym początku wspominałem o filmowej ekranizacji, gdzie radziecki aktor po zamordowaniu Desdemony dostaje spazmatycznego ataku szaleńczego śmiechu. Tymczasem Szekspir daje do zrozumienia, że jest to scena, w której bohater pojął cały absurd sytuacji i nieuchronność swojego losu. Nie w ten, to w inny sposób musiał ponieść klęskę, bo takie było jego przeznaczenie. Los, fatum, sukces, czy porażka, dotyczy każdego człowieka, bez względu na czas, w którym przyszło mu żyć i pracować. Na pewno nie można mówić o porażce. Autorka tej niezwykle skomplikowanej i bardzo inspirującej inscenizacji musi być nieufna wobec recenzentów i krytyków, również wobec mojej skromnej oceny... Tym bardziej, że oglądałem dramat „Otella” sam, bez osoby, która mogła poddać w wątpliwość wszystko to, co tutaj z tak wielkim przekonaniem wyłuszczyłem.

Zbigniew Kowalewski
ksiazeizebrak.pl
26 lutego 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...