Przepracować traumę

"Zanurzenie" - reż. Marcin Wierzchowski - Teatr Śląski w Katowicach

„Zanurzenie" – to tytuł spektaklu, który powstał w wyniku współpracy Michaela Rubenfelda i Marcina Wierzchowskiego, wystawiany na deskach Teatru Śląskiego w Katowicach. Jego premiera miała miejsce 1 marca tego roku. Opowiada on w dosyć osobliwy sposób historię rodziny Kamockich, która od lat nie może stawić czoła problemom z przeszłości, a które rzucają cień na teraźniejszość.

Rodzinę poznajemy w momencie, kiedy ich dom odwiedza niezwykle tajemnicza postać. Jest nią mężczyzna mający amnezję: nie potrafi odpowiedzieć na pytanie jak się nazywa, jednak bardzo dużo wie o Kamockich. Jego wizyta prowokuje wszystkich do sięgnięcia pamięcią w przeszłość i rozprawienia się raz na zawsze z rodzinną traumą. Widzowie mają okazję zobaczyć, jak każdy z jej członków wyrzuca z siebie skrywany żal, dzieli się emocjami z innymi i szuka rozwiązania problemów. Tragiczna śmierć, zdrada, czy próba samobójcza – to tylko niektóre z nich.

Być może, ktoś mógłby zarzucić mi ignorancję, gdyż tym krótkim akapitem streściłem sztukę trwającą dwie i pół godziny. Nie mogę jednak zdradzić więcej, gdyż tajemniczość to jedna z kluczowych cech tego spektaklu. Kiedy na scenie zjawia się ów „Nieznajomy" w domu Kamockich, od razu narosła we mnie ciekawość oraz chęć rozwiązania zagadki, jaką stała się jego wizyta. Jest to kluczowy wątek sztuki i to wokół niego rozwijają się pozostałe motywy, uzupełniając z czasem całą historię, a ta jest niezwykle rozbudowana. Autorom udało się wszystko logicznie i umiejętnie złączyć w całość, jednak nadmiar treści może wdać się widzowi we znaki. Wspomniałem wyżej o długości przedstawienia – uważam, że nic by się nie stało, gdyby trwało ono nieco krócej. Niektóre dialogi między bohaterami wydawały się zbyt długie, co mocno rzutowało na dynamikę akcji. Problem ten nie tylko mi doskwierał. Spostrzegłem, że niektóre osoby wyszły w przerwie spektaklu.

Nie zmienia to jednak faktu, iż widać było mocne zaangażowanie i dbałość o detale przy tworzeniu „Zanurzenia". Najjaśniejszym punktem są scenografia, światło i efekty specjalne, które naprawdę robią wrażenie. Niektóre dialogi między postaciami były prowadzone na odległość, za pomocą wideo rozmowy. Postać „po drugiej stronie ekranu" ukazywała się widzom na monitorze umieszczonym na ścianie. Działało to niezwykle sprawnie, bez żadnych potknięć. Gra świateł również była nadzwyczaj zjawiskowa. Odniosłem wrażenie, że naprawdę pochylono się nad tym, aby wykorzystać w stu procentach dostępne twórcom technologie i jeszcze bardziej przekonać widza do opowiadanej na scenie historii. Nie odbywało się to jednak nachalnie, ale ze swoistym wyczuciem, dzięki czemu przekazywana treść nie traciła na przejrzystości.

Generalnie ambicję twórców widać na każdym kroku. Nie zawsze jednak ich pomysły przypadły mi do gustu. Wspomniałem już o dłużących się dialogach. Kolejną rzeczą, która ujmuje całości, a o której warto wspomnieć, jest nietrafione połączenie rapu i teatru. Tak, podczas przedstawienia, jeden z bohaterów, Mikołaj, syn Łucji i Władysława Kamockich zaczyna opowiadać o swoich problemach i traumach... rapując. Doceniam kreatywność i chęć sięgania przez twórców po inne formy, być może nie kojarzące się z teatrem, jednak tę próbę należy uznać za nieudaną. Uderzył mnie kontrast – z jednej strony mamy przygnębiające zwierzenia członków rodziny, smutny, tragiczny momentami nastrój, aż tu nagle Dawid Kobiela, aktor wcielający się w Mikołaja zaczyna „nawijać". Trzeba przyznać, że poradził sobie dosyć dobrze, wydaje mi się jednak, że ten fragment był niepotrzebny. Mnie przyprawił jedynie o zmieszanie.

W całym tym monumentalnym, wielowątkowym dziele obsada aktorska dosyć dobrze się odnalazła. Na pewno należy wyróżnić Violettę Smolińską, grającą Łucję, czyli zapracowaną i skupioną na karierze mamę Mikołaja i Olgi. Michael Rubenfeld, wcielający się w „Nieznajomego" dodał dużo elementów komicznych, które dawały chwile wytchnienia widzowi, podczas oglądania trudnego dramatu.

„Zanurzenie" to na pewno nie jest spektakl dla wszystkich. Trzeba bardzo chcieć go obejrzeć, tylko wtedy w pełni docenimy pracę, jaką włożono w jego realizację. Porównać to można do przesłuchania dobrej, choć długiej piosenki, np. „The End" The Doors. Nie jest to muzyka, której słucha się dla poprawy nastroju. Trochę tak właśnie jest z tą sztuką. Jeśli miałbym ją komuś polecić, to na pewno ludziom, którzy borykają się z problemami w rodzinie, bądź brakiem szczerości w relacjach. Być może w „Zanurzeniu" odnajdą jakąś inspirację do rozwiązania swoich własnych życiowych trudności. Zapewniam, że spektakl prowokuje widza do refleksji nad relacjami z bliskimi.

Wiktor Skórski
Dziennik Teatralny Warszawa
6 maja 2023

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...