Przy bliższym poznaniu zyskuję

Wiktor Zborowski kończy 70 lat!

Niezapomniany Haber z "C.K. Dezerterów" czy Podbipięta z "Ogniem i mieczem". Wystąpił w kilkudziesięciu filmach i serialach, ale uważa się przede wszystkim za aktora teatralnego. - Nie mam szczęścia do filmu - przyznał kiedyś. Ze względu na charakterystyczną posturę – prawie dwa metry wzrostu i szczupła budowa ciała – kojarzony jest głównie z rolami komediowymi. W wolnych chwilach gra w golfa, a kiedyś wymyślił nawet hasło "Teraz Polska!". Raczej nic nie wskazuje, by jak zapewnia mimowolny udział w tzw. aferze szczepionkowej miał zaszkodzić jego popularności.

 

- 10 stycznia 70. urodziny obchodzi Wiktor ZborowskiZborowski jest popularnym aktorem teatralnym, filmowym, radiowym i dubbingowym. Bardzo charakterystycznym ze względu na wzrost, typ urody i niezwykle niski, głęboki głos
- Jego wujkiem był Jan Kobuszewski
- Zamierzał zostać profesjonalnym koszykarzem, ale plany te przerwała kontuzja
- Najpopularniejsze role zagrał w "C.K. Dezerterach", "Siekierezadzie", "Koglu-moglu", "Kuchni polskiej" i "Ogniem i mieczem"
- Jest autorem hasła "Teraz Polska!"
- Zborowski znalazł się niedawno na liście osób zaszczepionych poza kolejnością przeciwko Covid 19, obok m.in. Krystyny Jandy, Andrzeja Seweryna, Radosława Pazury i Krzysztofa Materny. - Miała być potrzebna i mądra akcja, a wyszło koszmarnie – przyznał w Polsat News

Jest jednym z najbardziej charakterystycznych polskich aktorów ze względu na swój niski głos, niemożliwy do pomylenia z innymi, i posturę – 197 cm wzrostu i szczupła budowa ciała. Twarz raczej także trudno zapomnieć, bez względu na to, czy grał Habera w "C.K. Dezerterach", młodego Batiuka w "Siekierezadzie", naczelnika w "Koglu-moglu", Biesiekierskiego w "Kuchni polskiej" czy Podbipiętę w "Ogniem i mieczem". I chociaż trudno w to uwierzyć, pamiętając nieco szelmowskie spojrzenie i młodzieńczy urok wielu z tych postaci, ich odtwórca właśnie kończy 70 lat.

- Nie mam szczęścia do filmu – zarzekał się Wiktor Zborowski w rozmowie z tygodnikiem "Temi", wymieniając część powyższych ról i kilka epizodów. - Nic więcej w filmie nie zagrałem – dodał. Chyba jednak trochę przesadził, bo jednak ma na koncie kilkadziesiat filmów i seriali.

Jak sam zawsze przyznawał, charakterystyczne warunki fizyczne są w zawodzie aktora bardziej przeszkodą niż atutem. - Zwłaszcza w Polsce, gdzie do niedawna wielu reżyserów w ogóle nie wyobrażało sobie, że mogą być aktorzy o takim wyglądzie – wspominał w 2006 r. w rozmowie z Magazynem VIP". - Dlatego szukali everymanów – typowych bohaterów, którzy nie wyróżniają się z tłumu i kojarzą się zarazem ze wszystkim i z niczym – bo wtedy jest szansa, że widz go polubi.

- A prawda jest taka, że bardzo często lubi się ludzi odmiennych. Z drugiej strony, nawet jeśli nie wzbudzają sympatii, i tak stanowią ciekawy materiał, bo ich "obcość" jest wartością dodaną. Dzięki określonym warunkom fizycznym wzbudzają np. strach albo śmiech. Kiedyś bardzo niewielu reżyserów to rozumiało, stąd moje prace filmowe – mimo że sporo ich było – rzadko dawały mi prawdziwą satysfakcję.

Jak twierdzi, do roli podchodzi jak pies do jeża, gdyż... zawsze targa nim niepewność, czy uda mu się ją ugryźć czy nie. A jak sobie te role dobiera? - Zawsze podstawą są trzy równorzędne pytania: "co?", "z kim?" i "jak?". Jeżeli wszystko mi się zgadza, to nie mam wątpliwości, że warto. Przy tym są twórcy, do których jestem gotowy iść w ciemno.

