"Jeszcze jeden szczęśliwy dzień"?

W pozornym dialogu, który wygłasza bohaterka owo zdanie powtarza się prawie jak refren. Jednak wszystko na scenie wydaje się jemu przeczyć i świadczyć o tym, że gorzej już być nie może... Czy i w czym więc Winnie odnajdzie szczęście?
Naszym oczom ukazuje się zminiaturyzowana kopia kopca Kościuszki. Być może, reżyser (Krzysztof Jasiński) chciał w ten sposób przybliżyć nam realia, niejako urzeczywistnić fikcyjny świat. Pomysł jak najbardziej trafiony. Element folkloru lokalnego pasuje tu idealnie. Na fortepianie, który stanowi część kopca, śpi Willy (Konrad Mastyło), mąż głównej bohaterki. Ona sama wynurzy się za chwilę z kopca i rozpocznie swój monolog. Postać tej pięćdziesięcioletniej kobiety została przez Becketta umieszczona w kopcu i możemy podziwiać jedynie jej głowę, ręce i piersi. W Teatrze Stu efekt unieruchomienia został dodatkowo wzmocniony poprzez umieszczenie trzech telebimów, pokazujących jedynie twarz Winnie (Beata Rybotycka). Każdy nawet najmniejszy ruch powieką jest wystawiony na nasz widok. Nie ma ucieczki. Ta mechaniczna produkcja słów męczy, przytłacza, zagłusza nieznośną ciszę, której bohaterka tak się boi, wypełnia zbliżającą się samotność. W powietrzu czujemy unoszący się zapach śmierci oraz cichego oczekiwania na nią. Winnie mogłaby ten proces przyspieszyć (parokrotnie bierze do ręki pistolet), ale strach, a może radość z kolejnego szczęśliwego dnia jej na to nie pozwala. Bo przecież ciągle jest coś do zrobienia... Bohaterka wykonuje codziennie szereg działań, które jedynie pozornie zajmują jej czas. Każdy dzień jest taki sam. Zaczyna i kończy w ten sam sposób. Kobieta modli się, czesze włosy, myje zęby, piłuje paznokcie, śpiewa i mówi. Jeszcze może to robić. Procesy te powtarza zawsze w takiej samej kolejności, aż do zapadnięcia upragnionej nocy. Aż do przyjścia śmierci. Bohaterka jest zawieszona pomiędzy bliżej nieokreśloną przeszłością oraz nieznaną przyszłością. Bezczas trwania i monotonia zostały w spektaklu podkreślone przez obrotowy ruch kopca, który wskazuje, że to wszystko zmierza donikąd. W wypowiedzi brakuje, tak samo jak w życiu postaci, jakichkolwiek punktów kulminacyjnych, wszystko utrzymane jest na tym samym poziomie, te same czynności, potrzeby i te same emocje. Co więc daje Winnie szczęście? Co sprawia, że jest to paradoksalnie kolejny szczęśliwy dzień? Obecność Willy'ego, który choć milczy, wciąż może jej jeszcze słuchać. I może nawet kochać, bo za tym także bohaterka tęskni. Ale trudno dostrzec jakiekolwiek bliższe relacje między małżonkami. Winnie odczuwa jednak obecność Willy'ego, tak samo jak obecność siły transcendentnej. Boga? Być może właśnie stąd wynika strach przed samobójstwem, ponieważ KTOŚ parzy. I jest jeszcze torba, czyli skarbnica wszystkich przedmiotów, sprawiających, że dzień mija szybciej i może być udany, ba, nawet szczęśliwy. Być może zdanie to pojawia się tak często, ponieważ bohaterka sama próbuje je sobie wmówić. Widzimy jedynie jej twarz i łzy, spływające po policzkach, każde kolejne słowo intensyfikuje ból, a ona wciąż uparcie trwa przy swoim. Przy "kolejnym szczęśliwym dniu". Jesteśmy świadomi zbliżania się śmierci, która na razie ociąga się z przyjściem i zabiera bohaterkę powoli. Ale i to nie przeszkadza, żeby stwierdzić, że to jest udany dzień. "Usta milczą, dusza śpiewa kocham Cię" i jedyne zbliżenie bohaterów, jakiego jesteśmy świadkami na koniec... Może ta resztka miłości przeważa jeszcze nad śmiercią? Może dlatego jest to jeszcze jeden szczęśliwy dzień? Krakowski Teatr Scena STU Samuel Beckett "Szczęśliwe dni" przekład: Antoni Libera reżyseria: Krzysztof Jasiński dekoracja: Maciej Rybicki kostiumy: Dorota Ogonowska Obsada: Winnie - Beata Rybotycka, Willie - Konrad Mastyło Premiera: 5.01.2007r.
Jagoda Tendera
Dziennik Teatralny Kraków
5 maja 2008

Książka tygodnia

Hasowski Appendix. Powroty. Przypomnienia. Powtórzenia…
Wydawnictwo Universitas w Krakowie
Iwona Grodź

Trailer tygodnia