Przepraszam, czyja jest ta wojna?

"Wojna na trzecim piętrze" - reż. Paweł Aigner - Teatr Montownia

Julian Tuwim napisał kiedyś w jednym ze swoich wierszy, "że trzeba iść i z armat walić, mordować, grabić, truć i palić", a wszystko w imię historycznej racji i obrony ojczyzny. Pogląd to stary i oczywisty - dopóki nie okazuje się, że "twoja jest krew, a ich jest nafta!" Zadziwiające, jak bardzo ten pochodzący z 1929 roku tekst pozostaje aktualny. Świat, w którym polityczne i gospodarcze interesy kilku najwyżej postawionych osób załatwia się za cenę przelanej krwi anonimowych żołnierzy istniał praktycznie zawsze. Jedyne, co się zmieniało, to argumenty propagandy i rodzaj używanej broni

Niemniej aktualna pod tym względem jest też sztuka Pavla Kohouta z 1970 roku Wojna na trzecim piętrze. Jej główny bohater – Emil Blaha – to przykład niczym nie wyróżniającego się inteligenta. Jest adwokatem, żyje ze swoją żoną Anną w niedużym mieszkaniu przy ul. Długiej, na trzecim piętrze. W jego doskonale uporządkowane życie wdziera się nagle wielka polityka, która żąda od niego spełnienia obywatelskiego obowiązku. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie działo się to w środku nocy, w wygodnym łóżku i wyciągniętej piżamie, a tym obowiązkiem nie była wojna z nieznanym niemieckim handlarzem winami Müllerem, który już jedzie pociągiem, aby „dokonać aneksji mieszkania […] i zgwałcić pańską małżonkę.”. Okoliczności, w jakich zostaje postawiony Blaha, przypominają poniekąd położenie Józefa K. w „Procesie.” Dalej jednak akcja rozwija się zupełnie nowym torem. To, co u Kafki stało się pretekstem do głębokiej refleksji na temat sytuacji egzystencjalnej człowieka, u Kohouta zamienia się w pełną nonsensów farsę. Prapremierowe przedstawienie tej sztuki w Polsce w warszawskim Och-Teatrze tylko wydobywa cały ten absurd.

Reżyser spektaklu Paweł Aigner zdecydował się zrezygnować z wyraźnych w tekście aluzji do ówczesnej sytuacji politycznej na rzecz ukazania współczesnego oblicza bezsensownej brutalności i bezdusznego okrucieństwa wojny. W tym celu posłużył się przede wszystkim wulgarnym językiem. Widoczny jest on szczególnie u przedstawicieli organów władzy, którym zgodę na odejście podwładnego każe wyrażać znacznie dosadniej, a logiczną argumentację kwitować soczystym i niepodważalnym „No i ch…” W ogóle postaci te kreowane są na wzór bohaterów polskich i amerykańskich filmów sensacyjnych. Wcielający się w nie Maciej Wierzbicki (Lekarz, Cywil, Drugi Generał) i Michał Żurawski (Policjant, Pierwszy Generał) wykorzystują najpopularniejsze stereotypy, wedle których Policjant jest ordynarny i bezkompromisowy, Cywil z rządowego wywiadu sprawia wrażenie mrocznego i tajemniczego, a Generał wojska nie potrafi wysłowić się inaczej niż za pomocą krzyku. Momentami staje się to zbyt nachalne i męczące, jednak z drugiej strony świetnie wpisuje się w cały obraz nakreślony przez Aignera.

Istotą zaś tego obrazu jest wszechogarniający chaos. Niemal na każdym poziomie mamy do czynienia z plątaniną bodźców i elementów do siebie nieprzystających. W pierwszej, obyczajowej scence Emil (Rafał Rutkowski) ze skupieniem skleja model wojennego okrętu – niczym zapowiedź swojej przyszłej misji, podczas gdy jego żona (Izabela Dąbrowska) wdzięczy się przed nim w starej zgrzebnej podomce. Za chwilę w ten ich mieszczański i poukładany świat wpadnie sepleniący listonosz-rastafarianin (Żurawski), który zapoczątkuje szereg przedziwnych wizyt. Nie bez powodu wszystkich gości grają naprzemiennie tylko dwaj aktorzy. Tworzy to atmosferę jakiegoś tajemniczego spisku, w który wplątany zostaje Blaha. Apogeum tych mylących przebieranek następuje w finale, kiedy to na scenę wchodzi Müller. Właściwie nie wiadomo do końca, czy on, bo oto w tej roli widzimy ponownie… Rutkowskiego. Pytanie, kto staje w sypialni przed Anną? Być może sama tego nie wie – chaos po wojnie jest tak wielki, że nie wiadomo nawet, kto jest wrogiem, obcym, a kto swoim.

Oparta na ikonach i kalkach zaczerpniętych z kultury masowej Wojna na trzecim piętrze to dynamiczny spektakl zanurzony w grotesce i czeskim humorze. Reżyser z rozmachem korzysta z możliwości technicznych sceny oraz ze środków pirotechnicznych, dzięki czemu przedstawienie ogląda się z lekkością właściwą popularnym hitom kinowym. Nadmiar hałaśliwych i oślepiających bodźców, które niekiedy zaciemniają zasadniczy obraz, łagodzi nieco fantastyczna muzyka Zygmunta Koniecznego, grana na akordeonie przez błądzącego wokół sceny Roberta Jurča. Muzyk ze swoją sztuką to zresztą kolejny element zdający się pochodzić z zupełnie innego świata. I właśnie dlatego ten sceniczny obraz tak dobrze uzupełnia, a nawet zamyka go w pewnej zwartej formie. Nie da się przecież żyć samą wojną, człowiek potrzebuje także czegoś dobrego i pięknego. A i śmierć przychodzi dopiero wówczas, gdy się kończy muzyka.

Karolina Matuszewska
Teatrakcje
5 marca 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia