Przemiana w rytmie kankana

"Młody Stalin" - reż. Ondrej Spišák - Teatr Dramatyczny w Warszawie

Tadeusz Słobodzianek i Ondrej Spišák przygotowując "Młodego Stalina" mieli właściwie wszystko, czego mogliby tylko zapragnąć. Intrygujący temat, ciekawe postacie. Obaj mają za sobą doświadczenie lat współpracy, dzięki czemu muszą się też dobrze rozumieć. Spektakl szykowali w instytucji, którą zarządza jeden z nich, co z pewnością gwarantowało swobodę twórczą. Na dodatek w obsadzie znaleźli się ciekawi aktorzy dramatyczni. I mimo tego kwietniowa premiera jest zupełną klapą

"Młody Stalin" to przedstawienie o podobnej strukturze do poprzednich realizacji duetu Słobodzianek- Spišák. Jak i one podzielone zostało na kilka wyraźnych części. Tytułowego bohatera poznajemy kiedy jest już rewolucjonistą głośnym, ale jeszcze młodym i znanym przede wszystkim lokalnie. Następnie ukazywane są kolejne etapy, pokazujące stopniową przemianę tytułowego bohatera ze szlachetnego obrońcy uciskanych, niejednokrotnie kreowanego na gruzińskiego Robin Hooda, w okrutnego tyrana, niecofającego się przed niczym przy upartym dążeniu do realizacji swoich celów. Na ile ta przemiana jest przekonująca, to już zupełnie inna sprawa.

W rzeczywistości przedstawienie jest monumentalne, a zarazem niepokojąco przygaszone. Trwa aż 3 godziny, które bardzo się dłużą. Bohaterów oglądamy w siedmiu kolejnych scenach w rozmaitych częściach świata. Najpierw na gruzińskim weselu, potem w więzieniu do którego trafia młody Soso Dżugaszwili (pseudonim Stalin przybierze dopiero później). W końcu pojawiają się kosmopolityczny Wiedeń, zjazd socjalistów w Londynie, czy nawet krakowska tawerna, w której podróżujący przez Polskę Soso spotyka przedstawicieli lokalnej bohemy (sic!). Kolejne etapy szatkujące dojrzewanie przyszłego tyrana tworzą wrażenie chaosu luźno powiązanych wydarzeń. Jeżeli "Młody Stalin" miał pokazać ten proces, to trudno powiedzieć, aby się to mu udało. Operuje w tej materii daleko posuniętymi oczywistościami i ogólnikami, a zmiany te są tak czytelne i łatwe do przewidzenia, że nie sposób się nimi nie zirytować.

Przedstawienie Spišáka jest po prostu nudne. Na scenie pojawia się mnóstwo aktorów, ale i tak wydaje się ona być zupełnie niezagospodarowana, ogarnięta wielką i dojmującą pustką. Niezależnie od tego czy oglądamy roztańczone kaukaskie wesele czy gwarną wiedeńską knajpę, trudno szukać w nich wielobarwności, widać natomiast dużo ciężkości i płaskich kwestii, tworzących wrażenie wymuszonych. Zdecydowanie lepiej wypada pod tym względem drugi akt, w którym akcja toczy się nieco bardziej wartkim tempem. Ale nawet tutaj dialogi dłużą się potwornie, a publiczność z niepokojem wypatruje końca. Do tego na scenie panuje przeraźliwa cisza, tylko czasem niemrawo naruszana muzyką graną na żywo, ale mimo to bardzo stonowaną.

Spišák chyba nie do końca potrafił zdecydować się, czy swojego Stalina chce przedstawić zupełnie odrzucając tabu towarzyszące jego postaci. Nie jest to figura tragiczna, chociaż takie wrażenie stwarza zwłaszcza w pierwszej części, kiedy młodego Soso poznajemy nie jako prymitywnego brutala, ale bohatera skrzywdzonego. Nie jest zarazem postacią komiczną, chociaż na scenie co chwila padają liczne dowcipy. Niestety poziom tego humoru nie należy do najwyższych, co zresztą jest jedną z wielu słabości tego przedstawienia. Powodem do żartów staje się nie tylko rewolucyjny zapał młodych Gruzinów, ale nawet ich same imiona czy francuska wymowa sprzyjającej Soso szefowej (Agnieszka Wosińska) jego młodej żony, Kato (Paula Kinaszewska). Najgorzej pod tym względem prezentuje się chyba kosmopolityczny Wiedeń, gdzie obok sfrustrowanego niezrozumieniem dla jego talentu ze strony profesorów lokalnej ASP młodego malarza Adolfa Hitlera, widzimy wyjątkowo czerstwy dialog Junga (Krzysztof Dracz) z ogarniętym seksualną pasją Freudem (Janusz R. Nowicki).

