Przeoczony sens

"Mizantrop" - reż. Norbert Rakowski - Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu

"Mizantrop" uchodzi za najbardziej osobisty spośród wszystkich sztuk Moliera, ponieważ oparty jest o jego własne doświadczenia. Z tego powodu znajomość biografii pisarza wydaje się być bardzo cenną dla zrozumienia sztuki. Jej próbę podjął w Teatrze im. Wilama Horzycy w Toruniu Norbert Rakowski.

Główna postać sztuki – Alcest to mężczyzna otwarcie głoszący swój sprzeciw wobec powszechnie panującej obłudy. Reżyser podjął się realizacji tego spektaklu, korzystając z przekładu Jana Kotta. Jest to całkowite przeniesienie dramatu w realia dzisiejszego świata. Norbert Rakowski to twórca znany głównie z pracy nad realizacjami o tematyce współczesnej, dlatego też nie jest zaskoczeniem, że zdecydował się na uwspółcześniony przekład sztuki Moliere. Na deskach toruńskiego teatru w postaci dramatu wcielili się znakomici aktorzy: Matylda Podfilipska, Julia Sobiesiak, Teresa Stępień-Nowicka, Agnieszka Wawrzkiewicz, Tomasz Mycan, Maciej Raniszewski, Paweł Tchórzelski, Michał Marek Ubysz, Arkadiusz Walesiak.

Podczas spektaklu bawiłam się całkiem dobrze, ale czy rzeczywiście o to chodziło twórcom? Wydaje mi się, że dramat napisany przez Moliere nie jest tekstem czysto rozrywkowym, niesie ze sobą o wiele więcej. Sztuka w reżyserii Rakowskiego potraktowana została w sposób bardzo prześmiewczy. Sytuacje i realcje międzyludzkie przedstawiono zbyt zabawnie, osłabiło to wydźwięk przekazu, jaki niesie oryginał "Mizantropa". W spektaklu Rakowskiego na pierwszy plan wysuwa się zazdrość i nieszczęśliwa miłość głównego bohatera, a nie dążenie do prawdy oraz zakłamanie ludzi, na którym oparta jest budowa relacji społecznych w świecie Moliera. Odniosłam wrażenie, jakby reżyser treść dramatu potraktował zbyt pobieżnie, jedynie jako podstawę do stworzenia historii, która ma zaledwie podobny do oryginału przebieg, ale zupełnie inny sens.

Scena została skonstruowana w interesujący sposób. Widownia znajdowała się po dwóch stronach, północnej i południowej, akcja rozgrywała się pośrodku na wyznaczonej białą płachtą przestrzeni, w centrum między widzami. Po bokach widowiska siedzieli aktorzy, którzy nie występowali w danej scenie oraz toaletki, przy których przygotowywano się do wcielenia w postać. Zastanawiam się, czy właśnie owe lustra, elementy z garderoby, w której aktor zwykle przygotowuje się do wyjścia na scenę, miały sugerować widzom jakiego środowiska dotyczy rozgrywana się akcja? Być może. Z drugiej strony jest to na pewno świadome wprowadzenie elementu teatr w teatrze, ale nie musi mieć nic wspólnego ze środowiskiem postaci, których perypetie oglądamy na scenie. Jeżeli chodzi o aktorów siedzących na skrajach sceny, na której toczy się spektakl, mam bardzo mieszane uczucia. W więkoszść zachowywali się jak widzowie, reagowali na to, co dzieje się na scenie, co muszę przyznać, że rozpraszało mnie w pewnym stopniu. Ale byli też tacy, jak grający główną rolę Maciej Raniszewski, który nawet po zejściu ze sceny, zajmował wyznaczone mu miejsce, wciąż nie wychodząc z roli, nadal pozostawał Alcestem. Dużo lepiej byłoby gdyby pozostali wzięli z niego przykład. Myślę, że jest to niedopatrzenie reżysera. Chociaż czy na pewno? Na duże uznanie zasługiwać powinny kostiumy. Bardzo umiejętnie połączono epoki – ówczesność, świat „Mizantropa" z pod pióra Moliere i współczesność. Moda tamtych czasów i dzisiejsza w bardzo przyjemny dla oka sposób zagrały ze sobą. Jednak już niekoniecznie współgrały owe stroje ze scenografią, a mianowicie wnętrzem urządzonym za pomocą designerskich mebli.

Mocną stroną spektaklu byli bez wątpienia aktorzy. Na szczególne uznanie zasługuje Maciej Raniszewski jako Alcesta oraz Arkadiusz Walesiak w roli Akasta. Raniszewski wszedł całkowicie w rolę, tak jak wspominałam wcześniej, przez cały czas trwania przedstawienia on konsekwentnie był swoim bohaterem. Natomiast postać Akasta została fenomenalnie skonstruowana. Najbardziej istotny był ruch, który dodał groteskowości jego postaci. Była ona wyrazista, nie do końca jasna, budziła kontrowersje i okazała się chyba najbardziej zbliżoną do molierowskiego Akasta.

Nie mogłabym pominąć jeszcze jednego istotnego elementu, mianowicie samego początku spektaklu. Byłam na „Mizantropie" dwa razy i muszę przyznać, ze reżyser wciąż coś zmienia, dążąc do coraz lepszych efektów. Wysuwa wnioski, co bardzo się chwali. Po raz pierwszy, gdy miałam przyjemność oglądać spektakl, jeszcze przed rozpoczęciem, na widowni pojawiła się inspicjentka, informując, że przedstawienie trochę się opóźni, jednak od razu słyszalne stały się wrzaski zza sceny i po krótkiej chwili aktorzy wbiegli na scenę „kłócąc się". Myślę, że dla większości widzów było to mało wiarygodne i mieli oni świadomość, że to żadne opóźnienie, tylko spektakl właśnie się rozpoczyna. Jakiś pomysł był na pewno, ale chyba nie do końca trafiony, albo nie do końca przemyślany. Więc nasuwa się pytanie: po co? Jednak, kiedy wybrałam się do teatru po raz drugi, byłam mile zaskoczona. Podczas, gdy widzowie gwarno dyskutowali między sobą, zza sceny zaczęły dochodzić wrzaski. Aktorzy wybiegli przed widownię wykrzykując coś, wygrażając sobie palcami, wyszli i znowu weszli, i ponownie zeszli za kulisy. Dopiero wtedy pojawiła się inspicjentka, która poprosiła o jeszcze parę chwil cierpliwości. Widownia siedziała w ciszy, przerażona i zaskoczona tym, co się właśnie stało, dopiero po dłuższej ciszy przedstawienie się rozpoczęło. Na pewno było to bardziej udane i wiarygodne niż za pierwszym razem, chociaż dalej zastanawiam się po co?

Kiedy myślałam się nad podsumowaniem, przyszedł mi do głowy pewien cytat, który usłyszałam od pewnego reżysera przy okazji warsztatów teatralnych. Powiedział on, że nie jest sztuką w „Romeo i Julii" ubrać Romea w skórę a Julię w jeansy i naszpikować ich język wulgaryzmami, sztuką jest skonstruować przedstawienie w taki sposób, jak zostało napisane w oryginale. Zdecydowanie „Mizantropowi" w reżyserii Norberta Rakowskiego brakuje refleksji, ale jest to spektakl, na którym widz po prostu dobrze się bawi. Podobało mu się to, co działo się na scenie, oglądało się to z przyjemnością. I na pewno to też ma jakiś sens. Żywe słowo daje znakomitą rozrywkę i odprężenie po męczącym dniu, a co za tym idzie, może większe tłumy odwiedzą teatr?

 

Martyna Miller
Dziennik Teatralny Toruń
11 czerwca 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia