Pożegnanie z Teatrem Małym

o zamykanym właśnie Teatrze Małym pisze krytyk Janusz Majcherek

Był jednym z najoryginalniejszych teatrów w Warszawie - pisze o zamykanym właśnie Teatrze Małym krytyk Janusz Majcherek.

Nosił skromną nazwę: Mały. Ale dużo znaczył. Był jednym z najoryginalniejszych teatrów w Warszawie. I najbardziej lubianych. Jako widz spędziłem w nim kawałek życia.

Dziś piszę coś w rodzaju elegii na pożegnanie Teatru Małego, choć pożegnałem się z nim już jakiś czas temu. Umierał od pięciu lat.

Teatr Mały miał dwa okresy świetności. Pierwszy za Adama Hanuszkiewicza, który otworzył go w 1973 roku jako kameralną scenę Teatru Narodowego i prowadził do końca 1982 roku, gdy władze stanu wojennego odebrały mu dyrekcję. I drugi, od połowy lat 90. do roku 2004, gdy pod kierownictwem Pawła Konica i Mieczysława Marszyckiego Mały pełnił funkcję sceny impresaryjnej Teatru Narodowego. Oba okresy tworzą w gruncie rzeczy odrębne historie złączone jednym miejscem.

Z początku to miejsce stanowiło pewną sensację. Takiego teatru Warszawa nie miała: mieścił się w podziemiu domu towarowego Junior. Charakterystyczny neon z daleka bił w oczy, gdy szło się Marszałkowską. Był niepodobny do innych teatrów. Odznaczał się sobie tylko właściwą przestrzenią pozbawioną tradycyjnej sceny. Płaski kwadrat do gry otaczały z trzech stron rzędy wygodnych ustawionych amfiteatralnie foteli. Czwarty bok kwadratu tworzyła wypiętrzona szeroka rampa zamknięta ścianą z czerwonej cegły z trzema wejściami - jakby architektoniczna aluzja do greckiej skene. Bez kieszeni i sznurowni, z niskim sufitem, stawiała ta przestrzeń barierę przed wybujałą wyobraźnią inscenizatora, ale stwarzała wielkie możliwości aktorom - od Eichlerówny i Opalińskiego po Jandę i Kolbergera. To na nich chodziło się do Małego, zwłaszcza że grali w niebanalnym repertuarze (Racine, Beckett, Joyce, Różewicz, Iredyński, Kajzar). I o ile poczynania Hanuszkiewicza na dużej scenie budziły wściekłe spory, o tyle Mały został od razu zaakceptowany. Nie szokował reżyserskimi pomysłami w stylu "Balladyny" na hondach, a jednak cieszył się rozgłosem - zdobycie doń biletów graniczyło z cudem. Rozgłos nie wynikał z ekscesu, skandalu czy sensacji, lecz z niekłamanego artyzmu. Choć najpiękniejsze przedstawienia bywały swoiście sensacyjne. No choćby potępiany z ambon Różewiczowski eroticon w "Białym małżeństwie" wystawionym przez Tadeusza Minca. Albo "Miesiąc na wsi" Turgieniewa w reżyserii dyrektora, z niezapomnianą scenografią Xymeny Zaniewskiej. Warszawa pokochała ten spektakl. Po trzydziestu paru latach mam w oczach to przedziwne pomieszanie hiperrealizmu i poezji: żywy, soczysty trawnik, woda ciurka ze źródełka, rozlewając się w niewielki stawik ocieniony kwitnącą jabłonią; w szuwarach coś szumi i świergoli, kwiaty niemal pachną i słońce razi w oczy, a pośród tej idylli między meblami z trzciny nudzą się rasowe psy. W obsadzie Kucówna, Łapicki, Machulski, Kolberger - widzę ich w barwach lnu, który dominował w kostiumie i zdawał się skupiać całą jasność letniego dnia.

Patrzę dziś na repertuar Małego z czasów Hanuszkiewicza i liczę: 28 premier w ciągu 10 lat. O wielu zachowałem najlepsze wspomnienia: "Radosne dni" Minca; "Ta Gabriela", "Wygnańcy" , "Portret Doriana Graya" Łapickiego; "Fedra", "Jezioro Bodeńskie", "Maria" Hanuszkiewicza; przedstawienia Helmuta Kajzara A wszystko zaczęło się od "Antygony", do której Hanuszkiewicz zaangażował studentów czwartego roku PWST. Anna Chodakowska zadebiutowała w roli tytułowej, sam Hanuszkiewicz towarzyszył jej jako Kreon, Tejrezjasza grał Kazimierz Opaliński. Trzy pokolenia aktorów. Racje zostały rozłożone po równo, reżyserowi zarzucano - nie po raz pierwszy - polityczny oportunizm.

Na odchodnym, w grudniu 1982 roku Hanuszkiewicz wystawił "Komedię pasterską" Morsztyna, choć nic wtedy nie sprzyjało nastrojom bukolicznym.

Potem nastała dekada niebytu. Pod nową dyrekcją Krystyny Skuszanki i Jerzego Krasowskiego, którzy przejęli narodową scenę, ranga Małego niepomiernie spadła. Krasowscy lata twórcze dawno mieli za sobą, cieszyli się jednak poparciem władz, te zaś próbowały wykreować nową generację reżyserów - młodych, niezdolnych, spragnionych kariery - i to głównie oni, na zmianę z Krasowskim, wypełniali repertuar Małego do 1990 roku. Nie osiągnęli niczego, o czym warto by pamiętać.

Dopiero w połowie lat 90. Teatr Mały rozkwitł na nowo i przez kolejną dekadę był bodaj najżywszym ośrodkiem artystycznym w Warszawie. Jego duchem sprawczym stał się Paweł Konic, który - złamawszy świetne pióro krytyka - z właściwą sobie pasją, wielką kulturą i nieomylnym smakiem stworzył w tandemie z Mieczysławem Marszyckim scenę impresaryjną zapewniającą naszemu miastu coś w rodzaju całorocznego festiwalu teatralnego. Konic objeżdżał Polskę, oglądał wszystko, co było warte obejrzenia i ściągał do Małego najlepsze teatry instytucjonalne - dramatyczne i lalkowe - oraz grupy alternatywne. Pokazywał monodramy, akcje, recitale, koncerty i Bóg wie co jeszcze - od Wierszalina po Voo Voo. Mały tętnił życiem, chciało się do niego chodzić i ciągle się w nim przesiadywało. 

W 2004 roku Teatr Mały w kształcie, jaki mu nadali Konic z Marszyckim zakończył działalność. Stał się jedną ze scen Teatru Narodowego dającą sporadycznie niezbyt udane premiery, ale tak naprawdę dożywał swoich dni, czekając na odwlekany wyrok. Właściciel Teatru Małego - spółka Max Film - postanowił go sprzedać. Jest rzeczą godną uwagi, że likwidacji uległ drugi teatr, z którym związany był Adam Hanuszkiewicz. Pierwszy nazywał się Nowy i mieścił się przy ulicy Puławskiej. W miejscu po Nowym otwarto supermarket. W Małym mają podobno powstać delikatesy. Sic transit gloria mundi?

Janusz Majcherek
Gazeta Wyborcza Stołeczna
8 czerwca 2009

Książka tygodnia

Małe cnoty
Wydawnictwo Filtry w Warszawie
Natalia Ginzburg

Trailer tygodnia