Protest song górnika Łyska

"Łysek z pokładu Idy" - reż. Radosław Rychcik - Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu

"Nie Łysek jest w tej historii najważniejszy", to nie to opowiadanie, którego morał już dawno wszyscy "znamy, znamy"... Po co zatem wracać do szkolnej lektury, skoro jej główne przesłanie (zaufanie, przyjaźń, miłość) bierzemy w nawias teatralnej konwencji, w zderzeniu z prawdziwą historią radzieckich (potem nazistowskich, potem znowu radzieckich) laboratoriów - kolejnych "kopalni" - na terenie Dolnego Śląska? Z co najmniej kilku powodów.

Radosław Rychcik nie bez kozery sięga po tekst o kopalni i realizuje go w wałbrzyskim teatrze, w mieście z (często niechlubną) górniczą przeszłością. Spektakl miał swoją premierę w opuszczonej kopalni Thorez (obecnie: Park Kulturowy Stara Kopalnia, wpisany w plany rewitalizacji miasta), teraz grany jest w piwnicach Kina „Zorza”, właściwie już na granicy Wałbrzycha i miejscowości Szczawno Zdrój – raju dla kuracjuszy tamtejszego uzdrowiska. 

Na obszarze dawnego zagłębia (intensywne wydobycie węgla kamiennego trwało przez niemal dwa stulecia, do końca 1990 roku, a jego skutki odczuwane są do dziś) narracja o górniku i jego zwierzęcym przyjacielu powinna szczególnie chwytać za serca wielbicieli nostalgicznych, pouczających historyjek. Jednak reżyser nie daje się ponieść tym prostym skojarzeniom i już na wstępie zaznacza, że „węglowy blues” ma nie tyle skłonić do refleksji na temat ekologii, poszanowania praw zwierząt i przepisów BHP (!), co każe zastanowić się nad zwierzęcą naturą człowieka, instynktowną walką o przetrwanie, o wygraną w tej (nie)dziecinnej grze („Wkroczyliście na nasz teren. (…) Ale to nie jest wasz plac zabaw. To jest nasz plac zabaw.”).

Dzisiejszy Łysek nie zasługuje na miano symbolu – ani dawno zapomnianych ofiar katastrof w kopalniach (na początku przedstawienia padają liczby: statystyczne wydobycie – przeciętna ilość katastrof – średnia zgonów), ani poświęcenia w imię szlachetnych wartości. Nie wspominając już o przeszłości samego Wałbrzycha – jest to co najwyżej pseudonim „zwykłego” mieszkańca górniczego osiedla, który haruje (jak koń) na depresyjnych poziomach kopalni.

Andrzej Kłak – bo to on święci swój aktorski tryumf w piwnicach wałbrzyskiego kina – stworzył hybrydyczną postać pół-człowieka (Łyska-górnika), pół-zwierzęcia (Łyska-konia: aktor wbiega na scenę – galopem – z założoną na głowie czapką imitującą łeb zwierzęcia); atakował publiczność emocjami, od gwałtownego gniewu, furii czy buntu aż do zobojętnienia i bezsilności. Performans „Łysek” w wykonaniu Kłaka to nie tylko szczątkowy, pokawałkowany wykład na temat spojówek ludzkich i zwierzęcych (zdolność widzenia barw, inny kąt patrzenia, rola zmysłu wzroku w ogóle), inspirowany książkową historią konia, który oślepł w kopalni zaciągnięty na dół do katorżniczej pracy, ale poruszający występ człowieka miotanego skrajnymi uczuciami, niebohaterskiego, samotnego, wykluczonego przez społeczeństwo „zakładnika teatralnej konfrontacji naszego placu zabaw z waszą kopalnią”.