Sam Stalin (Marcin Sztabiński) na tym tle w żaden sposób się nie wybija. Niekoniecznie należy to traktować jako zarzut wobec odtwórcy głównej roli. Soso jako jedyny pojawia się we wszystkich scenach, ale tak naprawdę tylko przygląda się z boku dziesiątkom postaci, w które wcielają się kolejno pozostali aktorzy. Tak jest w czasie zjazdu londyńskiego, gdzie przyszły dyktator znajduje się w cieniu sporu bolszewickich i mienszewickich przywódców płaszczących się na wyścigi przed finansującym rewolucyjne fanaberie amerykańskim "towarzyszem milionerem" (Maciej Wyczański). Tak samo i później, kiedy z boku podpatruje zajęty sobą samym chór krakowskich artystów. Dopiero później dziesiątki przewijających się na scenie postaci będą miały zaznać władzy będącego obecnie na drugim planie Soso.

Innych ciekawych bohaterów na scenie szukać trudno. Ogromnym rozczarowaniem jest Lenin. Wciela się w niego jeden z najciekawszych warszawskich aktorów dramatycznych (Krzysztof Ogłoza), ale jest to zarazem jedna z najsłabszych kreacji w jego dorobku. Trocki (Michał Czernecki) również głównie głupio się uśmiecha, a niewiele ponad to wychodzi Róża Luksemburg (Agnieszka Wosińska), czy wodząca za nos młodego rewolucjonistę pewna siebie Ludmiła Stahl (Agnieszka Warchulska). Jedyną godną uwagi postacią jest chyba naczelnik tajnej policji, a przy tym jednocześnie przychylny Soso, widzący w nim własną młodość eksrewolucjonista Demian Gerardowicz (Krzysztof Ogłoza). Chociaż o oryginalności i tej postaci w znacznym stopniu świadczą niedoskonałości tych, które towarzyszą jej na scenie.

Publiczność przyjęła "Młodego Stalina" chłodno, zważywszy, że znaczna część widowni zaczęła ruszać się z foteli jeszcze w trakcie niemrawych braw. Kilka dni po premierze na sali widać było także mnóstwo wolnych miejsc. Ze strony części krytyki reakcje były wprost lodowate. Co ciekawe i ona jest prawdopodobnym adresatem jednej ze scen. Trudno uciec od wrażenia, że to właśnie oponenci Słobodzianka zasiadają w zadufanym i wyniosłym chórze krakowskiej bohemy. Jeżeli autor "Młodego Stalina" ma jednak tylko tyle do zaoferowania w ramach swojego artystycznego komentarza do gęstej krytyki jego pracy, to trudno w tym sporze stanąć po jego stronie.

Stalin miał zapisać się w dziejach jako jeden z najbardziej potwornych tyranów w historii. Z pewnością doświadczającym jego władzy mieszkańcom ZSRR nie doskwierał jednak brak nudy, której trudno było szukać w realiach codziennej walki o przetrwanie i niepewności tego, czy czystki i inne formy terroru nie dosięgną nawet współpracowników samego wodza. Na deskach Dramatycznego oglądamy jednak przedstawienie nudne i schematyczne. Szkoda straconej okazji, za pomocą której krytykowana scena mogłaby złapać nowy oddech i ciekawie odnieść się do historii własnej przestrzeni, ulokowanej w budynku noszącym przecież niegdyś imię słynnego dyktatora. Do tego w sali, w której wybudowano specjalnie z myślą o nim specjalną lożę, chociaż samego patrona nie zdołała doczekać: zmarł on jeszcze przed zakończeniem budowy Pałacu Kultury.

"Młody Stalin" zdołał chyba uniknąć prymitywnego antykomunizmu i mentorskiego tonu. Zastąpił je jednak mało wyrafinowaną, przydługą i nużąca opowieścią pozbawioną głębszego dna, z większą dawką kankana (sic!) aniżeli analizy zawiłych postaci. Oczekiwania były większe, rozczarowanie jest duże.

Łukasz Drozda
Lewica.pl
24 kwietnia 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...