Pukając do raju bram

"Bramy raju" - reż. Małgorzata Bogajewska - Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi

"Bramom raju" Małgorzaty Bogajewskiej zarzucano przerost cielesności na treścią. Niepotrzebnie. Reżyserka dotarła za pomocą erotyzmu do sedna - pobudki szczytnych idei bywają jak pożądanie - gwałtowne, krótkotrwałe i zapominane następnego dnia

Jak przełożyć na język sceny dwa zdania? Bo tylko dwa zdania składają się na „Bramy raju” Jerzego Andrzejewskiego i nie szkodzi, że pierwsze liczy sobie kilkaset stron. Reżyser, decydujący się na przeniesienie na deski teatru opowieści o średniowiecznej krucjacie dziecięcej mającej wyzwolić Grób Pański z rąk niewiernych, ma ciężki orzech to zgryzienia. Przeszkody piętrzą się już na wstępie: amorficzność tekstu, kłopoty z ustaleniem linearności, do tego narracyjna struktura spowiedzi (która jest osią powieści) zawęża liczbę scen, które da się pokazać na scenie. Bogajewska wybrnęła jednak z tego bardzo zręcznie, przedstawiając ciągnącą się przez całą powieść Andrzejewskiego spowiedź z perspektywy spowiednika (jako jego sen, widzenie, reminiscencję?) i rozpisując ją na głosy spowiadających się. Powieść ma kompozycję rozbitego lustra, którego okruchami są – przemieszane w czasie - wspomnienia uczestników spowiedzi. I taki też jest spektaklu Bogajewskiej. Rozbity na kawałki. Jak pocięta taśma filmowa. Oglądamy go zresztą jak klatki filmowe, pierwsza po drugiej, a czasami druga po pierwszej, trzecia po drugiej itd. Zgrabnie zmontowane, dynamiczne. Efekt retrospekcji z kolei reżyserka osiągnęła za pomocą konsekwentnie powtarzających się scen w opowieściach poszczególnych osób, które przedstawiają je z różnych perspektyw.

Zarzut, że znacznie uprościła powieść, jest jednak chybiony. Owszem, ze średniowiecznego kostiumu powieści zostało niewiele (chyba tylko muzyka i może jeszcze średniowieczny żywy ołtarz z zastygniętymi w bezruchu uczestnikami krucjaty), ale trzon powieści Andrzejewskiego pozostał nietknięty. Mowa o rekonstrukcja największej tajemnicy tej wyprawy, czyli wielkiej mistyfikacji całej krucjaty. Bo mistyfikacją jest niewinność dzieci, objawienie ich przewodnika i powody, którymi kierują się idący. Jedyne, co nie jest oszustwem, to napędzające ich pożądanie w czystej postaci, brawurowo przedstawione przez młodych aktorów łódzkiego Teatru im. Stefana Jaracza. Zarzucane Bogajewskiej zbytnie wyeksponowanie erotycznych pobudek postaci służy tu jednemu celowi – pokazaniu, jak zgubne może być podążanie – za fałszywym ostatecznie – prorokiem. Zgubne, jak zgubne bywa pożądanie. A równocześnie, jak silny bodźcem mogą być (nie)szlachetne ideały. Tak, jak silne bywa pożądanie.

Każda z postaci zdaje się przez „kocham” rozumieć „pragnę”. I każda jest tak samo niespełniona, bo chyba nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, czego pragnie. Maud (Iwona Dróżdż-Rybińska), która oddaje się Robertowi, choć pragnie Jakuba (uderzająca autentyczność w grze niepokojąco milczącego Tomasza Schuchardta). Pragnący Maud Robert (bardzo dobry Krzysztof Wach), roznamiętniony i przejmujący w rozpaczliwym dążeniu do spełnienia. Blanka (Urszula Gryczewska) – najbardziej wyuzdana, a przez to najbardziej prawdziwa, która pragnie Jakuba, ale to Aleksy (dobry Kamil Maćkowiak) staje się jej kochankiem. Wreszcie Aleksy, który odrzuca ją, kiedy na horyzoncie pojawia się Hrabia (demoniczny Przemysław Kozłowski). Obaj zaś – połączeni homoerotyczną więzią – marzą o Jakubie. Wszyscy desperacko pragnący fizycznego zaspokojenia, ale tak bardzo osobni w tym pragnieniu (co widać w każdym akcie seksualnym), bo pożądanie – jak idea, w imię której przecież idą – nie trafia na podatny grunt.

Reżyserka interesująco spięła początek i koniec spektaklu klamrą kompozycyjną, jaką jest stworzenie ołtarza z uczestników wędrówki do Grobu Pańskiego. Dzieci schodzą z ołtarza i rozpoczynają krucjatę. Co prawda, miał im towarzyszyć obraz Boga, ale Ten wisi na widocznym jedynie do połowy krzyżu, stając się przez to coraz mniej wyrazistym. Towarzyszą im za to ich odbicia w lustrze. Cokolwiek robią, widzą siebie nawzajem i to, a nie zapomniany krzyż, staje się dla nich punktem odniesienia. Co ciekawe, każdy ruch, gest czy grymas powtarzany jest dzięki lustrom po wielokroć. Nawet uparte, a jednocześnie natrętne i prowokacyjne milczenie Jakuba, które jest milczeniem samozwańczego proroka, który sięgnął po rząd dusz, sam mając duszę robaczywą.

Jeszcze tylko przejmujący końcowy monolog spowiednika (Andrzej Wichrowski) i uczestnicy krucjaty wracają do nieruchomych póz z początku spektaklu. Wszystko zaczyna się i kończy na ołtarzu. Bogajewska podkreśliła tym żywym, a jednak nieruchomym ołtarzem motyw uwięzienia. Uwięziła bohaterów w figurach na ołtarzu, tak jak ich samych uwięziła ich własna cielesność. Uwięzieni byli przez nią na początku, uwięzionymi pozostali do końca. Przedziwny to ołtarz: żywy, bo jego figury aż kipią od nadmiaru erotyzmu, a jednocześnie martwy, bo martwe są szlachetne pobudki ich krucjaty. Jedyne, co złożyli w ofierze na tym ołtarzu, to cierpienie z nienasycenia. Bo „Bramy raju” to tak naprawdę opowieść o głodzie i niespełnieniu. Seksualnym, emocjonalnym, metafizycznym, ideologicznym. Głodzie, który popycha do działania wbrew wszystkiemu. I niespełnieniu, którego nic nie będzie stanie ukoić. Wyzwolenie Grobu Pańskiego się nie uda. Dzieci nie sięgną tytułowych bram raju. Będą w nie pukać nadaremno. Czy jednak na pewno będą chciały pukać? Po obejrzeniu  spektaklu Bogajewskiej nie jestem tego pewna.

Karina Bonowicz
Teatr dla Was
11 czerwca 2011

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia