Pytania w nowych, zaskakujących sytuacjach

"Matki" - reż. Paweł Passini - Teatr Żydowski im. Estery Rachel i Idy Kamińskich w Warszawie

Paweł Passini, będący w swojej szczególnie rozbudzonej wyobraźni bez wątpienia w naszym teatrze zjawiskiem osobnym, zawsze w swoich spektaklach dotyka pytań z najwyższej półki. Tak było w "Klątwie" zrealizowanej w Opolu, w poznańskim "Dybuku", w "Amszelu Kafce" we Wrocławiu Podobnie jest w "Matkach" w Teatrze Żydowskim, zrealizowanych wg pomysłu Gołdy Tencer, choć w tym przypadku reżysera zdaje się bardziej obchodzić los pojedynczego człowieka, a nie życie wspólnoty, która zawsze wpływa na egzystencję jednostki. Choć z drugiej strony i tym razem Passini nie ucieka od ambitnych i szlachetnych w wymiarze pytań o korzenie i okoliczności relacjonowanych wydarzeń, o tło i przyczyny tragedii, które rozjaśniają i stawiają w innym świetle bezpośrednie relacje tych, którzy dzięki determinacji swoich matek dostali nowe życie.

Konfrontacja dwóch światów, stanowiąca interpretacyjną ścieżkę dla najnowszego spektaklu bliższego naturze performance'u, jest swoistym labiryntem, swego rodzaju zabawą w puzzle, które w rozbitym świecie pozwolą nam odnajdywać jego porządek i reguły jego istnienia. Zderzenie dramatycznych tekstów i słów wypowiadanych przez aktorów, z autentyzmem tych, którym udało się dzięki zapobiegliwości rodzicielek opuścić mury getta, nie ucieka od tego co w twórczości Passiniego zdaje się być najważniejsze - od pytań o immanentną logikę świata, jak też jego Stwórcę, pytań pojawiających się w zupełnie nowych, zaskakujących sytuacjach. Reżyser jak zwykle, tyle że tym razem z porażającym skutkiem, stapia w jedność różnorodność planów, obrazów i nastrojów, które konkretny matczyny gest przekuwają w to, co trudne do uchwycenia, niełatwe do nazwania, przy tym nie pozbawione mistycyzmu i koszmaru rodem z najgorszego snu. Wirującym wokół sceny performerkom, wyznaczającym okrąg i jego krótkie odcinki, upadającym, to znów wzlatującym niczym w śmiertelnym tańcu, nie mogącym jednak opuścić błędnego koła napotykanych pytań, towarzyszą prywatne wypowiedzi - znamionujące zaangażowanie ale i bezpretensjonalność - członków Stowarzyszenia "Dzieci Holocaustu": Elżbiety Ficowskiej, Joanny Sobolewskiej-Pyz i Romualda Wekslera-Waszkinela.

To oni od początku siedzą skromnie na ławeczce w centrum sceny; kiedy wstają i podchodzą kilka kroków do przodu, niczego nie odgrywają, niczego nie interpretują, tylko mówią prosto, jak najprościej, choć przecież wiedzą, jak niebagatelny problem chcą poruszyć; mówią tak, jakby chcieli powiedzieć to tylko mnie, a nie wobec wszystkich tych, którzy ich słuchają. I z tej perspektywy, naszego nieustannego błądzenia, niezwykle sugestywnie wybrzmiewają wszystkie pojawiające się w trakcie przeżywania tego spektaklu, bo tak chyba trzeba określić percepcję widza, odwołania do wartości, autorytetów, historii czy tradycji. Każdy prywatny monolog, w zagmatwanym gąszczu zdarzeń, próbuje odnaleźć i zrozumieć źródła osobistej tożsamości, próbuje też eksplorować prawdę wewnętrznego zagmatwania ludzkiego losu. W ten sposób to co konstytuuje wewnętrzny wymiar teatru zostaje splecione z tym, co jest nośnikiem teatru zewnętrznego. Zresztą cały spektakl rozpostarty jest na styku tej ledwie postrzeganej granicy światów, łagodnie lawirującej między tym co dramatyczne i wzruszające, a tym co intymne, zdystansowane i poprzez różne doświadczenia przepracowane.

Zakomponowana przez Zuzannę Srebrną przestrzeń-laboratorium, złożona m. in. jakby z obsesyjnie porozrzucanych rekwizytów i zabawek stanowiących oś dziecięcego kosmosu, zamknięta jest dwoma podłużnymi ekranami - projekcje i fragmenty tekstów konsekwentnie podsycają atmosferę przedstawienia, wręcz metaforycznie eksponują pędzące myśli i dramatyczne wrażenia kobiet, które będą musiały się rozstać ze swoimi ledwo narodzonymi dziećmi.

Wszystkim realizatorom należą się podziękowania za stworzenie skromnego w wyrazie, ale ambitnego w przekazie spektaklu, pozbawionego efekciarstwa, za to pełnego najprawdziwszych i czystych emocji, wzruszających choć pozbawionych patosu. Tutaj wszystkie elementy tego niecodziennego spotkania - słowa, dźwięk, ruch - raz szybki, miękki, energiczny, to znów jakby szukający oparcia dla niepewnych stóp - i obraz - egzystują w pełnej z sobą zależności, współgrają jak jeden temat rozpisany na kilka zharmonizowanych instrumentów. Niekiedy brzmiący niczym modlitwa - a może bardziej homilia, która zdaje się być bezcennym darem, znaczącym znakiem, godnym, by przekazać go bliźnim.

Skupienie widzów tego dnia w Teatrze Żydowskim było szczególne, niektórzy nie ukrywali łez płynących po policzkach. Pajęczyna emocji, jaka rozpostarła się podczas uczestnictwa w tym wydarzeniu, była uwita z bardzo drobnej i kruchej przędzy, jednak wibrowała od początku do końca z tą samą siłą i skondensowaną emocjonalnością.

Wiesław Kowalski
Teatr dla Was
31 maja 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia