Przychodzę opowiedzieć

"Karnawał czyli pierwsza żona Adama" - reż. Jarosław Gajewski - Teatr Polski w Warszawie

W szeptanych komentarzach jeszcze na długo przed sceniczną prapremierą, "Karnawał" Mrożka odsyłano do lamusa ciekawostek. Nie do końca słusznie.

Lilith, pierwsza żona Adama, jako się w najnowszym tytule u Mrożka rzekło, przychodzi z Drugiej Strony Jeziora. To miejsce, o którym od niej samej i od samego autora nie dowiemy się zbyt wiele. Tylko tyle: prawdopodobnie panuje w nim jakikolwiek porządek, łatwo tam chyba wyznaczyć względnie trwałą hierarchię. Ludzkości, moralnych aksjomatów, zachowań? Skoro tak naprawdę ta inna Strona Jeziora, na której rozgrywa się "Karnawał", jest miejscem dziwacznego spotkania postaci, bohaterów rebours, z najróżniejszych porządków kultury, literatury czy historii, to musi istnieć jakaś przeciwwaga, coś, przeciwko czemu Mrożek się buntuje. Jest nią kraina, z której przybywa Lilith? Jakiś układny, racjonalny system,w którym łatwo nam się odnaleźć, a który z radością autor podaje w swym nowym dramacie w wątpliwość? Zresztą, wydaje się, że napisał "Karnawał" bardziej jako ironista i całkiem zwolniony z odpowiedzialności cynik niż jako zgorzkniały, ale i niezwykle precyzyjny demaskator rzeczywistości z czasów powstawania arcydzielnego "Tanga" czy nawet z epoki o dekadę późniejszej - kiedy m.in. napisał równie wybitnych "Emigrantów".

I chyba dobrze, iż tak się stało. Bo wygląda na to, że tym razem autor śmieje - całkiem serdecznie i ze zrozumieniem - z nas samych, historii, jak i siebie.

Urządza najprawdziwszy teatr, gdzie wszystko rozgrywa się na równych prawach; absurd ściga się z jako takim realizmem, a zasada czasowości wydarzeń sypie się już na dzień dobry. Do tego świata wchodzą Goethe i Marguerita (lecz najprawdopodobniej wcale nie Małgorzata z "Fausta"), Adam i Ewa, Impresario, Asystent , Szatan, Biskup, być może najważniejsza Lilith i w końcu Prometeusz. I właściwie tylko po to, by się zabawić, pozamieniać rolami i nieco namieszać w naszych przyzwyczajeniach. Karnawał to jedyna okazja, by do takiego odwrócenia doprowadzić.

Spektakl Jarosława Gajewskiego w warszawskim Teatrze Polskim wiernie podąża za tekstem Mrożka, choć pewnie gdyby tak zagłębić się w każdy szczegół z didaskaliów i słowo w słowo analizować przestrzenne aspekty dramatu, można by dopatrzyć się kilku niekonsekwencji. Ale zamysł Gajewskiego zdaje się tonować to, co w "Karnawale" chyba sam autor potraktował nazbyt serio. Opis miejsca nad jeziorem, do którego Impresario zaprasza gości, to całkiem pokaźna dawka w detalach odmalowanego kiczu. Jeżeli Mrożek naigrawa się z opisywanej historii, to, by tak rzec, nie szczędzi ani czytelnika, ani potencjalnego inscenizatora. Dlatego tym bardziej doceniam komfort ironii, na jaką zdobył się Gajewski. Umieścił pośrodku pola gry jakiś zagadkowy szklany przezroczysty podest, wewnątrz którego pną się dziwaczne rośliny, aktorzy siadają na nim przy kawiarnianych stolikach, jedna rozmowa urywa się, zaczyna kolejna, czyli właściwie tak jak w tekście, ale drzemie w tym jeszcze jedna, nakładająca się ironia. By, owszem, kicz zredukować, jednak tak wydobyć najczystszą umowność, bezczelną teatralność, która jako jedyna metodologia otwiera "Karnawał" także dla reżysera. I likwiduje niepotrzebną barokowość tekstu. A zatem, właśnie - najprawdziwszy teatr; kto wie, może Mrożkowi w tym momencie to on sprawia największą frajdę. Bo i chyba aktorzy są w przedstawieniu Gajewskiego tylko figurami na planszy, odblaskami postaci. Ten Szatan Jerzego Schejbala nie przeraża, co więcej udało się go odrzeć z tajemnicy, pojawia się, bardziej grając intryganta, który odczytał sens rzeczywistości i poznał "tajemnicę płci", o której w "Karnawale" rozprawiają Impresario (intrygujący, po raz kolejny w tym sezonie w Polskim, Szymon Kuśmider) i Asystent (w tym duecie mniej dający się zauważyć Paweł Ciołkosz). Biskup Piotra Cyrwusa wnosi do widowiska gorzką groteskę i parodię, ale, co ciekawe, w odważnych nawet surrealistycznych barwach, jakby przychodził trochę z innego świata, gdzie Mrożkowa wizja i diagnoza ludzkich charakterów sprawdza się jako karnawał, lecz rodem z koszmaru. Trudno do końca jednak rozszyfrować role Joanny Halinowskiej jako Ewy czy Leszka Teleszyńskiego jako Goethego, bo sprowadzają je do łatwych konwersacyjnych potyczek (w dramacie kipi z nich jednak wyraźna seksualność).

Na to widowisko wielu nie da się namówić. Pozostawia w zawieszeniu więcej pytań, a nie oferuje odpowiedzi. Wszyscy głowią się, o czym ten najnowszy Mrożek jest, po co Ewa zdradza Adama z Asystentem, Impresario się spija, a Lilith zabiera Adam na Drugą Stronę Jeziora. Po co wymieszał się czas, w którym autor "Tanga" gra z nami w erudycyjne szarady, bezczelnie i z sarkazmem uderzając w naszą świadomość kultury i jej mitów. To jakiś manifest, utrata wiary w stałe punkty odniesienia? Trudno wyrokować, ale zagubić się w tym "Karnawale" warto. Można też odmówić. Na szczęście Mrożek nikogo przekonywać już nie musi.

Przemysław Skrzydelski
Sieci
17 lipca 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia