Przeterminowany romantyzm

"Towiańczycy, królowie chmur" - reż. Wiktor Rubin - Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie

Słowacki wielkim poetą był, Mickiewicz wieszczem narodowym i wielkie dzieła tworzyli. Jeden z nich nawet epopeją narodową zasłynął na wieki oraz utrapienie potomnych. Za to sam Andrzej Towiański wprowadził wielkie niepokoje nieszablonową obyczajowością i wciągnął w swoje „magiczne" (niektórzy twierdzili, że diabelskie) kręgi Wielką Emigrację.

Oglądając spektakl „Towiańczycy królowie chmur" Wiktora Rubina i Jolanty Janiczak nie ma wątpliwości, że to właśnie jego postać jest usytuowana w epicentrum dramatu. On jest tutaj duchowym kierownikiem sceny. Podróżujemy do „romantycznego" Paryża nie bez powodu. Mimo że wielkie nazwiska i tematy narodowe są już po tysiąc kroć przerobione i wytarte na wszystkie możliwe strony, to scena Teatru Starego oferuje małą rewolucję, a zważywszy na dość kontrowersyjną formę, może wszcząć też małą wojnę.

Podniosłego tonu nadaje szklana trumna z Sewerynem Goszczyńskim przy szatni teatru, obok której raczej nie da się przejść obojętnie. Wprowadza nastrój pewnego niepokoju i kontrastuje z pierwszą sceną, w której to z widowni wyłania się nagi Towiański (Krzysztof Zarzecki) – w nim skupia się już cała mistyczna filozofia. Jego nagość nie tyle ma gorszyć, zawstydzać czy szokować, co ukazać wolność, naczelne hasło towiańczyków, a równocześnie wyzuć z koturnów tych, którzy zostali zakuci w pomniki. Powpychaliśmy ich tam trochę na siłę, obudowaliśmy poprawną politycznie otoczką, żeby to dobrze w podręcznikach wyglądało, oblaliśmy ich lukrem miłości romantycznej i krwią, kazaliśmy cierpieć za miliony i to powtarzamy następnym pokoleniom, mimo że już mało kto w to wierzy. A oto Mickiewicz tworząc tę całą martyrologię narodu, nawołując do walki i ganiąc za bierność... sam nigdy w powstaniu udziału nie brał.

Ma on jeszcze wiele innych mrocznych sekretów i... dzieci – nie wiadomo ile oraz z kim. Zresztą nie on jeden. Kluczowe jest tu przywrócenie człowieczeństwa, prawdy, wolności. Powszechnie znane fakty nadają się do śmietnika „Faktów". Co prawda można z niego wygrzebać jakieś okrawki, ale z drugiej strony, po co?

Spektakl oscyluje w okolicach groteski, raczej daleko mu do komedii, świadomie posługuje się elementami kiczu i prowokacji. Absurdy scenicznej rzeczywistości podkreśla scenografia Mirka Kaczmarka, będąca kompilacją wielu symboli. Są one wyraźne i łatwe do odczytania. Jednak żeby zebrać ten „burdel" w spójną całość i porozkładać wszystkie warstwy na składniki, z których utkana jest sztuka, po jednokrotnym obejrzeniu, wydaje się niemożliwe. Na scenie i w przekazie jest po prostu zbyt gęsto, zbyt tłoczno.

W ścianach tkwią echa walk narodowowyzwoleńczych w postaci siekier, noży, toporów, nieco dalej w głębi stoi fortepian od Norwida, który „sięgnął bruku" a naprzeciwko w ścianie koń od Podkowińskiego, zakleszczony w szale uniesień, przez większą część spektaklu ujeżdżany przez nagą Karolinę Towiańską (Marta Ścisłowicz). Wszystko to jakby zastygłe, przeterminowane, zupełnie niekompletne i do niczego nieprzystające. Taka atrapa romantycznych czasów, w której sami bohaterowie nie odnajdują siebie. Zastanawiają się, kim są, kogo zrobiło z nich społeczeństwo, a kim chcieliby być. Przykładem jest tu Konrad, który usilnie chce być Gustawem, mimo że wszyscy z uporem maniaka narzucają mu na ramiona płaszcz Konrada. Nie chce on walczyć, ani cierpieć katuszy. Swoja drogą, wygłasza on zdecydowanie zbyt długi monolog, który jest chyba jedyną nużącą i po prawdzie zbędną sceną spektaklu.

W Rubina intencji nie było raczej zrzucanie „Wielkich" z ich pomników czy polemika z nimi, ale bardziej chodziło mu o wyeksponowanie roli twórcy, jego miejsce w życiu, sztuce. Towiański zaszczepił kult wolności i nieskrępowania, a wolność w romantycznych czasach była towarem raczej deficytowym, począwszy od dosłownego znaczenia tego słowa aż po wolność ducha. Tytułowi królowie chmur chcieli wznieść się na wyżyny, dryfować w beztrosce, upajać się i upijać. Patrząc na scenę Starego, nietrudno zauważyć, że ciężko im odbić się od ziemi, poszybować w przestworza. Mimo upływu czasu oni wciąż tkwią w pobojowisku przeszłych czasów, nie przynależąc już ani do przeszłości, ani do teraźniejszości. Ale w marzeniach sennych każdy może być hero, baby!

Trudno mi poskładać w logiczną całość refleksje związane z przedsięwzięciem Rubina i Janiczak, gdyż z nadmiaru wrażeń, faktów, postaci, warstwy tekstowej, odwołań, kontekstów nie byłam w stanie w pełni skupić się na sztuce, wgryźć się w nią i konsumować kolejne sceny. Jednak niezaprzeczalnie była to sztuka dobra, może celowo rozpraszająca widza, zostawiająca go z pewnymi pytaniami i rozterkami, takie swego rodzaju rozsypane puzzle, które aktorzy wchodząc w dość intymne interakcje z widzami, chcieli wspólnymi siłami poskładać.

Monika Sobieraj-Mikulska
Dziennik Teatralny Kraków
9 grudnia 2015

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...