Raz, dwa, trzy, ofiarą jesteś ty

"Ene due rike fake" - reż. Joanna Grabowiecka - Teatr Polski w Poznaniu

Ostatnia premiera Teatru Polskiego w roku 2013, ostatni tekst inscenizowany w ramach tej edycji "Metafor Rzeczywistości" i najbardziej kontrowersyjny temat minionego roku na poznańskich scenach - tak najkrócej opisać można "Ene due rike fake" Marzeny Matuszak w reżyserii Joanny Grabowieckiej. Opowieść o potrzebie bliskości emocjonalnej, rozpaczliwym pragnieniu miłości i akceptacji, a przede wszystkim - o traumie pedofilii - okazała się jednak opowieścią wybrakowaną, źle skrojoną.

Pomysł inscenizacyjny jest w istocie bardzo prosty - oto w pustej przestrzeni, ograniczonej z jednej strony ekranem, a z drugiej tablicą do rysowania, stoi kilka krzeseł. To w zasadzie cała scenografia, choć jest jeszcze kamera na statywie. W tak zagospodarowanej przestrzeni poruszają się aktorki - to umownie mieszkanie bohaterek spektaklu, Alicji, Marysi i Lali.

Wszystkie trzy kobiety naznaczone są traumą molestowania seksualnego, którego doznały w dzieciństwie. Widz, o ile nie wiedział wcześniej niczego o przedstawieniu, nie domyśli się tego przez pierwszych kilkanaście minut. Dopiero wejście Kathy - granej przez Barbarę Krasińską - wyjaśnia problem; wcześniej dziewczyny jawiły się tylko jako lekko zdziwaczałe samotniczki. Trudno jednak oczekiwać po "Ene due rike fake" drobiazgowej, skrupulatnej i dogłębnej analizy problemu. Wprost przeciwnie.

Warto postawić w tym miejscu pytanie, dlaczego temat pedofilii w takim ujęciu pojawia się w teatrze. Twórcy spektaklu podjęli wiele wątków - molestowanie przez ojca, wujka, ciotkę, niedowierzanie i obelgi matki, poczucie wykluczenia, niedopasowania, niemożność zbudowania poprawnych relacji emocjonalnych przez osoby naznaczone taką traumą, wreszcie poczucie bezkarności pedofili, wykorzystujących poczucie wstydu ofiar. Pedofilia to problem szalenie złożony, tak samo złożone są reakcje ofiar. Niezależnie od tego pedofilia była, jest i będzie potępiana jako zjawisko skrajnie patologiczne oraz naganne z punktu widzenia etyki. W ten sposób jakakolwiek próba podjęcia tematu pedofilii przez teatr stanie się nieuchronnie linczem. W Poznaniu, mieście, w którym ujawniono molestowanie kleryków przez arcybiskupa Paetza (2001 rok; Kościół Katolicki nie uznał jego winy, a Paetz do dziś mieszka w Poznaniu) oraz małoletnich chórzystów Poznańskich Słowików przez Wojciecha Kroloppa (rok 2003; Krolopp został skazany prawomocnym wyrokiem, zmarł w październiku zeszłego roku) temat pedofilii ma szczególne znaczenie i dlatego poprowadzony powinien zostać z należytą starannością, rozwagą. W inscenizację Teatru Polskiego wkrada się jednak chaos, w którym niknie główna myśl.

Bo jakiż jest ten zasadniczy koncept? Że pedofilia jest niedopuszczalna, że to wspomnienie, które trudno wymazać z pamięci? Że ofiary są zagubione? To chyba truizmy. Postaci w założeniu miały chyba budzić współczucie, ale nie sposób ich polubić czy choćby wysłuchać. Uciekając w dziecinne rymowanki, opowieści o swoim cierpieniu stylizowane na bajkę i ukryte w gęstwinie metafor, nie są ani odrobinę przekonywujące. I choć Marcela Stańko, Anna Sandowicz i Marzena Wieczorek robią, co mogą, nie są w stanie uratować niedoskonałości tekstu.

Niezbyt fortunne są też niektóre decyzje reżyserki. Ilustrowanie spektaklu wykonaniem "La Isla Bonita" Madonny wydaje się być najzupełniej zbędne, tak samo niepotrzebna jest kamera, z której obraz co jakiś czas pojawia się za plecami aktorów. Gdy w kadrze oglądamy twarz monologującej aktorki albo obserwujemy reakcję Kathy, zyskujemy dodatkowe pole widzenia, ale w sytuacji, kiedy wyświetla się obraz podłogi czy samych butów, mamy wrażenie, że ktoś próbuje nas nabrać na "audiowizualność". Nie oznacza to oczywiście, że wszystkie pomysły inscenizacyjne są chybione. Marysia tańcząca zmysłowe "Besame mucho" z ojcem na wózku, równocześnie prosząca o czułość i nienawidząca swojego oprawcy to jeden z mocniejszych fragmentów; przewyższa go jedynie ohydny, naszpikowany wulgarnością monolog ojca (Wojciech Kalwat), który przerywa dusząca go krawatem córka. I to byłoby wystarczająco wymowne zakończenie spektaklu; twórcy jednak postanowili na koniec dodać jeszcze fragmenty listu św. Pawła do Koryntian, znane jako "Hymn o miłości", osłabiając tym samym wrażenie, jakie wywołały słowa Kalwata.

Co ciekawe, Grabowiecka zrezygnowała z seksualizacji swoich postaci. A o pocałunkach czy "erotycznym berku" informują przecież didaskalia dramatu Matuszak. To znamienne - mówiąc o seksie, choć patologicznym, pozbawia swoje postaci seksualności, każe im tylko mówić o doznaniach czy udawać orgazm, ale nie pozwala na dotyk czy pocałunek. W ten sposób treść zostaje nieco spłycona, zamknięta jedynie w warstwie słów - a te, jak wiadomo, nie zawsze wystarczają.

Cóż, w Polskim poruszono temat ważny, ale i niezwykle trudny do pokazania, bo niosący ze sobą ryzyko osiadnięcia na mieliźnie. Mnóstwo pomysłów i wątków związanych z tematem zaciemniło tylko problem główny. W efekcie widz po wyjściu z Malarni czuje się zbombardowany, zmasakrowany psychicznie, tak bardzo, że nie ma siły na refleksję.

Ewelina Szczepanik
Teatr dla Was
20 stycznia 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia