Próba palimpsestu

"Finnegans W/Fake" - reż. Katarzyna Kalwat - Teatr Polski w Podziemiu we Wrocławiu - foto: N. Kabanow - mater. prasowe

Próba inscenizacji książki „Finnegans wake" – manifestu literatury eksperymentalnej lat trzydziestych ubiegłego wieku z pewnością stanowi wielkie wyzwanie. Niemniej, daje ogromne pole do różnorodnych adaptacji.

Pierwotny tytuł dzieła Joyce'a: "Work in progress" (finalnie: „Finnegans wake") można odczytać jako zaproszenie czytelnika do wspólnej przygody, do uczestnictwa w eksperymencie polegającym na oderwaniu języka od jego konwencjonalnych struktur, by ponownie, w wyniku twórczo-interpretacyjnego procesu, budować znaczenia w interakcji tekst-odbiorca. Jak przekonują przedstwiciele filozofii hermeneutycznej, takie kreowanie sensów nie jest możliwe w oderwaniu od kontekstu, od naszego zakorzenienia w danej kulturze. Paradoksalnie, im bardziej aktywnymi uczestnikami tej kultury jesteśmy, tym większą mamy wolność interpretacji =interakcji.

Książka Joyce'a, choć jest przedsięwzięciem zmierzającym do zakwestionowania konwencji, ma charakter bardzo erudycyjny, jest silnie osadzona w historii literatury. W „Finnegans Wake" znajdziemy odniesienia np. do Biblii, Księgi umarłych, legendy o Tristanie i Izoldzie, Boskiej Komedii, czy tradycji Judaizmu. Autor żongluje intertekstualnymi nawiązaniami ze znawstwem wirtuozera, co sprawia, że jego dzieło jest prawdziwą ucztą dla pasjonata literatury. Znajdziemy tu grę z gatunkami literackimi takimi jak: technika strumienia świadomości, surrealizm, dadazim, satyra, parodia. Tego typu forma artystycznego wyrazu wpisywała się w nurty charakterystyczne dla epoki: można tu przywołać choćby reprezentatywne dla nich "Wściekłość i wrzask" Faulknera, eksperymenty muzyczne Johna Cage'a, ruch DaDa, czy prozę Gombrowicza. W pierwszej połowie ubiegłego wieku z pasją przecierano nowe ścieżki twórczości artystycznej ukazując w krzywym zwierciadle nie tylko język, ale całą kulturę i sztukę.

Idąc na spektakl "Finnegans W\Fake" byłam zaciekawiona, jak artyści poradzili sobie z takim wyzwaniem – stawiałam sobie pytanie, w jaki sposób, w dzisiejszych czasach, w epoce multimediów, smartfonów, gier komupterowych RPG, virtual reality, głodu poczucia tożasmości rozbitej przez media społecznościowe i wszechogarniające ekspresje marketingowe można urzeczywistnić grę, do jakiej zaprosił nas Joyce. Dodatkowo grę przeniesioną na język polski, na polski kontekst kulturowy.

Od samego początku spektaklu moją uwagę zwróciła organizacja przestrzeni teatralnej. Scena zotała otoczona rzędem pustych krzeseł. Można zadać tu sobie pytanie, czy to symbol świętego kręgu, w którym rozgrywają się mityczne wydarzenia? Czy nawiązanie do koncepcji wiecznego powrotu? Czy odwołanie to reiteracyjnej struktury, która, niczym w podświadomości, rządzi w spektaklu na wielu płaszczyznach? Może wszystko naraz. W środku kręgu widzimy dodatkowo krzesła dla aktorów, a wśród nich czerwony fotel – miejsce uprzywilejowane, królewski tron, axis mundi. Na suficie zawieszone są ekrany z tiulu – ułożone jeden po drugim budują efekt zwielokrotnienia. Za główną częścią sceny znajduje się miejsce dla zespołu muzycznego: tworzą go dwie panie grajace na fletach (Gabriela Irzyk, Małgorzata Mikulska) oraz Monika Łopuszyńska, odpowiadająca za wokal. Łatwo o skojarzenia z antycznym chórem, usytuowanym na granicy między sceną a widownią. Przy ścianie, po obu stronach można zobaczyć wieszaki z garderobą dla aktorów: tu załamaniu ulega bariera dzieląca strefę gry aktorskiej i „prawdziwego życia", przez co sam spektakl eksponuje swoją konwencjonalność. Ściany całej sali są skonstruowane z surowej cegły, co dodaje dodatkowego uroku, poczucia sięgania pod powierzchnię, do źródeł, zdrapywania warstw palimpsestu. Reasumując, w organizacji przestrzeni teatralnej zdaje się dominować zasada odbić, powielenia, powtarzania. Wydaje się, jakbyśmy mieli do czynienia ze zwielokrotnioną konwencją, przestrzeń sceniczna „otwiera się" wiele razy: na wyimaginowaną widownię, której śladem są puste krzesła otaczające miejsce gry aktorskiej, na obszar zajmowany przez chór, na garderobę aktorów, i wreszcie na publiczność

Podobny schemat powtarzalności uobecnia się na płaszczyźnie tekstu. Na cały spektakl składają się recytacje pięciu aktorów. Tak jak u Joyce'a, nie ma jednej fabuły, przekaz jest fragmentaryczny, wątki niepowiązane, dominują gry słów, powtórzenia, eksperymenty artykulacyjne, eksklamacje. Słyszymy słowa z języka niemieckiego, francuskiego, łaciny, polskiego. Przy podjęciu próby interpretacji odczytujemy wątki odnoszące się, jakby zupełnie przypadkowo, do polskich legend, polskiej historii, polskich mitów, do historii Francji. Mamy i odwołanie do rewolucji francuskiej, i do monarchi absolutnej uosobionej przez króla słońce, który przewracając się na swoim czerwonym tronie nagle zmienia się w pełzającego jeża. To kolejny symbol dekonstrukcji centrum, parodia jednego ustalonego i dominującego sensu – jakby strumień podświadomych, onirycznych obrazów wprawiał w ruch tektoniczny porządek znaczeń. Widzimy też satyryczny obraz polskich scenek obyczajowych rodem z Gombrowicza.

Od czasu do czasu w tle rozbrzmiewa muzyka graną na fletach oraz śpiew pani z „chóru", co istotnie, w połączeniu z wygłaszanymi tekstami tworzy interesujące zestawienie: język tym bardziej uwydatnia swoją muzyczno-konwencjonalną naturę. W jednym z końcowych momentów spektaklu, kiedy spiętrzeniu ulegają wszystkie efekty (tekst, muzyka, odbicia tekstu na ekranach), słyszymy elektroniczną kompozycję opartą na miarowych uderzeniach, a równocześnie ten sam rytm grany jest na fletach w sposób dość eksperymentalny – jest to jakby imitacja westchnień, podmuchów powietrza.

Ciekawe wrażenie tworzone jest przez odbicia twarzy aktorów na zwielokrotnionych ekranach wiszących na suficie. Czasem odbicia są zniekształcane, przesuwane – jak w kalejdoskopach.W jednej z ostatnich scen twarze aktorów zostały zastąpione przez karty tekstu.

Organizacja przestrzeni, scenografia, muzyka – wszystko składało się na ciekawe, teatralne widowisko. Gra aktorska – także godna szczególnej pochwały – spektakl to ponad 2 godziny prawie cały czas recytowanych kwestii. Aktorzy ujmują autentycznością, eksperesją, swego rodzaju emocjonalnością.

Niestety, jakkolwiek dzieło Joyce'a jest bogate w pewne ramy znaczeń i można doszukiwać się w nim bogatej siatki odniesień – w tej sztuce zdecydowanie tego zabrakło. Banalne wprost odwołania do historii dawały wrażenie płytkości. Moje próby poszukiwania bardziej złożonych nawiązań zderzały się z powierzchownością. Usiłowałam więc zająć nieco inną perspektywę: podążyć za muzyką spektaklu, pozwolić mu oddziaływać, przemówić warstwie estetycznej. Tu niestety, przedstawienie mnie rozczarowało – powtarzane wielokrotnie te same sformułowania nudziły, jak refren banalnej, dziecinnej wyliczanki która jest recytowana przez dwie godziny. Gdyby sztuka trwała najwyżej godzinę – dałoby to możliwość bardziej intensywnego odbioru, sprawiłoby, że wszystkie elementy (scenografia, muzyka, gra aktorska) mogłyby zachwycić widza. Natomiast rozciągnięcie „akcji" na tak długi czas zdecydowanie odebrało wydarzeniu uroku . Jeżeli już podjęto taką decyzję, to może warto byłoby rozważyć wzbogacenie scenografii, choćby przez efekty tworzone przez grę swiateł. Odniosłam także wrażenie, że nie wykorzystano w wystarczający sposób estetycznej siły, jaką daje muzyka – jej rola była bardzo wysubtelniona. W trakcie ponad dwugodzinnego przedstawienia pojawiły się tylko dwa czy trzy krótkie momenty, kiedy warstwa muzyczna była na pierwszym planie – poza tym stanowiła ona ledwie wyczuwalne tło dla recytacji.

W mojej opinii, mimo ciekawej scenografii, pełnej zaangażowania gry aktorskiej, słabym elementem spektaklu był sam tekst. Poczułam, że autor zapomniał, że po drugiej stronie jest osoba, która ma pewne oczekiwania, która z łatwością odczyta banalne nawiązania do ogólnego kontekstu kulturowo-historycznego. Nawet, jeśli zrezygnujemy z poszukiwań sensu – wszak jego parodia zdaje się być głównym tematem sztuki – to moglibyśmy się spodziewać bardziej porywającego, teatralnego wydarzenia. Na płaszczyźnie scenografii i muzyki wielowarstwowość uobecnia się w ciekawy sposób, staje się pewną obietnicą, natomiast sam tekst, mimo swoich aspiracji, zdaje się być płaski i jednowymiarowy. Odwołanie do dzieła Joyce'a już zakłada, że odbiorca będzie miał pewne wymagania, że po dekonstrukcyjnym eksperymencie będzie się spodziewał zaproszenia do gry na nieco wyższym poziomie niż ten, który został zaprezentowany. Tak się jednak nie stało. Szkoda. Tym bardziej, że poczucie estetycznego smaku współczesnego odbiorcy jest ukształtowane przez sztukę interaktywną, której siłą jest imersyjny, bardzo angażujący charakter.

W tym sensie spektakl także zdaje się nie wykorzystywać potencjału, jaki stanowi teskst autora Finnegans Wake.

Dorota Seńków
Dziennik Teatralny Wrocław
23 lutego 2023
Portrety
Katarzyna Kalwat

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia