Przez życie ze śpiewem

Rozmowa z Andrzejem Batorem

W Nowym Jorku spotkałem sędziwą Polę Negri (zmarła kilka miesięcy później), której zaśpiewałem kilka przedwojennych piosenek. Wzruszyła się wtedy bardzo. Powiedziała też: - Niech pan pozdrowi moje rodzinne Lipno i Warszawę. I dodała coś jeszcze: - Bez Boga nie ma kariery! Zapamiętam to do końca życia - wspomina śpiewak Andrzej Bator.

-Co pan robi w Gietrzwałdzie?

- Jestem tu prywatnie, zresztą po raz trzeci. Za tą obecnością stoją wydarzenia sprzed lat. Kiedy ciężko zachorowałem, modliłem się do Matki Boskiej. I spotkała mnie łaska uzdrowienia. To spowodowało, że inaczej spojrzałem na swoje życie. Wiara stała się jego nieodłącznym elementem. Kiedy mam wolny czas, pielgrzymuję po sanktuariach maryjnych całego świata i śpiewam pielgrzymom ku chwale Maryi.

-Które z sanktuariów zrobiły na panu największe wrażenie?

- W Lourdes w południowo-zachodniej Francji i w Fatimie w Portugalii. To magiczne miejsca, gdzie chorzy doświadczają wiele uzdrowień. Byłem także w La Salete, M-diugorie i w Rokitnie na ziemi lubuskiej. Jeżeli jestem za granicą, np. w Australii czy Ameryce, opowiadam słuchaczom o Gietrzwałdzie.

-Kiedy odkrył pan w sobie talent do śpiewania?

- Już w dzieciństwie. Urodziłem się w rodzinie artystycznej. Tata grał na skrzypcach, siostry śpiewały. Ja śpiewałem w chórze kościelnym, na szkolnych imprezach, ale tam, na prowincji, marzył mi się wielki świat. Kiedy miałem 17 lat i byłem tuż przed maturą, dowiedziałem się o castingu do Zespołu Pieśni i Tańca Mazowsze. Zgłosiło się półtora tysiąca młodzieży. Zaśpiewałem m.in. "Furmana" i dwie arie starowłoskie, a potem z biciem serca czekałem na wyniki. I - co za radość! Wśród kilku osób, które zostały przyjęte, byłem i ja. Mazowsze przyjęło mnie bardzo ciepło i stałem się pupilem Miry Zimińskiej-Sygietyńskiej. Spełniło się jeszcze jedno moje marzenie: podróże. W Mazowszu byłem tylko przez trzy lata, bo potem rozpocząłem dzienne studia wokalno-aktorskie na Akademii Muzycznej w Warszawie.

-No a potem zaczęła się pana kariera indywidualna?

- Otrzymałem stypendium w Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Poznałem tam słynnego polskiego pianistę Tadeusza Sadłowskiego, co zaowocowało ważnymi kontaktami. W 1988 roku wystąpiłem np. w Teatrze Stamford Ct., gdzie zaśpiewałem partię Komandora w operze "Don Giovanni" Mozarta. To był mój debiut operowy. Potem ukończyłem kursy pod kierunkiem najsłynniejszych gwiazd Metropolitan Opera i La Scali. Wśród nich była Ewangelina Colon, Bruno Pola, Alfonso Cantu, a także Luciano Pavarotti. Dodam, że w Nowym Jorku spotkałem sędziwą Polę Negri (zmarła kilka miesięcy później), której zaśpiewałem kilka przedwojennych piosenek. Wzruszyła się wtedy bardzo. Powiedziała też: - Niech pan pozdrowi moje rodzinne Lipno i Warszawę. I dodała coś jeszcze: - Bez Boga nie ma kariery! Zapamiętam to do końca życia.

-Występuje pan również w Polsce...

- Współpracowałem z Operą Narodowa i z Operetką Warszawską. Śpiewałem w filharmoniach w Koszalinie, Białymstoku i innych miastach. Można powiedzieć, że idę przez życie śpiewająco. Ale nie zawsze tak jest, czasami są przeciwności, zawistni ludzie. Wtedy odwołuję się do Boga.

-A jak się panu podoba Gietrzwałd?

- Za każdym razem coraz bardziej. Na przykład teraz obejrzałem z przyjemnością Ogrody Gietrzwałdzkie. Tu w sanktuarium spotkałem też sympatycznych ludzi, na przykład rodzinę państwa Kostków z Kudyp w strojach warmińskich. To dobrze, że są takie osoby, które kultywują tradycje regionalne. W natłoku tych wrażeń pomyślałem sobie, że może ułożę pieśń o Warmii.

Władysław Katarzyński
Gazeta Olsztyńska
27 sierpnia 2014
Portrety
Andrzej Bator

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia