Prosto między oczy
Spektakl Marka Fiedora zaczyna się od końca. Tytułowy Zygmunt śni swój kolejny, paranoiczny sen - widmo własnego pogrzebu. Na zawieszoną nad publicznością płachtę materiału, spadają grudy ziemi - to przyjaciele Zygmunta żegnają się z nim krótko i zimno. Szybko odchodzą, pewnie jak zwykle pójdą powłóczyć się po mieście, albo "się czegoś napić", innej opcji życie dla nich nie przewidziało.Taki portret pokolenia zarysował Mariusz Sieniewicz w swojej powieści "Czwarte niebo", tym samym tropem poszedł Marek Fiedor adaptując powieść olsztyńskiego autora. Sieniewicz (rocznik 1972), bezpretensjonalnie i z niesłychanym wyczuciem przedstawia życie (a może raczej "nie-życie") swoich rówieśników - dobiegającego dziś do trzydziestki pokolenia roczników 70-tych. Historia nie obeszła się z nimi za dobrze - na jedne przemiany byli zbyt młodzi, na inne już za starzy. Równie niełaskawie potraktował ich rynek pracy - nie znają języków obcych, nikt nie uczył ich walczyć o swoje. Wychowani na anarchistycznych tekstach zespołów punk-rockowych, kompletnie nie odnajdują się w nowej rzeczywistości, żyją przeszłością, wspomnieniami, zabijaniem czasu i deliberowaniem o swoich artystycznych ambicjach. Dzielnica, w której mieszkają - cieszące się złą sławą olsztyńskie Zatorze - jest jak piaskownica, z której, pod pozorem różnych wymówek; lokalnego patriotyzmu, sentymentu, przywiązania, nie chcą wyjść. Odgrodzona od reszty miasta przez kolejowe tory, jest wyspą, z której ciężko uciec. Izolacji dopełniają otaczające dzielnicę trzy cmentarze, o których nie dają mieszkańcom zapomnieć, odbywające się, co chwilę pogrzeby. Można więc urodzić się, żyć, zgnić, umrzeć i zostać pochowanym, nie wychylając głowy poza rodzinny kwartał ulic. Kogo widzimy na scenie? Rubin to niespełniony muzyk grający pseudo-songi na ulicy pod barem, Bocian jest poetą, który zatrudnia się jako śmieciarz, a Trawka absolwentką ASP próbującą wyżyć z malowania portretów. Główny bohater powieści i spektaklu - tytułowy Zygmunt Drzeźniak jest byłym student polonistyki, który za 600zł "cieciuje" w nocy na swojej dawnej uczelni. Czas wolny bohaterowie spędzają włócząc się razem po mieście, pijąc piwo i rozmawiając o niczym. O ich głównych funkcjach życiowych mówią najlepiej ksywki pierwszoplanowych postaci - Trawki i Małgorzałki. Każdy z bohaterów "Czwartego nieba" próbuje w jakiś sposób uciec od przytłaczającego marazmu. Rubin oddaje się pseudo-twórczości muzycznej, Bocian pisze wiersze, chociaż wie, że nikt ich nie wyda, Trawka płynie przez życie w wiecznym jointem w ustach. "Zygi" również ucieka od znienawidzonego otoczenia, bogoojczyźnianych sąsiadów z kamienicy (których, nawiasem mówiąc, Marek Fiedor narysował dużo grubszą kreską niż Sieniewicz, dodając im sporo "pielgrzymkowych" cech). Ucieka w "niebologię" - zatapia się w fotelu lub wychodzi na dach swojej kamienicy i godzinami wpatruje się w chmury, dokładnie je lustrując i klasyfikując. Życie wszystkich zmienia się, gdy do miasta przyjeżdża demoniczny biznesmen Bela-Belowski, mający odmienić zapuszczoną dzielnicę w prawdziwe eldorado. Od tego czasu nic już nie będzie takie samo... Jako, że czytałem wcześniej powieść Mariusza Sieniewicza, na długo przed samym spektaklem zastanawiałem się z niepokojem, jak Marek Fiedor poradził sobie z niesłychanie bogatym, soczystym i poetyckim językiem, w jakim ta książka została napisana. Przyznaję, że wielokrotnie wątpiłem w to, że uda się wiarygodnie i porywająco przenieść powieściowe Zatorze na scenę. Otóż, myliłem się. Fakt niedoceniania kunsztu reżysera i pozostałych realizatorów przedstawienia, usprawiedliwić mogę chyba tylko tym, że to pierwszy ich spektakl, jaki widziałem. Okazało się, że bogaty "literacko" świat z powieści Sieniewicza, wręcz od początku nadawał się na scenę. Soczyste dialogi, zyskały jeszcze więcej smaku w ustach świetnie spisujących się aktorów Teatru Polskiego. Nastrój ciasnych, komunalnych mieszkań i kolejowego entourage'u Zatorza świetnie oddaje scenografia Jana Kozikowskiego. Praktycznie cała scena pokryta jest torami kolejowymi, po których przemieszczają się platformy z odpowiednimi dla danej sceny dekoracjami. Tory są świetnym i bezpośrednim symbolem uwięzienia bohaterów w ich fizycznym, ale i mentalnym "Zatorzu". Włóczą się po nich w tą i z powrotem, ale nie czują nienawiści do tych granicznych linii - kochają je za to, że odgradzają ich od trudów i wyzwań prawdziwego, dojrzałego życia, na które żadne z nich nie jest gotowe. Jeden jedyny Sychelski, miejscowy młody menager, potraktował owe tory we właściwy sposób - po prostu wsiadł do pociągu i wyjechał do mitycznej Warszawy. Mocno psychodelicznego nastroju, szczególnie ważnego przy scenach inscenizowania snów Zygmunta, a także przy jego "niebologicznych" monologach i rozmowach z Północnym, dodają światła Wojciecha Pusia i muzyka Tomasza Hynka, z towarzystwem para-muzycznych wstawek. Powieściowy klimat dopełniają w spektaklu, czasem drastyczne i agresywne, projekcje (również autorstwa Wojciecha Pusia), a także niesłychana dbałość o realizm w przypadku kostiumów i rekwizytów. Charaktery postaci i ich postawy życiowe są świetnie, bez cienia fałszu przełożone na kostiumy. Trawka w swoich podartych dżinsach, czarnym topie i kolorowych chustach, zatrzymała się pewnie, wraz ze swoim ulubionym "dopalaczem", na etapie licealnych fascynacji Janis Joplin. Bocian, zawsze w golfie i marynarce stara się wyglądać na prawdziwego magistra polonistyki, co zabawnie kontrastuje z jego zawodem śmieciarza, Rubin to niespełniony muzyk w długim skórzanym płaszczu, a anarchiści - Lew i Owiewka świecą w oczy wypastowanymi glanami. Sychelski wyraźnie próbuje popisać się wielkomiejskim gustem - pojawia się na scenie zawsze ubrany w dopasowaną, piaskową marynarkę, modne dżinsy, firmowy t-shirt i białe adidasy. Wielbiciele i bywalcy północnych regionów Polski - Pomorza, Warmii i Mazur z pewnością docenią także cichym uśmiechem, pojawiające się na scenie prawdziwe butelki lokalnego piwa "Specjal" - bardziej olsztyńsko chyba już nie mogło być. Życie bohaterów zmienia się drastycznie tuż po przybyciu do miasta biznesmena Bela-Belowskiego, który zakłada w nieczynnym kinie fabrykę telefonów komórkowych. Jego przyjazd i działalność wprowadza w życie bohaterów niespotykany chaos. Dotychczas każde z nich uciekało przed dorosłością, unikało zmian w swoim życiu (czy raczej "żyćku"), jak się tylko dało - ale dalej uciekać się już nie da. Rubina dogania frustracja i pustka duchowa, którą powoli wypełniają anarchistyczne idee i pomysły Owiewki i Lwa. Bocian po latach spotyka dziewczynę, która wydaje się "tą jedyną", a Zygmuntowi jego jedyną ucieczkę - w "niebologię" - odbiera jego demoniczne alter ego - Północny, dręcząc go i doprowadzając na skraj schizofrenii. Północny demaskuje miałkość życia Zygmunta i jego przyjaciół, bezlitośnie uderza we wszystkie słabe punkty, wpędza w paranoję. Ale także prowokuje i pcha do odkładanego na wieczne "później" działania, podobnie, jak Lew i Owiewka, angażują do swojej wywrotowej akcji - Rubina. Spektakl kończy się eksplozją fabryki