Przyjęcie odbite na ksero

"Imieniny" - reżyseria: Marcin Sławiński - Teatr Powszechny w Łodzi

Hollywoodzkie aktorstwo kontra dramaturgiczna pomyłka. To najkrótsza recenzja "Imienin" w Teatrze Powszechnym.

Tak rewelacyjne aktorstwo widziałem przy ul. Legionów 21 po raz pierwszy. Dialog aż trzynastu imieninowych biesiadników trzyma wspaniałe tempo. Aktorzy czują rytm, słuchają partnerów, wprowadzają kontrapunkty. Brawa dla reżysera Marcina Sławińskiego za poprowadzenie karkołomnej rozmowy filmowymi środkami. 

W "Imieninach" wystąpiły osoby nie widziane na scenie Powszechnego. Stanisław Biczysko jako jubilat dał superwiarygodny portret statystycznego chama, który podając żonie cokolwiek przez stół zmuszą ją, by kobieta wyginając się prawię się złamała. Małgorzata Skoczylas, sceniczna pani domu, dopasowaną garsonką i politycznymi ambicjami maskuje zmarnowane życie. Marta Górecka histeryzuje jako ich córka, przyprowadzająca dwa razy do niej starszego narzeczonego; w tej roli Marek Ślosarski jako notariusz o głosie uwodziciela.

Świetne są role aktorów Powszechnego. Piotr Lauks po prostu siedzi, a jego przygarbiona sylwetka i przekleństwa oddają niechęć jego postaci do świata. Mariola Krysińska błyszczy jako wzorowa idiotka z kolorowych pism. Ewa Sonnenburg walczy ze scenicznym mężem Janem Wojciechem Poradowskim ze skłonnością do durnych dowcipów. Barbara Lauks udaje własną córkę, Garbiela Sarnecka gra młodą babcię zalewającą się wódką nad zdjęciem wnuczka. Beata Ziejka to skromnisia wiodąca podwójne życie, Maciej Więckowski student-ciapa, a Zofia Plewińska - poczciwa gosposia.

Trzynaście pełnokrwistych postaci (ich imiona i nazwiska nie są ważne) składa się tu na zbiorowy portret przyjęcia. I na żal, że ta wyśmienita obsada nie grała w czymkolwiek innym.

Sztuce Marka Modzelewskiego nie można zarzucić, że "szeleści papierem". To dramaturgia spod znaku "kopiuj - wklej", w którym tekst literaturą nie szeleści, bo nie został poddany literackiej obróbce. Autor wyciął element znanej sobie rzeczywistości i żywcem wstawił do scenariusza. Jest lekarzem, więc napisał o lekarzach. 

Gdyby bohaterowie nie zajmowali się leczeniem ludzi, lecz sprzątaniem ulic, niczego by to nie zmieniło; poza tym, że nie byłoby ich stać na pomoc domową. Gdyby okazja przyjęcia była inna, też nic by się nie stało. W Polsce na pępkowych, chrzcinach, urodzinach, komuniach, ślubach, pogrzebach - wszędzie słychać ordynarne odzywki mężów do żon, grubiańskie dowcipy, polityczne uszczypliwości, krępujące rozmowy o dzieciach. Tak jak u Modzelewskiego. Autor nie pokusił się o jakiekolwiek oceny. "Imieniny" nie są nawet teatralną publicystyką.

Tekst nie proponuje najdrobniejszej metafory, co w teatrze jest grzechem śmiertelnym - śmiertelnym dla teatru. "Imieniny" to kserograficzna odbitka imieninowego przyjęcia. Goście przychodzą, jak to zwykle bywa, po kolei, za to wychodzą razem. Ktoś telefonuje, ktoś wpada w histerię, ktoś wymiotuje z przepicia. Akcja kończy się po godzinie, jak pierwszy z trzech aktów obyczajowej komedii. Ale nie - to już koniec.

Z fotokopii imienin nic nie wynika. Jedyny powód, by wystawić ten scenariuszowy gniot, to ten, by widz mógł wyjść z teatru z krzepiącą (i z gruntu fałszywą) konstatacją: u mnie na imieninach tak nie jest. Lecz żeby to sprawdzić, można pójść w gości.
(mw)

Leszek Karczewski
Gazeta Wyborcza Łódź
3 kwietnia 2007

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...