Proszę mnie nie uruchamiać!

wspomnienie Igora Przegrodzkiego

W holu Teatru Polskiego powstała garderoba Igora Przegrodzkiego. Jest tu jego słynny biały fartuch, który zakładał po przyjściu do teatru. Biblioteczka, regał odznaczeń, dyplomów i okolicznościowych medali. Są i rekwizyty z jego największych przedstawień. Kostium Króla z "Króla Henryka IV na łowach". To dzięki tej roli Przegrodzki w latach 60. przyciągnął do teatru kolejne pokolenie wielbicielek.

Bo już jego występ jako Willego w "Niemcach" Kruczkowskiego, w 1949, był wydarzeniem. - Igor szybko stał się gwiazdorem - mówi Maria Dębicz, kierownik literacki Teatru Polskiego i przyjaciółka artysty. Jest także korona Króla-Ojca. Rola w "Ślubie" w inscenizacji Jerzego Grzegorzewskiego była kolejnym przełomem. Pokazał w niej, że potrafi znaleźć się w groteskowej konwencji. Zaraz obok stoją drewniane krzesła. Rola Starego w "Krzesłach" Ionesco jest dla niego szczególna. To było ostatnie spotkanie na scenie z Igą Mayr, jego wieloletnią przyjaciółką. Za swoje role dostali nagrody na festiwalu w Kairze - dowód, że jest w stanie dotrzeć ze swoim aktorstwem do widzów z zupełnie innej kultury. 

- Najpierw znałam go tylko ze sceny. Potem często spotykaliśmy się w gronie znajomych w Klubie Książki i Prasy przy placu Kościuszki, gdzie codziennie zaglądał - opowiada Maria Dębicz. 

Kupował pisma teatralne, magazyny filmowe i wydawnictwa dotyczące mody. Te ostatnie przynosił do teatralnej pracowni krawieckiej. Zawsze znalazł coś, co chciał dodać do swoich kostiumów. 

Maria Stupak, szefowa pracowni krawieckiej: - Przywiązuje ogromne znaczenie do ubioru. I na scenie, i na co dzień. Łączył klasyczną elegancję z tym, co było akurat modne na Zachodzie. Wiele ubrań kupował w komisach, odwiedzał lumpeksy. 

Przystojny, zawsze elegancki, przyciągał uwagę kobiet w każdym wieku - od podlotków po dojrzałe panie. W teatralnym archiwum jest album ze zdjęciami, przygotowany przez dwie wielbicielki z lat 60., tajemniczą Zuzannę i Marię. Na pierwszej stronie są dwa zdjęcia przedstawiające okna jego mieszkania przy ul. Prałackiej. I podpis: "Jest piąta, pewnie przewraca się Pan z boku na bok. Za kilka godzin wstanie Pan, żeby...". Kolejnych kilkanaście stron zajmuje fotograficzna relacja z całego dnia aktora (choć bez jego udziału). Na zdjęciach rozpoznać można miejsca, które Przegrodzki mijał po drodze do pracy. Młode wielbicielki miały co do godziny rozpracowany harmonogram jego dnia.

Gdyby nie umawiała się z fryzjerem 

Najważniejszą kobietą w życiu była jednak matka. Wychowywał się jako jedynak; starsza siostra zmarła, mając kilka lat. W czasie wojny zmarł także ojciec, więc Wilno w 1945 roku opuszczali we dwójkę. Najpierw trafili do Torunia, w roku 1949 przyjechali do Wrocławia. Zajęli duże mieszkanie w okolicy Ogrodu Botanicznego. - To był niezwykle czuły związek - mówi Maria Dębicz. 

Zanim Przegrodzki zaczął pracować, dom był na utrzymaniu matki, zarabiała, prowadząc mały kiosk. Dystyngowana, doskonale ubrana, przychodziła na każdą jego premierę . 

11 listopada 1972 roku także wybierała się na premierowe przedstawienie "Hotelu Astoria". Najpierw jednak, jak zwykle, chciała pójść do fryzjera, potem musiała jeszcze odebrać kwiaty dla syna. Zginęła pod kołami samochodu w pobliżu mostu Pokoju. "Gdyby matka podała mi wtedy śniadanie, gdyby nie umawiała się z fryzjerem, to nie spotkałaby się z tamtym samochodem" - zaklinał rzeczywistość Przegrodzki. Mimo to wieczorem zagrał w premierowym spektaklu "Hotelu Astoria". 

Matce zawdzięcza niezwykłą, jak na gwiazdę scen, umiejętność: doskonale piecze ciasta. W czasie wojny posłała go na praktyki do cukierni. Zaświadczenie o zatrudnieniu chroniło przed wcieleniem do wojska. - Jego popisowym wypiekiem jest sernik z jabłkami. Pierwszy raz oglądałam, jak piecze, u Danielewskich [Bogusław Danielewski jest aktorem Teatru Polskiego - red.]. Wszedł do kuchni, rozejrzał się, prychnął pogardliwie i wyszedł wzburzony. Po jakimś czasie wrócił z całą siatką przyrządów kuchennych niezbędnych do zrobienia sernika - opowiada Dębicz. 

"Do sernika z jabłkami mogą być owoce tylko odmiany McIntosh. Bez McIntoshy to gówno, nie sernik. I ser musi być z targu, od baby" - wykrzykiwał, kiedy Dębicz poprosiła go kiedyś, żeby i u niej upiekł ciasto. 

To nie domator 

Przegrodzki całe dnie spędzał w pracy: na próbach, w szkole, w teatrze, na planie serialu, spektaklu teatru telewizji albo filmu. Występował w radiu, był nawet szefem Śląskiej Estrady Wojskowej. 

Na przełomie lat 70. i 80. był dziekanem Wydziału Aktorskiego nowo powstałej PWST. Siłą rzeczy musiał kontaktować się z władzami. Miłogost Reczek, wieloletni aktor Polskiego: - Miał opinię artysty-szaleńca i pewne rzeczy uchodziły mu na sucho. Wydział Aktorski był na Jaworowej, tuż obok komisariatu milicji. Któregoś razu dostał stamtąd telefon. Powiedziano mu, żeby studenci podczas zajęć tak nie krzyczeli, bo ludzie myślą, że to milicja w komisariacie ludzi bije. "To ich nie bijcie" - odpowiedział. 

Kiedy we wrześniu 1981 roku został szefem Teatru Polskiego, stał się jeszcze bardziej zależny od władz partyjnych i państwowych. Niektórzy zarzucali mu ugodowość. 

- Zawsze miał dystans wobec tego, co dzieje się wokół, a nie dotyczy teatru. Mógł iść na ustępstwa, byle obronić teatr - twierdzi Dębicz. 

Sam nie angażował się w opozycję. Udawał, że nie widzi, co wyrabiają aktorzy, choć w teatrze sporo się działo. Po pożarze w 1994 roku ze skrytki pod sceną wydobyto cały plik podziemnych wydawnictw z okresu stanu wojennego. Zresztą, nawet w jego prywatnej bibliotece, która kilka lat temu trafiła do archiwum przy Zapolskiej, znaleźć można np. drugoobiegowe wydanie "Zniewolonego umysłu" Czesława Miłosza. 

Obrywali wszyscy 

Ci, którzy z nim pracowali, mówią: człowiek życzliwy, zasadniczy i wybuchowy, ale i dobry. Maria Stupak: - Prezenciki nam robił. Jeszcze mam broszkę, którą od niego dostałam. Jak był gdzieś za granicą, to przywoził, czego w Polsce brakowało: igły, naparstki czy jakieś nici. 

Słynne są awantury Przegrodzkiego. Pretekst nie był ważny. Wystarczył źle dobrany guzik w kostiumie. Awantura zaczynała się zawsze tak samo: Proszę mnie nie uruchamiać! - krzyczał i potem już leciało. Obrywali wszyscy, od garderobianych i techników z obsługi sceny, przez aktorów, po reżysera. 

Miłogost Reczek: - Przegrodzki ma gwałtowny charakter, ale te awantury nie wynikały z jego złośliwości. On podczas prób potrzebuje emocji, w ten sposób się pobudza. To trochę wariat. Ale sam mówi, że normalnych trzeba z teatru przegonić. 

Nawet kiedy się nie awanturował, to i tak wszyscy wiedzieli, czy Przegrodzki jest w teatrze. Chodząc po korytarzach, mówił charakterystycznym donośnym głosem. Tę jego manierę do perfekcji opanowali młodsi aktorzy. - Ubawiło go, jak kiedyś usłyszał "siebie" na korytarzu. I zaczął się z nami przedrzeźniać - opowiada Reczek. 

Sześć lat temu dojrzały wiekiem aktor dostał propozycję od Grzegorzewskiego, wówczas dyrektora Teatru Narodowego. Miał tylko zagrać księcia Himalaja w "Operetce" Gombrowicza. Na jednej roli się nie skończyło. Od sześciu lat aktor mieszka w Warszawie. Bywa we Wrocławiu, choć rzadko, czasem wpadnie bez zapowiedzi. Nie zlikwidował swojego wrocławskiego mieszkania, ale nie wspomina o powrocie. 

Miłogost Reczek: - Kiedyś, kiedy przeniósł się już do Warszawy, któryś z nas odezwał się na korytarzu "jego" głosem. Ludzie wychodzili z gabinetów, żeby zobaczyć Przegrodzkiego, przywitać się z nim. Ale Przegrodzkiego nie było. 

TEKST ARCHIWALNY Z 2006 ROKU. 

Na zdjęciu: Igor Przegrodzki w garderobie Teatru Polskiego, Wrocław 2006.

Tomasz Wysocki
Gzeta Wyborcza Wrocław
29 lipca 2009
Portrety
Igor Przegrodzki

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia