Psychokabaret

"Siła przyzwyczajenia" - reż. Magdalena Miklasz, - Teatr Ateneum im. Stefana Jaracza w Warszawie

Thomas Berhnard stał się u nas głośny dzięki Krystianowi Lupie. Tak słynne spektakle jak "Kalkwerk" czy "Wymazywanie" okazały się przy tym jednymi z najważniejszych inscenizacji ostatnich lat. Przedstawienia twórcy "Factory 2" charakteryzowały się dusznym klimatem, a zdaniem wielu krytyków także pozorną głębią i pseudopsychologią. Faktem jest, że Berhnard został umieszczony w pewnej szufladce. ,,Dzięki" Lupie kojarzy się tego autora wyłącznie z ponurym nastrojem i brakiem poczucia humoru.

Odmienną stylistykę stosuje Magdalena Miklasz w swojej inscenizacji "Siły przyzwyczajenia". Znika psychodeliczna otoczka, chociaż uniwersum Bernharda zyskuje tutaj twarz kabaretowej groteski. Akcja warszawskiego widowiska jest umieszczona w piwnicy. Bo inaczej nie można nazwać mrocznej sali prób, w której spotykają się cyrkowcy. Przestrzeń okazuje się tutaj czynnikiem determinującym interpretację tekstu Bernharda. Oświetlenie obejmuje tylko fragment sceny, przez co spora jej część pogrąża się w półcieniu. Wyjściem na arenę jest zawieszona z tyłu czerwona kotara. Widz obserwuje zatem ,,sekrety" artystycznych kulis.

I poniekąd też o tym traktuje przedstawienie w Ateneum. Świat sztuki zostaje odarty ze swojej magicznej aury. Artyści traktują swój zawód jak rzemieślnicy. Żywioł twórczy jest ograniczany przez dyrektora Caribaldiego. Rola Krzysztofa Gosztyły przedstawia wizerunek człowieka pewnego siebie, którego duma staje się w końcu źródłem pychy. Na jego obecnej działalności kładzie się cieniem nieszczęśliwe dzieciństwo. Caribaldi jest więźniem własnej ambicji. Zamierza pojechać ze swoją grupą do Augsburga, gdzie planuje odegrać koncert - kwintet smyczkowy ,,Pstrąg". Rzecz w tym, że cyrkowcy nie nadają się specjalnie do roli muzyków. Nie przeszkadza to dyrektorowi wymagać od swoich podopiecznych, daremnej mimo wszystko, pracy. Caribaldi staje się dyktatorem przekonanym o swoim szczytnym celu. Do członków grupy odnosi się z lekceważeniem, niejednokrotnie wręcz grubiańsko. Notabene rola Gosztyły jest jedną z najlepszych, jakie przyszło mi oglądać ostatnio na warszawskich scenach. Aktor pokazuje impulsywność swojej postaci, jej obsesje, choć zarazem potrafi wzbudzić respekt.

Reszta zespołu jest nastawiona wrogo do swojego protektora. Na otwarty sprzeciw zdobywa się Żongler (Dariusz Wnuk), szybko zostaje jednak przywołany do porządku. Jego skrępowanie wyrażają zastygłe w bezruchu akrobatyczne figury. Potężny Pogromca (Przemysław Bluszcz) kpi ze swojego pracodawcy, zażerając się makaronem. Robi to jednak za jego plecami, więc pojawienie się Caribaldiego automatycznie go ucisza. Ratunkiem dla Pogromcy okazuje się alkohol. Bierni pozostają natomiast Wnuczka (Magdalena Koleśnik) i Błazen (Mateusz Banasiuk). Dziewczyna jest przez swojego dziadka mamiona wizjami entuzjastycznie reagującej publiczności, natomiast trefniś nie potrafi wydukać z siebie pełnego zdania.

Cała czwórka jest upokarzana przez Caribaldiego. A jednak nie potrafią od niego odejść. Stąd także tytuł sztuki i spektaklu, który można odczytywać na kilku płaszczyznach. Po pierwsze, nasuwają się skojarzenia z dyktaturą polityczną. Nikt nie znosi tyranów, ale paradoksalnie to silne jednostki mają prawdziwy posłuch. Po drugie, trupa Caribaldiego przypomina rodzinę. Można więc nanieść tutaj analogie z życia setek rodzin na całym świecie. Po trzecie, warszawska "Siła przyzwyczajenia" pokazuje dramat człowieka osadzonego we własnym świecie. Taki właśnie jest Caribaldi, który wyjazd do Augsburga traktuje niczym wyprawę po złote runo. W końcu zostaje sam, ale nawet wtedy nie potrafi wyzbyć się swojego marzenia. Ale właśnie - jest to marzenie czy już obsesja?

W spektaklu Ateneum główną siłę stanowi aktorstwo. I jest to aktorstwo bardzo solidne. Wspominałem już o Gosztyle. Ale świetną kreację stworzył także Przemysław Bluszcz, którego Pogromca stanowi połączenie artysty i prymitywnego bydlaka. Nie brakuje tutaj komizmu, co było tak wielką bolączką nadętych nieraz spektakli Lupy. Objawia się on w mimice, ale także w żarcie rodem z farsy. Bo przecież takie na pewno było źródło sceny ze spadającą czapką.

Magdalena Miklasz stworzyła wzorcowy, dopracowany warsztatowo spektakl. Należy tutaj zwracać uwagę na szczegóły, nie mniej ważne jest obserwowanie aktorskich interakcji. Warszawska "Siła przyzwyczajenia" pokazuje nam świat, w którym błazen przestał być trefnisiem. Stał się natomiast złowrogim Jokerem.

Szymon Spichalski
Teatr dla Was
12 listopada 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia