Prowincjonalny niedosyt

"Aktorzy prowincjonalni", Teatr im Kochanowskiego w Opolu

Banałem byłoby stwierdzać różnicę między sztuką filmową a teatralną. Tam, gdzie rozwijają się możliwości jednej z nich, zaczynają ograniczenia drugiej. W przypadku opolskiego spektaklu można jednak spytać o ilość teatru w teatrze, o to, czy scenariusz filmowy i filmowa reżyserka mogą wnieść do niego coś więcej, niż tylko odtworzenie fabuły.

Od samego początku, gdy widzowie prowadzeni są zapleczem teatru, mają okazję zobaczyć nieporządek za kulisami. Mijane kolejno korytarze, garderoby, aktorzy zastani w nieformalnych sytuacjach - wszystko ma stworzyć pozory udziału w tym świecie i możliwość podpatrywania go. Efekt realizmu uzyskiwany jest również przez bezpośrednie zwracanie się aktorów do widowni oraz wprowadzenie na scenę naturszczyków. Ta wszechobecna próba realizmu to pierwsze, i nieuniknione, skojarzenie z filmem.

Scenografia, w klimacie prawdziwie prowincjonalnego teatru, wypełniona tandetnymi rekwizytami, stworzona z upozorowanych na tanie materiałów, dopełnia obraz smutnej rzeczywistości aktorów tej instytucji. Rezygnacja, samotność, niezaspokajane ambicje, problemy z alkoholem, czyli nieodłączne stany bohaterów, zobrazowane są świetnie wykonywanymi przez opolski zespół scenami zbiorowymi. To właśnie dzięki takim scenom, energicznym etiudom, poznajemy kolejno bohaterów w konfrontacjach pomiędzy sobą. Wyróżniają się w nich, przede wszystkim, postać grana przez Ewę Wyszomirską (suflerka Malina) oraz Judyta Paradzińska jako aktorka Hanka. Ta pełna energii, ironiczna postać nadaje barwności całemu przedstawieniu.

Główna postać, to osoba Krzysztofa (Maciej Namysło), dojrzałego, ale wciąż czekającego na swoją życiową rolę młodego aktora. W swoich poszukiwaniach artystycznych nie może liczyć na rzetelną wskazówkę. Określając granice własnej wolności tworzenia spotyka się z niezrozumieniem, raniąc bliskie mu osoby i pogrążając się w przekonaniu o swojej samotności. Stworzenie takiego indywiduum, bez trącenia o patos, może być trudne. Maciej Namysło wydaje się balansować na granicy własnej egzaltacji a tworzenia jej dla potrzeb swojego bohatera. Niestety wyczuwalny jest zgrzyt sztuczności w kreacji tej postaci.

Zabiegi sceniczne i reżyseria spektaklu często odwołują się do poetyki filmu. Z początku zaskakujący efekt obrotowej widowni, okazuje się rozwiązaniem na zmiany miejsc akcji przez cały czas trwania spektaklu. Razem z bohaterami, pomiędzy scenami, porusza się platforma widowni. Taki ruch, z perspektywy widzów, przypomina jazdę kamery.

Jedynym, stricte teatralnym elementem całego przedstawienia, jest etiuda lalkarska wyreżyserowana przez Mariolę Ordak-Świątkiewicz. Jest to moment, kiedy Krzysztof przychodzi do pracy swojej żony, aktorki teatru lalkowego. Fragment przedstawienia z udziałem jednej lalki, w wykonaniu Aleksandry Cwen, to jedyny niedosłowny, bogaty w znaczenia element o teatralnej mocy.

Jeśli historia, która dewaluuje teatr, mówi o sztuczności i iluzji kreowanych w nim światów, miała przekornie potwierdzić geniusz wystawiającego ją teatru, to w tym przypadku spełnia inną rolę. Paradoksalnie ociera się o granice rzeczywistej kondycji teatru, nie tylko tego na prowincji. Specyfika problemów bohaterów wydaje się nie być obca twórcom opolskiego teatru. Czyżby fama i nazwisko reżyserki mogło odwrócić uwagę wszystkich od rzeczywistego stanu środowiska teatralnego? Spektakl ten to profesjonalnie zrealizowane, wysokobudżetowe widowisko, do tego stopnia bez zarzutu, że aż jałowe.

Agnieszka Bujniak
Dziennik Teatralny Opole
24 grudnia 2008

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...