Przewiązując pomidory

"Jezioro" - reż. Yana Ross - TR Warszawa

"Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem, / Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie, / Powiada przewiązując pomidory: / Innego końca świata nie będzie, / Innego końca świata nie będzie".

Finał "Piosenki o końcu świata" Czesława Miłosza błąka mi się po głowie, kiedy zabieram się za pisanie recenzji z "Jeziora" Michaiła Durnienkowa w reżyserii Yany Ross w TR Warszawa. Kłopot z recepcją tego zadziwiającego spektaklu polega chyba na tym, że jeżeli w zapowiedziach z ust samej reżyserki co rusz słyszeliśmy zdanie o apokaliptycznych wizjach, odpowiedzialności za rzeczywistość, to akurat w tym kraju, od wieków rozkoszującym się własną mitologią, a zaraz potem demitologizacją, określenia typu "krańcowość", "zmierzch", czy "upadek cywilizacji" musiały pachnieć post-romantyczną gigantomanią. Tymczasem "Jezioro" oferuje tylko i aż obrazowy galimatias. Zamiast patriotycznych trąb jerychońskich, jakiś lichy staruszek przewiązujący pomidory. "Staruszkiem" w sztuce Durnienkowa są trzy panie i trzech panów na daczy, oraz ten czwarty: sumienie zagrane przez Dawida Ogrodnika. Sumienie specjalne, z gołym zadkiem.

Rozumiem rozgoryczenie części recenzentów. Po Yanie Ross spodziewaliśmy się cudów. A tym razem cudu nie ma, jest tylko bardzo mała apokalipsa. Nawet jeżeli komuś nie spodobało się pierwsze polskie przedstawienie Ross, "Koncert życzeń", monodram Danuty Stenki, najwyraźniej się do tego nie przyznał. To bowiem nader rzadki przypadek przedstawienia, o którym pisano wyłącznie dobrze. "Koncert życzeń" był wymuskanym, chociaż wcale przez to nie mniej przejmującym melodramatem istnienia, który ktoś (ten ktoś to los) zamienił w kryminał. "Jezioro" jest inne. Teatralna i narracyjna struktura donikąd nie prowadzi, jest nie tyle impresyjna, co chaotyczna. Weekendowe rozmowy prowadzone przez bohaterów na podmoskiewskiej daczy, są delikatnie mówiąc mało znaczące, podobne są stowarzyszone z nimi pogawędki z ich własnym, ciemnym alter ego (gra je właśnie Dawid Ogrodnik). Aktorzy z TR Warszawa, również gwiazdy pojawiające się w tym spektaklu gościnnie - może z wyjątkiem wspaniałej Agnieszki Podsiadlik - grają to, co potrafią, co sprawdzili w innych przedstawieniach. Pojedynek na słowa, na miny, na repetycje z aktorskiego samozadowolenia. Durnienkow powołuje się na Czechowa, ale to przecież również klisza, uważam zresztą, że klisza przeprowadzona przez autora z pełną świadomością. I Yana Ross dopiero właśnie w tym punkcie ujawnia wielkość. Na śmietnisku wielkiej literatury i znakomitych postaci literackich, mając do dyspozycji bardzo charakterystycznych aktorów, buduje rudymenty historii, których żadna literatura nie jest w stanie już udźwignąć. Bo jak opowiedzieć o rozpaczy rodziców umierającego dziecka, o miłości do transseksualisty, albo o sensie aktu performera Piotra Pawlenskiego, który kilka lat temu rozebrał się na Placu Czerwonym - na serio czy z dystansem? Ross wybrała trzecią drogę.

Najtrudniejszą, najmniej efektowną i przez to dla mnie najciekawszą. Opowiada o tym wszystkim tak, jakby nasze życie składało się tylko z tego rodzaju wykrzykników. Tyle tylko, że przestaliśmy je zauważać. Przyzwyczajamy się do codziennego finału jak do nagości Ogrodnika. Siwy staruszek podwiązuje pomidory. Ktoś kogoś zdradza, ktoś umiera. Innego końca świata nie będzie.

Łukasz Maciejewski
AICT
6 kwietnia 2016
Teatry
TR Warszawa

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia