Pulcinella w pidżamelli, czyli pidżaMistyka stosowana w świetle teorii Gesamtpidżamwerk
Acerra - jedna z frakcji Neapolu. Ubogie miasteczko, którego główną atrakcją jest Muzeum, a właściwie Zamek Pulcinelli. W jego zbiorach znajdują się maski, lalki, kostiumy, czyli wszystko, co związane z Pulcinellą.Eksponaty można bez problemu fotografować i dotykać, nawet te wykonane z wosku. Zjawisko zupełnie nieznane w polskich muzeach, w których zwiedzającego odgradza się od Sztuki złotymi barierkami. Ten sam problem niedostępności pojawia się w naszych teatrach. Wszędzie obowiązuje bezwzględny zakaz dotykania scenografii oraz nagrywania i fotografowania w trakcie spektaklu. Dobrze, że chociaż patrzeć można do woli, aczkolwiek chyba już wiem, dlaczego do ceny biletu dolicza się VAT (okazuje się, że wartością dodaną jest zmysł percepcji, który wynosi 7%, cała reszta to zwykłe gapienie się). Jakże często przed spektaklem słyszymy formułę: proszę wyłączyć telefony komórkowe i inne urządzenia elektroniczne. Zawsze się wtedy zastanawiam czy rozruszniki serca też się liczą? Byłam kiedyś z dziadkiem na wystawie sztuki ludowej w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu. Dziadek bardzo się ucieszył, bo były tam rzeczy z jego czasów. Najbardziej podobała mu się drewniana kołyska. Pełen entuzjazmu podszedł do niej i zaczął ją kolebać. Wtedy przybiegła pani pilnująca i zrobiła awanturę, że niszczymy zabytki. Dla odmiany, w muzeach i teatrach włoskich wolno wszystko, czasem do przesady. Ludzie wynoszą z teatrów starożytne posadzki, wydłubują mozaiki, wynoszą zabytkowe kamienie. Niemal w każdym włoskim ogródku można wykopać antyczną wazę, a na śmietniku znaleźć książkę z XVIII w. Nawet obyczaje teatralne są ciekawsze. Zwłaszcza na południu Włoch. Widzowie jedzą pizzę na widowni, komentują akcję na głos, rozmawiają przez telefony komórkowe. Tu wszystko jest na miejscu. To wynika z tradycji commedii dell\'arte. Wieczna improwizacja i spontaniczne reakcje, czyli to, czego brakuje polskiej publiczności. U nas nie ma ani pojedynków na widowni, ani nawet gwizdów czy zwykłego tupania. Jedynym wyrazem sprzeciwu wobec oferowanej nam miernoty jest wyjście z teatru w trakcie spektaklu. Ale to i tak dzieje się najczęściej w przerwie. Takie wyjście po angielsku. A może by tak zrobić coś po polsku? Niech to będzie: Pierwsze powstanie widzów śląskich. Niech oni rzucają w aktorów bigosem, ale niech się wreszcie zacznie coś dziać! Tu chodzi o wypracowanie własnego stylu odbioru. Bo trudno nazwać stylem bierne siedzenie w fotelu i uleganie masowym reakcjom typu: oklaski na stojąco albo oklaski w ogóle. Regularność tych owacji jest naprawdę godna podziwu. Zastanawiam się, kto czuwa nad choreografią widzów i czy istnieją do tego jakieś partytury teatralne? Np. teraz klaszczemy, a potem klękamy lub na odwrót. I jeszcze ten żałosny patos na koniec, kiedy wchodzą dziewczynki z kwiatami. Szkoda, że w Teatrze nie ma fali, takiej jak na trybunach w czasie meczu. To byłoby dobre, zwłaszcza na prapremierach. Takie ładne umasowienie na każdą okoliczność. Ja, młody kulturoznawca wychowany na książkach Ruth Benedict i Antoniny Kłoskowskiej, pomyślałam wtedy we Włoszech: a, więc to są te słynne kody kultury! Każdy robi, co chce i ubiera się jak chce, tylko ja mam umysł spaczony konwencją. I nawet do tej pory wyświetla mi się w głowie maksyma Opery Śląskiej w Bytomiu: mile widziane stroje wizytowe. Otóż nie! Wcale nie są mile widziane. Może np. ktoś ma dzisiaj ochotę pójść na operę w pidżamie?! To nawet nie byłby surrealizm, a co najwyżej pidżaMistyka stosowana, oczywiście z dedykacją dla autora: przepaści metafizycznej. Taki swoisty Gesamtpidżamwerk na naszą skalę.