Publiczności w fazie późnego kapitalizmu

felieton

Relacje pomiędzy sferą kultury a publicznością zostały w ostatnich latach bardzo mocno naznaczone regułami biznesowymi. Spektakl i koncert przekształciły się w towar, który kupuje się w taki sam sposób jak dobra konsumpcyjne, a bilet wstępu zyskał rangę umowy, której zerwanie niesie niemalże skutki prawne.

W trakcie warszawskiego występu Morrisseya muzyk zszedł ze sceny i przerwał koncert. Zdarzenie rzadko spotykane, ale w sumie nic niezwykłego. Historia muzyki pełna jest informacji o przerwanych koncertach, nagłych wypadkach, nieszablonowym zachowaniu się wykonawców na scenie. Do niedawna znaleźlibyśmy usprawiedliwienie dla zachowania muzyka, przyjmując, iż miał prawo źle się poczuć, nie był tego dnia w formie, a może rzeczywiście został w jakiś sposób znieważony czy wyprowadzony z równowagi przez stojącego w pobliżu sceny widza, jak brzmi oficjalny komunikat.

Komentarze zawiedzionych widzów, artykułowane w formie internetowych postów, nie wskazywały na zrozumienie intencji artysty. Raczej przeważał ton "kupiłem bilet, podpisałem z Państwem umowę na dostarczenie mi produktu, produkt nie został dostarczony, jestem zawiedziony, żądam zadośćuczynienia finansowego, co najmniej zwrotu pieniędzy za bilet, a być może czegoś jeszcze, mam na myśli podarunek od organizatorów".

Podczas organizowanej w grudniu w Teatrze Polskim w Bydgoszczy debaty poświęconej relacjom pomiędzy demokracją i kapitalizmem, zarówno w ujęciu historycznym, jak i współczesnym, kilkoro uczestników chciało porozmawiać o czymś innym i dość długo domagało się zmiany tematyki, uzupełnienia jej, rozszerzenia o zagadnienia lokalne, nie bacząc na to, że paneliści nie mieli wiele do powiedzenia w tych sprawach. Przeważał ton "teatr jest miejscem publicznym, otwartym i demokratycznym, zostałem zaproszony, by wziąć udział debacie, jako uczestnik zdecydowałem, że chcę rozmawiać o czymś innym, i natychmiast proszę panelistów, by zmienili temat, przełączyli kanał i zaczęli mówić o interesujących mnie sprawach". W tym przypadku odpadł prosty argument finansowy, gdyż wstęp na debatę był wolny, ale pozostało niezawodne "teatr jest utrzymywany z pieniędzy podatników".

Relacje pomiędzy sferą kultury a publicznością zostały w ostatnich latach bardzo mocno naznaczone regułami biznesowymi. Spektakl i koncert przekształciły się w towar, który kupuje się w taki sam sposób jak dobra konsumpcyjne, a bilet wstępu zyskał rangę umowy, której zerwanie niesie niemalże skutki prawne. Z drugiej strony rozmaite udane próby demokratyzacji tych relacji, szersze otwieranie instytucji, stwarzanie możliwości realnego uczestnictwa w jej działaniach upodmiotowiły publiczność, tak że przestała być ona biernym obserwatorem i zyskała swój głos, który należy brać pod uwagę.

Czym było wobec tego domaganie się od panelistów biorących udział w debacie o demokracji i kapitalizmie zmiany tematu dyskusji? Czy mieliśmy do czynienia z demokratycznie wyrażonym sprzeciwem wobec wąskospecjalistycznego języka, czy z rozkapryszoną widownią, która chciała zamówić i otrzymać inny produkt? A jeśli w postawie widzów dostrzec mogliśmy zarówno gest demokratyczny (wyrażający się chęcią zabrania głosu na tematy, które ich żywo obchodzą), jak i egoistyczne żądanie klienta, który płaci, oczekuje i wymaga zaspokajania jego potrzeb, to w którym miejscu należałoby postawić granicę? Jak reagować w takich sytuacjach, nie dając się szantażować niczym nieuprawnionym żądaniom, a zarazem nie krępując debaty publicznej?

Demokratycznie pomyślane instytucje kultury, a za taką uważam Teatr Polski w Bydgoszczy, powinny traktować widzów podmiotowo, ale chciałyby być przez nich również traktowane podmiotowo. W większości wypadków instytucje kultury są zainteresowane opiniami swoich widzów, ale zależy im także na przedstawianiu własnego stanowiska przy zachowaniu minimum dyscypliny intelektualnej. Nie ma powodu, by rozwadniać każdą dyskusję ani pozwalać, by wymknęła się ona jakimkolwiek regułom, tym bardziej że, jak pokazał przykład debaty o demokracji i kapitalizmie w TPB, duża część uczestników była jej tematem żywo zainteresowana. Istnieje wszak różnica pomiędzy przemyślanym działaniem programowym, a rozmową zorganizowaną na zasadzie otwartego mikrofonu.

Demokratyczne zasady funkcjonowania instytucji kultury słusznie nie pozwalają na ograniczanie prawa do wypowiedzi czy eliminowanie z debaty głosów wyrażanych spontanicznie. Ale nie oznacza to zgody na formatowanie działań lub programu instytucji oraz terroryzowanie innych uczestników wydarzenia żądaniami wynikającymi z partykularnych potrzeb bądź przyjęcia określonej postawy światopoglądowej. Demokratyczna debata kończy się bowiem w tym miejscu, w którym zaczyna się narzucanie innym swoich własnych oczekiwań, zwłaszcza gdy towarzyszy temu działaniu postawa urażonego klienta w stosunku do dostawcy produktu.

Paweł Wodziński
Teatr Pismo
14 lutego 2015

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia