Przyjemny faszyzm

"Noc Helvera" - reż. Ingmar Villqist - Teatr Bagatela w Krakowie

Wszystko jest niby w porządku - skomponowane wedle wzoru na umiar. Z tyłu sceny biały kredens, cymes stolarski - oczy lizać - ale dyskretny. Nie piękny zanadto, nie rzeźbiony przez Wita Stwosza, nie za duży - w sam raz dla tej lichej izby na piętrze nie wiadomo jakiej kamienicy w diabli wiedzą którym mieście Ziemi, ani kiedy. Petersburg, nim stał się Leningradem? Moskwa? Warszawa? Serbia i Chorwacja? Kijów? Domostwo z widokiem na czarne plecy między krzewami bawełny lub w lesie trzciny cukrowej? Brunatne Monachium? Berlin? 200 lat temu? 150? 90? Tylko kilkanaście? W sumie zawsze i wszędzie? Na przykład - teraz, tu?

Niech będzie to ostatnie. Dyskretny kredens między miednicą bez właściwości na żelaznym stojaku a niczym pośród innych łóżek świata całego nie wyróżniającym się wyrem Helvera (Michał Kościuk), biedaka odklejonego od rzeczywistości, lecz ani nie za dużo, ani nie za mało, w sam raz, by znał ołowianą naturę żołnierzyków i zarazem marzył, że zmartwychwstają w jego palcach, by na przykrytym ceratą blacie toczyć wielkie bitwy. Za łóżkiem - radio spore, lecz nie męczące dla oka. Na środku izby stół, cerata i dwa krzesła. Przy kredensie szare płótno na drucie - za płótnem dziupla snu Karli (Anna Rokita). W Karli, na Karli - też wszystko w sam raz. Ani za dużo, ani za mało. Uczesanie, suknia, twarz. Jak twarz Helvera - mogłaby być twarzą Everymana w średniowiecznych moralitetach. Do tego słowa, lecz mało, bardzo mało. I niczym kredens, łóżko, miednica, cała reszta - dyskretne, wycofane. Może mówiąc, że to "słowa", "zdania", czyli coś, za czym stoi jakaś twarda realność, konkretna myśl, idea - za dużo się mówi?

Nie "słowa", nie "zdania" - coś niby dźwiękowe sugestie, do czegoś niejasnego odsyłające, litery jak palec wskazujące ciemność bez twarzy. Tak mówi Karla, w której pałęta się pamięć o starym bólu. Tak skanduje swe dziecinne, trochę szalone prawdki Helver. Gdzieś tam... za murami... jakieś ponure rytmy... młodzi i starzy, krzycząc: "ścierwusy!" i czyniąc dłonią na swych szyjach znak podrzynania gardeł, podpalają sklepiki ludzi, którzy są trochę inni... Helver lubi być wśród niosących ogień... czuje się wtedy niczym zmartwychwstałe w jego palcach ołowiane żołnierzyki... coś, jakiś erotyzm dygoce w lichej izbie... Karla boi się tego... Helver przyniósł czarną chustę, jest z niej dumny... Karla lęka się jego coraz bardziej militarnych gestów, intonacji, żądań, rozkazów... coś złego dzieje się na ulicach... narastają płonące ciemności... trzeba ratować Helvera... niech ucieka do szpitala, w którym go znalazła... ale uciec już się nie da...

Można w tym zobaczyć, usłyszeć portret narodzin totalitaryzmu? Pewnie tak. I dobrze się ogląda wyreżyserowaną przez Ingmara Villqista, porządnie, taktownie, momentami - głównie przez Rokitę - wzruszająco graną "Noc Helvera" Ingmara Villqista. W obrazku, w rytmach, w ciszach - czysta jest to godzina teatralna. Tak. Tylko że... Po minucie ogląda się to za dobrze. Za czysta robi się czystość scenicznych nastrojów, gestów. Za jasna, zbyt pastelowa.

Feler w tym, że opowiastka Villqista rzeczywiście wszędobylska jest. Ten portret naprawdę jak ulał pasuje do totalitaryzmów wszelkich - w dowolnym miejscu, jakimkolwiek czasie. Szerzej - do każdej dewiacji, która pozwala jedną nację stawiać nad innymi i rozpoczynać seans bólu. Kolonializm, niewolnictwo, brunatne Monachium, czerwona Moskwa, Serbia, Chorwacja, Murzyni, Żydzi, Cyganie, słowem ktokolwiek, byle tylko odrobinę inny. "Noc Helvera" jest dobra na to wszystko i na setki podobnych wcieleń, przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Niczym porządny wytrych - otwiera każdy zamek. Tak. Lecz w istocie - wciąż jak każdy porządny wytrych - otwiera zamki wyłącznie banalne.

Czym innym, jeśli nie dobrodusznym truizmem, jest sugestia, że biedne, kruche, zalęknione duszyczki wszystkich czasów i miejsc, choćby Helver, chętnie się łapią na lep haseł obiecujących rychłą moc i wielkość? Opowiastkę Villqista przyjemnie się ogląda, gdyż jej wszędobylski banał niweluje przerażenie myślą, że można zabić z powodu na przykład wygiętego nosa.

Paweł Głowacki
Dziennik Polski
18 marca 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...