A w tej scenicznej piaskownicy nie łatwo jest walczyć o swoje zabawki. „Dziewczyńskie performerki”, trzy aktorki w ugrzecznionych sukienkach a’ la pensjonarka i w białych rajtuzach (Angelika Cegielska, Mirosława Żak, Ewelina Żak), to tylko z pozoru właściwy, bo kilkunastoletni, target czytelniczy prozy Morcinka. Z niej bowiem niewiele tekstu zostaje (wielopoziomowa dramaturgia to zasługa Jana Czaplińskiego, spektakl – co warto podkreślić – został stworzony jedynie na podstawie opowiadania śląskiego pisarza) a same uczennice okazują się raczej głównymi oprawcami Łyska. Dziewczynki wygłaszają chamskie wierszyki na jego temat, rozwalają krzesło kijami bejsbolowymi, tym samym narzędziem torturują skórzanego konia podwieszonego pod sufitem jak worek bokserski (razy padają w rytm wykrzykiwanych słów: „Źle!, Wio!, Żle!, Wio!, Dobrze!”).

To wszystko dzieje się w scenografii ściennych napisów typu: Łysek is dead, Burn in hell, I love my horse, wśród czarnych balonów z helem i stosów zniszczonych pluszowych miśków, które z pewnością nie zostały wyjęte z szafy pełnej wspomnień z beztroskiego dzieciństwa. Pytania jednej z dziewczynek: „Chcesz być moim przyjacielem, Łysek? Jesteśmy przyjaciółmi, jesteśmy?” brzmią w tej przestrzeni jak groźba, a negatywna odpowiedź równa się kolejnej torturze zadanej Łyskowi.

Muzyka, grana na żywo (świetni Michał i Piotr Lis), towarzyszy całemu ponadgodzinnemu widowisku, odpowiednio współgrając z emocjami aktorów i widzów. Często to właśnie warstwa melodii i rytmu bierze górę nad scenicznym obrazem chaosu, potęgując odbiorcze poczucie wytrącenia z pewności co do istnienia: linearnej fabuły, jednoznacznego sensu czy teatralnego podziału na fikcję i prawdę. Muzyka ucicha jednak w momencie przejmującego monologu Łyska – swoistego aktu spowiedzi (w tym wypadku bez oczyszczenia) – który celując plastikowym pistoletem w stronę publiczności, nazywa siebie „artystą przeciętności”, miejscem bólu, chorobą, uczuciem, którego się wstydzimy, ludzką ślepotą. Niewidzeniem tego, co nieładne, niedotykaniem tego, co w dotyku niemiłe, niezauważaniem tych, którzy nie pasują do otoczenia.

Spektakl zdobył główną nagrodę – „Laur Konrada” – na XIII Ogólnopolskim Festiwalu Sztuki Reżyserskiej „Interpretacje” w Katowicach, sam reżyser znany jest ze swej poprzedniej, głośnej sztuki Samotność pól bawełnianych, a jego interpretacja Hamleta nie tylko została wyróżniona na tegorocznym Festiwalu Szekspirowskim w Gdańsku, ale też pobudziła zwolenników, jak i przeciwników estetyki teatralnej Rychcika do zaciętych rozmów w kuluarach. Łyskowi z pokładu Idy wróżę podobny los – realizacji, o której jeszcze długo (i oby dobrze) będzie się mówiło.

Protest song górnika Łyska odbija się echem od ścian piwnicznego pomieszczenia, w powietrzu unosi się zapach kurzu a na ziemi leżą kawałki węgla i gruzu. To wykrzyczana w rytmie muzycznych wibracji odpowiedź na pytanie, jak się ma ta (pozornie) naiwna opowieść o uniwersalnych wartościach do wielu aktualnych historii, prosto ze społecznego „podziemia”. To niezgoda na własne poświęcenie na ołtarzu społeczeństwa (po lewej stronie sceny wielkoformatowe zdjęcie Łyska, otoczone sztucznymi kwiatami i świecami), to w końcu rezygnacja z walki o zmianę. Bo, przypomnijmy, Łysek jest ślepy i w swojej kopalni nie widzi tabliczki z napisem „wyjście ewakuacyjne”.

Karolina Wycisk
E-splot
25 października 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...