Miała być mądra akcja, a wyszło koszmarnie
Jubileusz 70. urodzin Wiktora Zborowskiego przypada na czas, którego raczej nie będzie wspominał dobrze. Ostatnio zrobiło się o nim głośno, ale tym razem nie z powodu kolejnej roli, a udziale w tzw. aferze szczepionkowej. Aktor znalazł się na liście osób zaszczepionych poza kolejnością przeciwko Covid 19 z puli szczepionek Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, obok m.in. Krystyny Jandy, Andrzeja Seweryna, Radosława Pazury i Krzysztofa Materny. W rozmowie z Polsatem zapewnił, że nie miał poczucia, by wpychał się do kolejki czy coś sobie załatwiał.

- Po prostu zostałem przez WUM zaproszony do pewnej akcji, nie zabiegałem o to. Uznałem, że akcja jest ważna, więc zrobiłem to, choć myślałem, że będę się szczepić w drugiej połowie stycznia. WUM wystosował zaproszenie do teatru, do Krystyny Jandy, teatr to koordynował.
- Miała być potrzebna i mądra akcja, a wyszło koszmarnie – przyznał.

Niefortunnie to na pewno
Nieco więcej szczegółów Zborowski podał w komentarzu udzielonym Wirtualnej Polsce. - To się zaczęło przed Świętami jeszcze, kiedy Krysia Janda do mnie zadzwoniła i zapytała. Powiedziała, że jest w kontakcie z Warszawskim Uniwersytetem Medycznym i chcą, żeby seniorzy współpracujący z ich teatrem zaszczepili się w drugiej połowie stycznia. Potem, po świętach, dostałem oświadczenie typu dane osobowe, RODO. Wysłałem i czekałem.

- Dość nagle, nieoczekiwanie, 29 grudnia przyszła z teatru do mnie wiadomość, czy mogę jutro się szczepić. Okazuje się, że Warszawski Uniwersytet Medyczny ma jakąś pulę szczepionek, które muszą być wykorzystane do końca roku, bo stracą ważność.

Afera czy aferka, na pewno wyszło niefortunnie, ale równie niefortunne, a na pewno nieodpowiedzialne są kierowane do polityków pytania niektórych dziennikarzy w rodzaju: "Czy w takim razie zaszczepieni poza kolejnością powinni dostać drugą dawkę?".

Nigdy w życiu Hamlet
Zostawmy już te szczepionki. Wiktor Zborowski to przecież świetny aktor i w tym kontekście najlepiej jest o nim mówić. Najczęściej kojarzony jest z rolami o zabarwieniu mocno komediowym, jak Haber czy Podbipięta właśnie, którego, jak wspominał, "jakby sobie" wyprosił.

- Kiedy Jerzy Hoffman rozpoczął pierwsze przygotowania do "Ogniem i mieczem", podszedłem do niego i powiedziałem: "Panie Jerzy, proszę o mnie nie zapominać, przyjadę na wszystkie zdjęcia próbne do roli Longinusa Podbipięty". Pan Jerzy spojrzał na mnie, a później powiedział: "Aleś ty wysoki bracie, oj, wysoki!". Po latach obsadził mnie w tej roli bez zdjęć próbnych.

Komediowa szufladka nie do końca Zborowskiemu przeszkadza, gdyż nie ukrywa, że bardzo lubi śmieszne historie i postaci, ale... - Nie chciałbym być utożsamiany wyłącznie z nimi, zwłaszcza przez reżyserów – mówił w rozmowie z tygodnikiem "Naj". - Przecież bardzo często grywam też w dramatach, choćby na deskach teatru.

Grywa, ale nie wszystkie role. - Nigdy w życiu nie chciałem grać Hamleta, nie rwałem się też do Konradów i Kordianów. To nie jest moja bajka. Natomiast potrafiłem grać role dramatyczne, jak chociażby tytułową postać w "Człowieku z La Manchy".

Trudniej rozśmieszyć niż wzruszyć

Komedia, jak podkreśla, nie jest sztuką prostą. - Potrafię sobie dać radę z rolami komediowymi, a to nie jest takie łatwe jak może się wydawać – przekonywał, podkreślając, że znacznie trudniej jest szlachetnie widza rozśmieszyć niż wzbudzić w nim wzruszenie. - W całej mojej karierze zagrałem kilka ról wydawałoby się zupełnie do mnie nieprzystających, które zostały przychylnie przyjęte, a moją grę uznano za wiarygodną. To pokazuje, że sprawdzam się również w rolach mniej rozrywkowych.

Jak zawsze przekonywał, nie za bardzo jest na co dzień podobny do granych przez siebie komediowych postaci. - Jestem raczej człowiekiem poważnym i nieszczególnie gadatliwym. Niektórzy mogą nawet odnieść wrażenie, że należę do gburów i ponuraków. To jednak nieprawda. Zyskuję przy bliższym poznaniu.

Dziś już nie wszyscy pamiętają, że w 1992 r. Zborowski został laureatem konkursu na polski znak promocyjny, zorganizowany przez Polski Program Promocyjny. Hasło brzmi "Teraz Polska!".

Sukces i zdumienie
Początkowo Wiktor Zborowski (ur. 10 stycznia 1951 r. w Warszawie) wcale nie chciał być aktorem, lecz sportowcem. Jednak koszykarską karierę w Polonii Warszawa przerwała kontuzja, jakiej doznał podczas meczu sparingowego. Po latach wspominał, że był jeden z najbardziej przełomowych momentów w jego życiu.

- Grałem w koszykówkę i byłem nawet u progu reprezentacyjnej kariery – miałem już na koncie mecze w kadrze juniorskiej, także na Mistrzostwach Europy. I nagle, w maturalnej klasie, zerwałem więzadła w stawie kolanowym. Co miałem robić? Wystartowałem do szkoły aktorskiej, nie za bardzo wierząc, że się dostanę. Miałem taki plan, że jeśli się nie uda, cały następny rok poświęcę na naukę do egzaminów na medycynę. Ku mojemu zdumieniu dostałem się.

Najbardziej zdumiony był ojciec prawnik, który wolał, żeby jego syn nie bawił się w artystę. - Tak się jednak złożyło, że bardziej niż moi rówieśnicy związany byłem z teatrem – wspominał w "Temi". - Już jako dziecko statystowałem w teatrze i teatr ciągle był obecny w moim domu.

Mistrzowie i przyjaciele
Był, za sprawą wujka Zborowskiego, aktora, kabareciarza i satyryka Jana Kobuszewskiego (1934-2019), który miał w tym wyborze spory udział. - Odbyłem kilka ważnych spotkań z Jankiem, na krótko przed egzaminami. Przesłuchiwał mnie, instruował, jak mówić taki czy inny wiersz, jak radzić sobie z prozą. Bardzo mi pomógł. A także pani Wanda Kruszewska z krakowskiej szkoły teatralnej. Cudowna pani.

Zapytany po latach o swój największy autorytet, Zborowski wymienił Jerzego Hoffmana, Janusza Majewskiego, Janusza Warmińskiego i Adama Hanuszkiewicza. - Mówić nauczył mnie dopiero Hanuszkiewicz w Teatrze Narodowym – wspominał w jednym z wywiadów, cytując przy okazji jego słowa: "To ważne, żeby aktora było słychać, a jeśli go jeszcze widać, to już całkiem przyzwoicie". - Na scenie narodowej, od razu po dyplomie, grałem m.in. w "Weselu", "Kartotece", "Balladynie", "Troilusie i Kressydzie"...

Na pierwszym miejscu Zborowski postawił jednak Gustawa Holoubka. - Jego przyjaźń była dla mnie nieoceniona – podkreślał. - Był Mistrzem i Przyjacielem. Zawsze mogłem go o wszystko zapytać. I zawsze dostawałem odpowiedź, która albo utwierdzała mnie w moim zdaniu albo je zmieniałem. Bardzo mi Gucia brakuje. Coraz bardziej.

Teatr to sprawa honoru
Zborowski nigdy nie ukrywał, że woli stać na scenie niż przed kamerą. - Teatr to sprawa honoru – mówił w rozmowie z "Expressem Bydgoskim". - Tam się ciężko pracuje za małe pieniądze, a efekt czasem zdaje się psu na budę. A jednak to w teatrze aktor może się nauczyć najwięcej. Tylko tam ocalał układ uczeń - mistrz i tych ostatnich wciąż nie brakuje.

Teatr to podstawa pracy aktora – dodawał w wywiadzie z "Dziennikiem Bałtyckim". - Kto nie gra w teatrze, nie można go nawet nazwać aktorem. Tatr nie tylko w naszym zawodzie nobilituje. Ale przede wszystkim wymaga ogromnych umiejętności warsztatowych. Pewnie troszkę przesadzam, mówiąc, że kogoś, kto nie gra w teatrze nie można nazwać aktorem. Bo taki Jack Nicholson nigdy w teatrze nie grał. A przecież aktorem jest wspaniałym.

Jednocześnie Zborowski wiele razy ostrzegał, że aktorstwo to zawód niewdzięczny. - W Polsce działa kilka szkół teatralnych. Wypuszczają co roku, lekko licząc, około stu absolwentów. I dla nich pracy nie ma.

Większa możliwość manewru
Co jest jego zdaniem w aktorstwie najtrudniejsze? Łączenie mozolnej pracy fizycznej i umysłowej. - Budowa roli to nie tylko poznanie psychiki bohatera i uporządkowanie psychologii, lecz także najzwyklejszy wysiłek, zwłaszcza kiedy się gra takie postacie jak Papkin. Pamiętam, że po każdym spektaklu chudłem przy tej roli jakieś 2,5 kg i czułem się, jakbym rozegrał porządny mecz koszykówki – wspominał w "Magazynie VIP".

Wiktor Zborowski związany był z wieloma scenami warszawskimi, miał tez etat w Teatrze Ateneum, ale od ponad dwóch dekad woli być wolnym strzelcem. - Jest większa możliwość manewru - tłumaczył w programie TVP Kultura "Niedziela z...". - Jeżeli coś mi się nieszczególnie podoba, zawsze mógłbym powiedzieć "Bóg widzi, chciałbym, nie mogę". A jak mi się podoba, to mówię: "Mogę" i robię.

Jakbym goły stał
Aktor twierdzi, że chociaż "jakiś talent do rozśmieszania ludzi" posiada, nie ma "duszy estradowca". - Nie mam dość odwagi, żeby wystąpić ze swoim recitalem, bo nie wiem, czy wypada nudzić publicznie własną osobą przez półtorej godziny, więc każdy estradowy występ kosztuje mnie dużo zdrowia. Na scenie natomiast mogę schować się za graną postać, za kostium, na estradę zaś wychodzę jako Wiktor Zborowski i chociaż mam na sobie smoking, czuję się jakbym stał goły.

Mimo to spory sukces osiągnął Zborowski w kabaretowym duecie z Marianem Opanią, tworząc Super Duo. W programie ich występów znajdowały się m.in. szmoncesy, czyli żydowski humor, oraz teksty kabaretowe pochodzące z kabaretów "60" i Kabaretu Starszych Panów, a także piosenki Brela, Wysockiego i Młynarskiego. Wszystko przeplatane opowieściami z planu filmowego i anegdotami teatralnymi. No i kto nie pamięta słynnego wykonania "Upić się warto"?

- Kontrasty typu mały–duży zawsze śmieszą' – tłumaczył. - Do tego nadajemy z Mańkiem na tych samych falach, lubimy się i mamy podobne poczucie humoru. Występujemy dla publiczności, nie za darmo, ale artystycznie nie mamy się czego wstydzić, więc jeśli ludziom się podoba, dlaczego nie?

Nie zepsuć roli koledze
Młodsi widzowie – i nie tylko – znają głos Zborowskiego z licznych ról dubbingowych. Jego głosem przemawia Mufasa "Królu Lwie", zarówno oryginalnym, jak i niedawnym remake'u, Obelix w serii filmów i bajek o Asteriksie, Tai Lung z "Kung Fu Pandy" czy Gandalf Szary w trylogii "Hobbit". Sam aktor zapewnia, że jest to bardzo sympatyczna praca, zwłaszcza gdy podkłada się głos w filmach lalkowych czy animowanych.

- Większa odpowiedzialność łączy się z podkładaniem głosu za aktorów. Głównie chodzi o to by nie zepsuć roli koledze, którego być może nie spotka się nigdy w życiu. A raczej na pewno.

Aktor jest laureatem Wielkiego Splendora, nagrody przyznawanej przez Teatr Polskiego Radia, w którym zagrał ponad.... 700 ról.

Jestestwo bez potrzeby
Prywatnie nie należy do osób, które uwielbiają brylować na salonach czy branżowych imprezach, podobnie jak nie udziela zbyt wielu wywiadów i nie gości często w mediach. Ja się po prostu dość szybko w takich miejscach męczę – tłumaczył. - Poza tym nie jest mi to do niczego potrzebne. Gdybym czuł, że to niezbędne dla mojej kariery, pewnie bym na te salony trafiał. Dla młodych ludzi na pewno istotne jest, by się pokazywać, nieustannie przypominać publiczności. Ja nie czuję potrzeby aby narzucać się ze swoim jestestwem.

Popularność, czego nigdy nie ukrywał, bywa dla niego męcząca, z tego względu ostatni raz plażował chyba w.... 1991 r. w Kołobrzegu. - No i musiałem się w okamgnieniu ewakuować. Nie wiadomo skąd nagle ci wszyscy ludzie wyciągają aparaty i pamiętniki. Wystarczy, że podejdzie jedna osoba, a natychmiast ustawia się kolejka kilkudziesięciu następnych. Zawsze jestem w razie takich nieoczekiwanych spotkań miły. Staram się jednak ich sam nie wywoływać.

Małżeństwo to próba
Zborowski niezbyt często, a jeśli już, to bardzo oszczędnie opowiada o swoim życiu prywatnym. Ślub z aktorką Marią Winiarską wziął 17 kwietnia 1976 r., po kilku latach związku, a owocem małżeństwa są dwie córki – Hanna Zborowska Neves, prawniczka mieszkająca na stałe w Brazylii, i młodsza Zofia Zborowska, która również jest aktorką.

Małżeństwo, które, jak Zofia napisała na Instagramie, w ostatnich latach nazywa swoje kolejne rocznice "bolesnymi", poznało się, kiedy oboje na pierwszym roku studiów w warszawskiej PWST. Ponoć zakochali się w sobie dopiero po dwóch latach, kiedy stanęli do walki podczas treningu szermierki. - Potem trzy lata "chodzenia" i ślub – wspominał aktor.

Zapytany, czy ma jakąś receptę na udane małżeństwo, Wiktor Zborowski zaprzeczył. - Wszystko zależy od bardzo indywidualnych cech charakterologicznych. Ja i żona docieraliśmy się długie lata. Jestem pewien, że docieramy się nadal. Każdy wiek rządzi się własnymi prawami, ma swoje plusy i minusy. Małżeństwo to próba ogromnej tolerancji. Jeśli się jej gdzieś w sobie wypracowanej nie ma, to trudno w takiej próbie o sukces.

Nie za wszelką cenę
Wiktor Zborowski kończy 10 stycznia 70 lat, ale nic nie wskazuje, by myślał o emeryturze. W wolnych chwilach grywa w golfa, który nazywa grą przerażająco trudną technicznie i mentalnie, trudniejszą niż wiele innych razem wziętych. W kinie nadal się pojawia, chociaż niezbyt często. - Nie mam wewnętrznej potrzeby pojawiania się na ekranie za wszelką cenę - tłumaczył w rozmowie z Naekranie.pl.

W ostatnim czasie mogliśmy go oglądać w "Czarnym Mercedesie" Janusza Majewskiego (wystąpił w większości jego filmów, z "C.K. Dezerterami" na czele), "Miszmaszu, czyli koglu-moglu 3" Kordiana Piwowarskiego i "Mowie ptaków" Xawerego Żuławskiego. Ważną rolą był Matog w "Pokocie" Agnieszki Holland.

- Urzekła mnie tajemnica Matogi. To, że widz nie jest w stanie od razu go przejrzeć. Otacza go taka ciepła, a zarazem ponura aura - mówił o swojej postaci w rozmowie z Dawidem Muszyńskim. - To jest człowiek połamany przez życie, ale z zasadami. Miałem ogromną przyjemność w rozwijaniu tej postaci, bo było, co rozwijać.

Jak dodał, wartości proekologiczne, które prezentuje "Pokot", są mu niezmiernie bliskie. - Jednym z moich sportów są spacery po lasach połączone ze zbieraniem śmieci. Jedni chodzą zbierać grzyby, a ję poluje na pozostawione przez ludzi puszki, papierki czy opakowania. Dostałem od Krystyny Jandy taki specjalny kijek ze szpikulcem, by się nie musieć po nie schylać. Kiedy tylko mam okazję, to biorę go w dłoń, do tego wielki worek na śmieci i wyruszam na polowanie. Ja mam z tego ogromną frajdę, a i w lasach jest czyściej.

Ogromną frajdę mają też widzowie, widząc i słysząc Wiktora Zborowskiego. Oby przez jeszcze wiele długich lat.

Paweł Piotrowicz
Onet.Kultura
11 stycznia 2021
Portrety
Wiktor Zborowski

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...