Bela-Belowskiego, wysadzonej w powietrze przez trójkę anarchistów. Wygląda na to, że to właśnie oni wygrywają, okazuje się, że żeby pokonać marazm, pustkę duchową i brak idei, trzeba sięgnąć po najbardziej radykalne środki. To prowokujące zakończenie wpisane jest w klimat książki i spektaklu, które z pewnością wniosły do polskiej literatury i teatru trochę buntowniczego fermentu. Sieniewiczowi udała się bowiem rzecz niełatwa - napisał o intelektualnej depresji swojego pokolenia bez, jakże często pojawiającej się w tym przypadku u innych autorów, pretensjonalności i banału. Soczyście i prowokacyjnie, ale bez taniego fałszu, płaczliwych żali i kierowanych, do kogo się tylko da, oskarżeń. Markowi Fiedorowi udała się rzecz równie trudna - przeniesienie tej bezkompromisowej szczerości na scenę. Udała się, śmiem twierdzić, przede wszystkim dzięki zespołowi aktorskiemu z Teatru Polskiego. Właściwie ciężko tu znaleźć słaby punkt, wszyscy doskonale, bez cienia sztuczności, wcielili się w swoje role i nawet z epizodów stworzyli ciekawe kreacje. Zygmunt - Adama Szczyszczaja jest na zmianę neurotyczny i racjonalny, pozornie "wyluzowany", pod zblazowaną pozą kryje prawdziwe uczucia, które objawiają się na krótko w obecności Trawki. Jego alter ego - Północnego, znakomicie, emocjonalnie i demonicznie odgrywa Kinga Preis. Rubin, grany przez Mariusza Kiljana pod pozorem luzackiej zgrywy, kryje prawdziwe potrzeby duchowe. Trawka - Agaty Skowrońskiej z początku doskonale udaje zadowolenie z prowadzonego życia, podczas oglądanej przez nas historii coraz częściej jednak zauważa, że przecieka jej ono przez palce. Bocian Wojciecha Mecwaldowskiego nieustająco balansuje między resztką buntu i niezadowolenia ze swojego życia, a jego pokorną i konformistyczną akceptacją. Można by tak długo wymieniać, bo na oddzielną uwagę zasługuje większość grających w spektaklu aktorów, także tych ze starszego pokolenia, np. Wiesław Cichy, który z genialnym wyczuciem komizmu wykreował na scenie postać emerytowanego zomowca - pana Rybka. Jedynym elementem spektaklu, budzącym wątpliwości są inscenizowane sny Zygmunta - oczywiście aktorsko prezentują się one świetnie, nie można też narzekać na brak onirycznego nastroju, zbudowanego niepokojącą muzyką, ale sam sposób "wplatania" ich w spektakl wydaje się odrobinę anachroniczny. "Wszystkim Zygmuntom między oczy" Marka Fiedora jest bez wątpienia jednym z tych spektakli, które nikogo nie pozostawiają obojętnym. Widz jest od pierwszej sceny wciągany w jego świat. Nad naszą głową lecą na podświetloną płachtę materiału grudy ziemi, a jedna ze scen - żywiołowej kłótni między uczestnikami castingu do fabryki komórek, dzieje się bezpośrednio na widowni. Wychodząc ze spektaklu, usłyszałem na foyer zdegustowany głos jednego z młodszych widzów, który stwierdził "Po takie rzeczy, to ja nie muszę przychodzić do teatru". Uśmiechnąłem się pod nosem, myśląc: "A ja właśnie po takie do niego przychodzę...". Teatr Polski we Wrocławiu, Scena na Świebodzkim "Wszystkim Zygmuntom między oczy!!!" na podstawie powieści Czwarte niebo Mariusza Sieniewicza adaptacja i reżyseria: Marek Fiedor scenografia: Jan Kozikowski muzyka i opracowanie muzyczne: Tomasz Hynek reżyseria świateł i projekcje: Wojciech Puś Obsada: Adam Sczyszczaj, Kinga Preis, Mariusz Kiljan, Wojciech Mecwaldowski, Agata Skowrońska, Anna Ilczuk, Jakub Kotyński, Michał Chorosiński, Michał Opaliński, Halina Śmiela-Jacobson, Dominika Figurska, Monika Szalaty, Wiesław Cichy, Roland Nowak, Katarzyna Bieniek/Dominika Kojro Premiera: 31 marca 2006r.