Pustynne wyjałowienie

"Zachodnie wybrzeże. Powrót na pustynię" - reż. Michał Borczuch - Teatr Polski we Wrocławiu

Spektakl „Zachodnie wybrzeże. Powrót na pustynię” prezentowany na deskach Teatru Polskiego we Wrocławiu miał być opowieścią o wielokulturowości, odrzuceniu i braku wspólnego języka. Zamiast tego reżyser Michał Borczuch skazał nas na wielki chaos, w którym widz mógł się jedynie pogubić i już do końca sztuki nie odnaleźć.

Sztuka zaczyna się dość intrygująco – publiczność proszona jest o wejście na scenę, ustawienie się w kręgu i... trwanie w stanie zawieszenia przez 5 minut. Po dłuższej chwili wszyscy wracają na miejsca, nie dowiedziawszy się na czym miał polegać ów eksperyment. Może miała być to próba nawiązania do „Powrotu na pustynię”, ponieważ pierwotnie spektakl miał się składać z dwóch tekstów Bernarda-Marie Koltèsa - „Zachodniego wybrzeża” i właśnie „Powrotu na pustynię”, po którym jednak pozostały tylko kostiumy.

Borczuch próbował opowiedzieć historię białego człowieka, na tyle zdesperowanego, że postanawia on udać się na obrzeża metropolii, dzielnicy zamieszkanej przez ludzi kolorowych, by tam umrzeć. Z monologu Maurycego Kocha (Wojciech Ziemiański) możemy wywnioskować, iż zdefrałodował on znaczną sumę pieniędzy i obawiając się konsekwencji postanawia zakończyć swą egzystencję pośród ludzi, którzy tak jak on pogubili się w życiowych odmętach. Towarzyszką jego egzystencjalnych zmagań jest długonoga, blond asystentka (Marta Zięba), która próbuje odwieść go od tego pomysłu. Na swojej drodze Mauryc spotyka milczącego rastamen'a Abada (Małgorzata Gorol), matkę dwojga dorastających dzieci, indiankę Cecylię (Halina Rasiakówna) – Karola (Andrzej Kłak) i Klary (Agnieszka Kwietniewska).

Wszystkie spotkania i tragedie mają miejsce w starym hangarze, stworzynam na kształt garderoby, gdzie każdy z aktorów przynajmniej dwa razy zmienia charakteryzację, kostiumy i własną osobowość. Największym atutem przedstawienia jest gra świateł. Świetnie ujęcie wschodów i zachodów słońca, ciemniej, nieprzeniknionej i napawającej strachem nocy oraz upragnionego, ale jakże męczącego dnia – kolejnej walki z codziennością.

Cała sztuka jest opowieścią o ludziach wyrzuconych na margines życia społecznego, tracących własną tożsamość i próbujących odnaleźć gdzieś po drodze zgubioną godność. Niestety po spektaklu mamy wrażenie, że również my, widzowie już nie wiemy czy jesteśmy w teatrze czy może jednak na seansje przychodelicznym, z którego niewiele udało nam się wynieść prócz oczopląsu i wielkiego znużenia.

Jak to zwykle bywa najlepszą rekomendacją jest reakcja publiczności, a jej część w połowie sztuki opuściła teatr, natomiast ci wytrwali i ocalali nagrodzili spektakl wyjątkowo krótkimi brawami, szybko uciekając w kolorową rzeczywistość czwartkowego wieczoru.

Karolina Sytniewska
Dziennik Teatralny Wrocław
15 marca 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...