Psychodrama w ogrójcu

"Getsemani" - reż: Anna Augustynowicz

Getsemani - nazwa biblijnego ogrójca pozostawiona w oryginalnym brzmieniu -wielu kojarzyć się może z zaklęciem, nazwą ludu, jakąś nową etykietą pokolenia "xyz" lub czymś podobnym. Nowa sztuka Davida Hare\'a nie pozostawia marginesu na domysł - brytyjski ogrójec to nie miejsce, lecz proces, przypominający seans terapeutyczny, z którego wyjść należałoby odmienioną, inaczej rzecz się nie dokona

Współczesny widz, zwłaszcza zapewne brytyjski, musi dostać prostą wykładnię Biblii, która w życiu ludu traktowana jest wyłącznie fasadowo. Biblijna opowieść jest tu więc wyjaśniona w interludium i w zakończeniu, w dialogu z offu.

Skoro wspomniałam o widzu brytyjskim, warto przyczepić się do wizji "reszty świata", potraktowanej w spektaklu ironicznie, ale jednak obecnej - jeden z bohaterów, najwyraźniej nie do końca uczciwie robiący interesy, będzie teraz sądzony w "krajach, gdzie nie mówi się po angielsku", a biznesmeni pochodzący z tychże pijają wódkę, zagryzając cebulą. Wnikliwa, krytyczna analiza brytyjskiej polityki i klasy politycznej wskazuje na bardzo określone limity: poza Wyspami świat zamieszkuje dzicz. Mnie, przedstawicielkę dziczy, ten podział świata zainteresował nie tylko z powodów patriotycznych, ale też jako powód pytania, czy sztuka Hare\' a stanowi diagnozę przydatną w kraju cebuli, wódki, Leppera, PO i PiS-u? Jak mamy ją oglądać - jako obraz zepsucia Zachodu czy jako projekcję naszych problemów, zrealizowaną z braku dobrych tekstów politycznych, osadzonych w polskich realiach?

Po kolei. Współczesny ogrójec to spotkanie grupy terapeutycznej, sugerowane prostą scenografią. Na postawionych w półkolu krzesłach siadają aktorzy ubrani w szarawe stroje, przypominające mundurki polityków i nieco swobodniejszą ich odmianę noszoną przez "sztaby. Krzeseł jest więcej niż postaci, a w środku stoi obrotowy stołek, zajmowany kolejno przez osobę stającą w centrum dialogu. Najważniejszą cechą sztuki jest bowiem dialogiczność. Postaci w parach, a niekiedy w trójkach, wymieniają szybko kwestie budujące kilka historii, zmierzających do jednego węzła. Struktura jest więc, jak przystało na współczesną sztukę, rozluźniona, a zarazem skondensowana; podszyta dzisiejszym sposobem poznawania świata, a zarazem tradycyjna. W półtorej godziny poznajemy dzieje wielu osób, zasady działania w polityce i reguły kapitalizmu, intrygę rodzinną oraz jej publiczne konsekwencje, a przejścia między sekwencjami dialogów wymagają od widza skupienia. Wiązanie nazwę tu sznureczkowym, dialogi stanowią bowiem cząstki rzeczywistości, w którą widz jest wpuszczany poza prostą zasadą przyczynowo-skutkową, bardziej w technice medialnej. To wydaje się interesujące i ważne: spektakl oparty na dialogu, na mówieniu (co za ulga dla widzów!), czerpie z technik i reguł poznania wytworzonych przez współczesne media, będące zarazem przedmiotem analizy. Historie, mimo struktury przebitkowej w stosunku do głównej osi opowieści, mają tradycyjny charakter. Miłość, wkraczanie w życie zawodowe, upadek ideałów, bunt przeciw temu upadkowi itp. Zaburzenie wprowadzają najmłodsi bohaterowie, wyraźnie jeszcze nieprzystosowani. Innych życie nauczyło cynizmu, konformizmu, lawiranctwa. Historia jest taka oto: córka minister w rządzie Partii Pracy, zaufanej premiera, przyjmuje narkotyki. W celu zapobieżenia relegowaniu jej ze szkoły, wkracza współpracownik premiera, były fryzjer i producent płyt, obecnie odpowiedzialny za pozyskiwanie funduszy dla partii, skądinąd, zapewne nieprzypadkowo, zasiadający w szkolnej radzie. Podejrzenie łapówki za pozostawienie w szkole skłania dziewczynę do eskalacji zachowań nagannych: orgia z dziennikarzem skutkuje kryzysem rządowym. Dziewczyną zajmują się była nauczycielka idealistka i jej mąż - nowy pracownik w ekipie pozyskującej fundusze. Matka-minister nie ma czasu, poza tym musi zająć się mężem podejrzanym o machlojki w biznesie. Są inne postaci: asystentka minister, asystent szefa doradców, rzeczony dziennikarz. Każdy miał kiedyś jakiś zawód, na przykład asystentka była sportsmenką, a dziennikarz badaczem średniowiecza. Każdy miał ideały - służba ojczyźnie w ustach premiera i minister brzmi jak slogan, lecz na początku ich działalności była motywacją prawdziwą. Polityka jest brudna i odziera z ideałów, można by powiedzieć. Poza tym świat zatruwają media - blichtr, felieton, puste gesty. Kręcący wszystkim groteskowy guru, były fryzjer, wypowiada w pewnym momencie ważne zdanie: "Nie ja chciałem iść do establishmentu, to establishment przyszedł do mnie". Jedyny ślad socjalistycznych idei polega na tym, że człowiek z ludu wyciska z kapitalistów pieniądze na działanie partii. Dlaczego akurat on? Przypadkiem? Twierdzi, że karierę zapoczątkowało odkrycie akordów działających na wszystkich: akordów znanych bywalcom stadionów piłkarskich. Podczas spektaklu poruszona zostaje także kwestia kobieca. Niektórzy żyją w wolnych związkach, ale żony powinny gotować obiady, jak zauważa premier.

Oczywiście, wszystko w tym świecie oparte jest na hipokryzji. Nie twierdzę, że wszyscy w rządzie są homoseksualistami - mówi jedna z postaci - ale jednak ojcowie rodzin obrywają lanie w miejscach męskich schadzek, a i premier podejrzanie zależy od doradcy Jednocześnie, mówi ktoś inny, coraz mniej ludzi wierzy w Boga, a rządzący są coraz bardziej konserwatywni. To jedno zdanie warte byłoby dwóch godzin w teatrze: nieźle podsumowuje paradoksy świata polityczno-medialnego. Lepiej niż sztampowa historia o nastolatce zażywającej narkotyki i uprawiającej seks w celu zwrócenia uwagi matki i podkreślenia swojej niezależności.

Cóż, jeśli David Hare portretuje swoją współczesność - w porządku. Jeśli naszą -to nie mówi niczego niebanalnego, istotnie krytycznego, zaskakującego. Tak mniej więcej wyobrażamy sobie w Polsce zakulisowe działania rządzących od czasu opublikowania "Generała Barcza". Do śledzenia perypetii zbuntowanych nastolatek przyzwyczaiła nas z kolei popkultura. Problem jednak w tym, co stanowić ma siłę sztuk pisanych przez brytyjskiego dramaturga: zgadzamy się ze wszystkim, wychodzimy z teatru i tyle. Żadnego wstrząsu, jakby polityka była faktycznie niepotrzebna i nieistotna. Nastolatka leczy rany w towarzystwie nauczycielki w hotelu nad morzem w Wenecji. Ja bym powiedziała: właśnie. Za pieniądze podatników. I jeszcze: historia mdła, mieszczańska, niepotrzebnie dopowiedziana tym niby-zaklęciem, tym niezrealizowanym aktem oczyszczenia, odwagi, determinacji, które w świeckiej wykładni oznacza ogrójec. Prawda, ale co z tego? Co z tą prawdą zrobić w polskim teatrze, czyli w kraju zjadaczy cebuli? Poczucie elitarności wyzierające z dialogów stwarza ciekawe napięcie. Pani minister musi między innymi pilnować granic swojego kraju, co w postkolonialnej rzeczywistości, na scenie londyńskiego teatru, brzmi zapewne inaczej. Bronić i przed nami, pamiętajmy. Należymy do świata trzymanego na dystans przez polityków krytykowanych na scenie za coś innego, nie za przepisy antyimigracyjne. Krótko mówiąc: nie jestem pewna, jak tę sztukę interpretować: jako realistyczny obraz współczesnej Wielkiej Brytanii czy jako uniwersalną krytykę zepsutego świata polityki, popkultury, mediów? Decyzja w tej sprawie byłaby mi, gdybym reżyserowała, potrzebna. Przejdźmy więc do koncepcji spektaklu. Budujące dramaturgię dialogi prowadzone są w opisanej już prostej scenografii. Ruch postaci pokazuje zmianę ich wzajemnych pozycji, odsłania też jednoczesność istnienia różnych przekrojów świata, skrytych za fasadą garniturów, przemówień, bankietów. Inteligentne kwestie okraszone sentencjami dotyczącymi współczesności, postaw, sumienia, etyki - mają potencjał. Dla widza takiego jak ja tekst w teatrze to więcej niż ulga. Tekst dobrze napisany, dobrze przetłumaczony, ale powiedzmy szczerze - niepowalający. Poza tym potrzebne byłoby perfekcyjne wykonanie. Asceza środków wymaga skupienia na kwestiach, nadania im takiej dynamiki, żeby podskórne, zakulisowe światy Getsemani dotarły do widzów w całej okazałości. Niestety, dynamika siada, bo aktorzy często się mylą, jakby zapomnieli, że w teatrze można w ogóle mówić, nie tylko stawać na głowie, wyć do monitora czy śpiewać. W dodatku nie wiem, czy to obraz, który mam odnieść do polityki w ogóle, czy do tej brytyjskiej. Obraz trafnie skomponowany, momentami błyskotliwy. Jeszcze jeden.

Inga Iwasiów
"Teatr"
6 sierpnia 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia