Raskolnikow onanizmu i Żyd antysemita

"Kompleks Portnoya" - reż. A. Popławska, A. Sajnuk - Teatr Konsekwentny

Za nami drugie spotkanie z cyklu Teatr Konesera, organizowanego w sezonie 2011/2011 w Teatrze Małym w Tychach. Miesiąc temu śląska publiczność mogła zobaczyć doskonałe "Stworzenia sceniczne" (Lubuski Teatr w Zielonej Górze) w reżyserii R. Czechowskiego, natomiast w miniony weekend zaprezentował się Teatr Konsekwentny z Warszawy w spektaklu "Kompleks Portnoya", według aranżacji A. Sajnuka i A. Popławskiej

Oba przedstawienia dowiodły, że festiwal w pełni zasługuje na swoją nazwę, a mieszkańcy Tychów oraz okolic mają wyjątkową okazję, by na własnym podwórku podziwiać najlepsze sztuki, jakie powstają od Bałtyku po Karpaty.

Na pierwszy rzut oka przełożenie skandalizującej książki Philipa Rotha wydaje się niczym nieuzasadnionym szaleństwem. Bo jak przetłumaczyć na język sceny powieść napisaną w formie monologu wypowiedzianego, stanowiącego zarazem strumień świadomości głównego bohatera, Alexandra Portnoya? Jak wydobyć brutalne piękno języka, którym posługuje się amerykański pisarz dla pokazania wielu brzydkich, ludzkich spraw i który w ogromnym stopniu współtworzy ogólny klimat książki? Okazuje się, że niezależny Teatr Konsekwentny potrafi dokonać nawet niemożliwego, i to w takim stylu, jakiego nie powstydziłyby się najlepsze państwowe teatry. Może nawet warto byłoby wysłać niektórych reżyserów oraz aktorów na korepetycje do Starej Prochowni, gdzie tworzy się takie perły dramaturgii, jak „Kompleks Portnoya”. 

Philip Roth wydał swoją najgłośniejszą powieść w pamiętnym roku sześćdziesiątym dziewiątym — w tym samym niespokojnym roku, gdy światło dzienne ujrzały „Zapiski starego świntucha” Charlesa Bukowskiego, gdy Wieniczka Jerofiejew cierpiał z walizką pełną butelek w drodze do Moskwy-Pietuszek, a Jack Kerouc dogorywał w Szpitalu św. Antoniego w St. Petersburgu. „Kompleks Portnoya” zrodził się z tamtych niepokojów, był manifestem zbuntowanej epoki, która przestała się godzić na ograniczenia narzucane przez etykę mieszczańską i purytańską, nie kupując także konsumpcyjnej ideologii. Alexander Portnoy, kładąc się na kozetce w gabinecie psychoterapeuty, by opowiadać o traumatycznych doświadczeniach związanych z domem rodzinnym oraz niepowodzeniami seksualnymi, tak naprawdę stawiał w stan oskarżenia amerykańskie społeczeństwo lat 60. i pielęgnowane przez nie wartości opresywne,  które stają się dla jednostki źródłem niewyczerpanego cierpienia, jak to zgrabnie ujął Zygmunt Freud. Bezpardonowa, ostra krytyka płynąca z kart powieści była potężnym wstrząsem dla ówczesnej publiczności literackiej. Czterdzieści lat temu. Od razu więc nasuwa się pytanie: czy po takim czasie, po wielu rewolucjach obyczajowych i seksualnych, taki tekst może jeszcze kogokolwiek poruszyć?

Teatr Konsekwentny bardzo umiejętnie pokazał, że czas „Kompleksu Portnoya” się nie ima, a mimo zanurzenia w specyficznie amerykańskich realiach jest to powieść paraboliczna. Alexander Portnoy kreowany przez reżysera spektaklu, Adama Sajnuka, ma „lat 33, 158 punktów ilorazu inteligencji”, do tego jest „jedynym synusiem swojej mamusi, spadkobiercą agenta ubezpieczeniowego z permanentnym zatwardzeniem, Raskolnikowem onanizmu, Żydem antysemitą, nosem na kwintę, męczyduszą, smutasem i marudą”. Już ta krótka charakterystyka pokazuje, że w osobie Portnoya skomasowały się lęki i problemy, jakie dręczą większość — podobno — normalnych ludzi.

Bohater w ciasnej, klaustrofobicznej przestrzeni przeżywa na nowo proces osaczania przez normy religijne, obyczajowe, seksualne. Nie potrafi zaakceptować wzorców kulturowych, których strażnikami są rodzice: Ojciec (Bartosz Adamczyk) uosabia duchowe wartości, dziedziczone z pokolenia na pokolenia bezkrytycznie i bez słowa sprzeciwu;  natomiast Matka (Monika Mariotti) symbolizuje czystą biologiczność oraz instynkty natury, zwalcza jedzenie frytek z keczupem oraz skrupulatnie studiuje konsystencję stolca swojego kilkunastoletniego syna.

W kilkunastu retrospektywnych scenkach widzowie obserwują niesamowite wysiłki obojga, skoncentrowane na tym, by należycie wymodelować swoje potomstwo, ugnieść, przyciąć, sformatować tak, żeby nie przynosiło wstydu przed ludźmi. Swoje zadanie traktują śmiertelnie poważnie, wznosząc się na szczyty najczystszego absurdu, który może sprowokować tylko jedną reakcję — niepohamowany, lekko nerwowy śmiech, przygważdżający i biorący widza w swoje władanie. I nie jest to śmiech komediowy czy farsowy, lecz śmiech powstający pod wpływem znienacka uzyskanej samoświadomości, ile tragicznego absurdu skrywają normalne sytuacje jakie znamy z własnego, potocznego doświadczenia. Bo trzeba zauważyć, że podczas spektaklu także publiczność zostaje poddana psychoanalizie — konstrukcja „Kompleksu Portnoya” zakłada między innymi uzmysłowienie widzom, że sami są niewolnikami sukcesywnie kompromitowanej etyki mieszczańskiej. Scena onanizmu dokonywanego przez Alexandra na oczach widowni, próby wypróżnienia się usilnie podejmowane przez Ojca budzą konsternację oraz wewnętrzny sprzeciw, ponieważ dotyczą tej sfery człowieczeństwa, która powinna być starannie ukrywana przez wzrokiem innych ludzi, jak wszystkie brudne, wstydliwe sprawy.

Portnoy przełamuje wiele tabu, organizujących życie społeczne. Krzyczy o tym, co go boli, a boleć nie ma prawa w myśl jakieś abstrakcyjnej, zaocznie przyjętej umowy. Tym bardziej, że występuje z pozycji udręczonego mężczyzny, który, jak doskonale wiemy, w świetle płciowych stereotypów ustalanych w ramach studiów genderowych osobnik XY nie ma prawa do słabości. Powinien być myśliwym, zdobywcą, samcem alfa. Powinien święcić triumfy, szczycić się powodzeniem seksualnym, wreszcie założyć cudowną rodzinę, z piękną żoną i mądrymi dziećmi. Tymczasem Portnoy mówi: nie. Destruuje płciowy mit mężczyzny, aby przyznać mu wreszcie prawo do obrony własnej, jednostkowej tożsamości. Pytanie jednak, czy takie pełne wyzwolenie może się udać — w końcu w finale spektaklu Portnoy przyznaje, że jest Żydem…

Teatr Konsekwentny nie tylko wziął na warsztat znakomity tekst, ale także pod względem technicznym dołożył wszelkich starań, aby spektakl wywierał piorunujące wrażenie i na długo zapadał w pamięć. Po pierwsze — trzeba powiedzieć o znakomitej aranżacji przestrzeni. Scenografia składa się z pewnego rodzaju klatki z trojgiem drzwi: w środku znajduje się drewniany podest, składający się z dwóch ruchomych trójkątów, które po odblokowaniu zmieniają się albo w gwiazdę Dawida (na niej Portnoy prowadzi swoje wielkie monologi), albo w karuzelę, albo w postument i mnóstwo innych rzeczy. Po zewnętrznej stronie klatki, w czterech kątach porozkładano rekwizyty imitujące pomieszczenia mieszkalne, każde przypisane innemu członkowi rodziny. Razem daje to semiotyczny majstersztyk absolutny, którego autorami są Katarzyna Adamczyk, Sylwia Kochaniec, Adam Sajnuk.

Po drugie — aktorstwo. Spektakl zagrali ludzie praktycznie nieznani szerszej publiczności, niemający wiele wspólnego z aktorstwem celebryckim, jakie dominuje we współczesnym świecie. Odkrywanie, jak potrafią grać Monika Mariotti, Bartosz Adamczyk, Anna Smołowik i Adam Sajnuk, było wielką przyjemnością. Cała czwórka wykazała rzadko spotykany kunszt w swojej sztuce, do tego kunszt daleki od rutyny i rzemieślniczego traktowania roli. Grali z pasją, ogniem, jak natchnieni, mimo iż był to drugi pokaz w ciągu jednego wieczoru, co również wzbudza podziw ze względu na fantastyczną kondycję fizyczną. Każda z kreacji przypominała starannie oszlifowany diament: Monika Mariotti wysublimowała cechy wszystkich toksycznych matek świata. Bartosz Adamczyk jako ortodoksyjny Żyd i agent ubezpieczeniowy jednocześnie nie dawał się jednoznacznie sklasyfikować. Adam Sajnuk potrafił wzbudzić śmiech, współczucie, konsternację wśród widowni, cieniując i niuansując swoje postawy z różnych okresów życia. Szerokie pole do popisu miała natomiast debiutująca w „Kompleksie Portnoya” Anna Smołowik, która wycofana na początku spektaklu w miarę rozwijania się akcji brawurowo wcielała się w postaci kobiet, stanowiących obiekty seksualnych podbojów Alexandra. Równie przekonująco grała zakręconą Amerykankę z Teksasu, jak i nierozgarniętą małpkę–idiotkę, która ze wszystkich sił chciała poślubić kogokolwiek. Feliks warszawski, jaki trafił do rąk Smołowik w 2010 r. za najlepszy debiut, wydaje się najzupełniej uzasadniony.

Podsumowując: „Kompleks Portnoya” to ważne wydarzenie na teatralnej mapie Polski, spektakl, obok którego nie można przejść obojętnie ze względu na wyrazistą treść i znakomitą formę. A zarazem jest to spektakl udowadniający, że nawet teatr niezależny może zbudować dobrą markę, nie idąc w kierunku przyciągania publiczności lekkimi, niewymagającymi farsami, które się dobrze sprzedają na rynku rozrywki. Pozostaje sobie życzyć, by Teatr Konsekwentny nie zszedł z tej drogi i pojawił się za jakiś czas z nowym spektaklem podczas kolejnych edycji Teatru Konesera.

Monika Adamczyk
Dziennik Teatralny
29 października 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia