"Moda na operę" na Placu Bankowym
Artyści Teatru Wielkiego jak zawodowi modele w efektownych kostiumach operowych spoglądają na przechodniów przemierzających plac Bankowy. To reklama nowej kolekcji czy zdjęcia z przedstawień? Do końca miesiąca w podcieniach Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego czynna będzie plenerowa wystawa zdjęciowa "Moda na operę".Jakby wyjęci z żurnala mody tancerze i tancerki Teatru Wielkiego prezentują kostiumy operowe z głośnych premier ostatnich lat, m. in. "Damy pikowej"i "Oniegina" w reż. Mariusza Trelińskiego czy "Opowieści Hoffmanna" w reż. Harry'ego Kupfera. Dominują efektowne, z rozmachem zaprojektowane suknie, w których piękne i smukłe tancerki i śpiewaczki wyglądają jak urodzone wampy. Panowie także kojarzą się z reklamą mody, bardziej może Wólczanki, niż Hugo Bossa. - Chcieliśmy pokazać operę od innej strony, położyć nacisk na piękno kostiumu, który wyjęty z kontekstu przedstawienia nabiera nowych znaczeń - mówi Tomasz Chyła z działu promocji Opery Narodowej. Na sesję teatr zdecydował się po sukcesie pokazu mody operowej w Szkole Głównej Handlowej, którą zorganizował we współpracy z samorządem studentów tej uczelni. Spece od operowej promocji zaprosili do współpracy Pawła "Blitza" Rosłona, kiedyś stałego fotografa Opery Narodowej, dziś niezależnego fotografa projektującego m. in. okładki do płyt z muzyką trash i death metalową. Stylizacją sesji zajęła się kostiumolog teatru Joanna Medyńska. Do wyboru miała ok. siedmiu tysięcy strojów w magazynach Teatru Wielkiego. Sięgnęła głównie po te z ostatnich lat. Na zdjęciach widać więc jak na operowy kostium coraz większy wpływ ma świat mody, jak odchodzi się od realizmu historycznego czy folkloryzmu. Autorami kreacji byli zresztą znani polscy projektanci, m. in. Gosia Baczyńska, Magdalena Tesławska czy Joanna Klimas. Ale można też podziwiać prace zawodowych scenografów, m. in. lśniącą suknię Violetty z "Traviaty" zaprojektowaną przez Zofię de Ines, znakomicie leżącą na smukłej sylwetce śpiewaczki Joanny Woś. Większość pozowanych zdjęć powstało w Teatrze Wielkim, ale nie na scenie, lecz w miejscach niedostępnych dla publiczności, np. w zacisznych ogródkach za pracowniami na piątym piętrze gmachu, czy w salkach za kanałem dla orkiestry. - Teatr Wielki to konserwatywne miejsce, więc nie można było sobie pozolić na śmielszą sesję w bardziej undergroundowej stylizacji. To, że teatr zdecydował się na taką forme promocji jak wystawa quasi-modowa to i tak wielki krok do przodu - twierdzi Paweł "Blitz" Rosłon.