Przez szafę na tamten świat

"Siedem zegarków kopidoła Joachima Rybki" - reż. Wiesław Hołdys - Scena Polska Teatru Cieszyńskiego

29 czerwca Scena Polska Teatru Cieszyńskiego wystawiła ostatnią premierę w sezonie artystycznym 2018/2019. Tym razem na scenę w Czeskim Cieszynie trafiła rodzima literatura Gustawa Morcinka w reżyserii pochodzącego z Cieszyna Wiesława Hołdysa. „Siedem zegarków kopidoła Joachima Rybki" to dobre przedstawienie pełne interesujących i zapadających w pamięć scen.

W „Siedmiu zegarkach kopidoła Joachima Rybki" – ostatniej powieści wydanej za życia Gustawa Morcinka – poznajemy pochodzącego z okolic Karwiny grabarza, który wcześniej był m.in. górnikiem, obieżyświatem i kelnerem. Historia jego życia jest pasjonująca i obfituje w przedziwne przygody, ale i okrutne, pełne grozy zdarzenia. Kopidoł Rybka jest małym okruchem ludzkim w wielkich zawieruchach wojennych XX wieku podobnie jak Ujec czy Francek w „Rajskiej jabłonce" Andrzeja Niedoby, którą Scena Polska wystawiła kilka lat temu.

Morcinek w „Siedmiu zegarkach" główną część narracji prowadzi w pierwszej osobie liczby pojedynczej, stąd zwierzenia głównego bohatera przypominają intymną spowiedź i rachunek sumienia pod koniec życia. W ten sposób skonstruowane jest też przedstawienie Wiesława Hołdysa, a w główne role – Rybki starego i Rybki młodego – wcielili się Karol Suszka i Marcin Kaleta. Hołdys przenosząc powieść Morcinka na scenę teatralną, musiał poczynić znaczące skróty. Efektem wyboru było też pominięcie przez reżysera jednej z historii kopidoła związanej z ostatnim, siódmym zegarkiem. Należy jednak podkreślić, że adaptacja Hołdysa jest wierna względem pierwowzoru.

Najnowszy spektakl Sceny Polskiej bazuje na słowie, a kwestie formalne tylko mu towarzyszą. Główną narrację prowadzi stary Rybka, a wcielający się w tą postać Karol Suszka opanował imponująco dużą partię tekstu. Aktor podaje tekst w nietypowy sposób, jego opowieść zacina się, potyka, plącze – słucha się go jak starego przyjaciela, który stawia przed nami kolejne piwo w knajpie i prosi, byśmy zamienili się w słuch. Z narracją kopidoła przeplatają się sceny-retrospekcje – zauważyłam, że szczególnie w drugiej części przedstawienia w tych scenach także dominuje słowo.

Opierając swoje przedstawienie na języku, Hołdys nie zdecydował najszczęśliwiej. Moim zdaniem lepiej byłoby, gdyby reżyser pewne zdarzenia (oczywiście wspaniale opisane przez Morcinka) zaakcentował niewerbalnie, przy użyciu rozwiązań formalnych, plastycznych lub posłużył się teatralną umownością czy skrótem. W tym przedstawieniu za wiele dzieje się na poziomie języka, stąd w niektórych scenach przeszkadzały mi dłużyzny, zbytnia rozwlekłość i brak dynamiki. Przegadanie spektaklu odczuli też aktorzy, a w szczególności Karol Suszka, który zapominał kwestii i mylił się. Na szczęście powyżej wspomniana konwencja jego gry sprawiła, że było to dopuszczalne.

W przypadku tego spektaklu nie można pominąć rozwiązań formalnych. Uwielbiam wszystkie sceny „Siedmiu zegarków" Sceny Polskiej, w których na różne sposoby ogrywane są trzy szafy – główny i właściwie jedyny element scenograficzny tego spektaklu. Patrząc na nie, przychodziło na myśl oczywiste skojarzenie z szafami w teatrze Tadeusza Kantora. Stara szafa w towarzystwie m.in. kufra pojawiła się w spektaklu „W małym dworku" na podstawie dramatu Witkacego. W środku znalazł się manekin i poupychani aktorzy, tłoczący się tam i krzyczący. Szafa powróciła też w spektaklu „Der Schrank" („Szafa") – tam również aktorzy grali ściśnięci w szafie, tym razem zderzając się z workami z piaskiem. Kantor nazywał szafę „interiorem imaginacji".

Brawa dla Wiesława Hołdysa za to, że przeniósł na Scenę Polską to, co tak dobrze wychodzi mu od lat w jego autorskim, niezależnym teatrze – Mumerus. Jak pisze Anna Lenczewska w pracy magisterskiej poświęconej Teatrowi Mumerus: „Nawet najpodlejszy, najbanalniejszy, najbardziej zwykły przedmiot może być wszystkim, to cecha wspólna każdego spektaklu tego teatru. Wszystko jest umowne, wszystko jest kreacją. W Mumerusie dźwięk, światło, scenografia, kostiumy, aktor to równorzędne elementy, które mają na celu jedno: otwarcie bram tego, o czym w codziennym biegu zapominamy – wyobraźni". I dalej: „Muzyka wielokrotnie grana na żywo, rzeczywiste zrytmizowane dźwięki, psychoakustyka, to wszystko tworzy niepowtarzalną warstwę muzyczną pobudzającą wyobraźnię".

I jeśli już o dźwiękach mowa, warto nawiązać jeszcze do warstwy muzycznej „Siedmiu zegarków". Wiesław Hołdys, który od dawna archiwizuje pieśni ludowe, zdecydował się włączyć do spektaklu kilka pieśni wywodzących się z tradycji Śląska Cieszyńskiego. Brawa dla Iwony Bajger (skrzypce) i Tomasza Pali (akordeon) za oprawę instrumentalną oraz Małgorzaty Pikus – protagonistki wokalnych wykonań. Pieśni, które popłynęły obok głównej akcji fabularnej, również pełniły funkcję narracyjną, nieraz w formie dojmującego komentarza.

Bardzo chciałabym napisać, że „Siedem zegarków kopidoła Joachima Rybki" Sceny Polskiej to bezapelacyjny sukces artystyczny, ale powyżej wspomniane negatywne konsekwencje zbytniego oparcia spektaklu na słowie mi to uniemożliwiają. W tym przypadku pojawiły się wszystkie elementy, które pozwalały przypuszczać, że będzie to przedstawienie co najmniej tak dobre jak niedawno wystawiana przez Scenę Polską „Lampka oliwna", a więc: doskonały tekst, doświadczony i utalentowany reżyser i aktorzy świetnie odnajdujący się w rodzimej śląskiej literaturze. Coś jednak nie zagrało. Tak czy siak „Siedem zegarków" to spektakl niezmiernie interesujący, dobrze zagrany, a historia opisana przez Gustawa Morcinka wciąga i wzrusza do samego końca.

Małgorzata Bryl-Sikorska
blog-tdivadlo
4 lipca 2019
Portrety
Zbigniew Hołdys

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia