Realizm konkretnej przestrzeni

Rozmowa z Wawrzyńcem Kostrzewskim

Osią wszelkich zdarzeń jest Hanna Arendt, jej wspomnienia, i miłość, która potrafi przetrwać śmierć, przeszłość, historię, traumy związane z Holocaustem. Arendt broniła Heideggera właściwie do końca, ponosiła tego konsekwencje, choć potrafiła mówić o nim również słowa gorzkie, mające charakter oskarżenia.

Z reżyserem spektaklu „Rzecz o banalności miłości" realizowanym w Teatrze Dramatycznym w Warszawie - Wawrzyńcem Kostrzewskim - rozmawia recenzentka Dziennika Teatralnego Paulina Aleksandra Grubek.

Paulina Aleksandra Grubek: „Rzecz o banalności miłości" to rzecz o dwójce wielkich intelektualistów, filozofów – Hannah Arendt i Martinie Heideggerze. Jednym z ważnych elementów scenografii tego przedstawienia są książki, co wydaje się być całkowicie zrozumiałe. Na scenie tworzą one swojego rodzaju bałagan i rozgardiasz, wielkie stosy opasłych tomów rozłożone niemal wszędzie. Praca intelektualna wymaga pewnej precyzji i uporządkowania, skąd więc pomysł takie „zabałaganionego" układu książek?

Wawrzyniec Kostrzewski: Życie zawsze układa scenariusze, które są chaotyczne, nawet w przypadku precyzyjnych filozofów. W tym szczególnym przypadku to okoliczności historyczne, w których ta dwójka się spotkała były wyjątkowo zagmatwane. Ich spotkanie nastąpiło tuż przed tym, co nazwaliśmy na próbach „pęknięciem świata", czyli dojściem Hitlera do władzy, wybuchem wojny, Holocaustem.

Niemcy tuż przed wojną, zmieniające się oblicze świata, to, co ich łączyło lub dzieliło, zakazany romans, to wszystko nie układało się w sposób harmonijny, proporcjonalny. I mimo walki o pewną wyrazistą kategoryzację świata, (Heidegger walczył o pierwotną prostotę pytań o naturę bytu, a Arendt próbowała świat naprawiać, kategoryzować, nazywać rzeczy po imieniu) ich spotkania zbiegły się z okresem największej zawieruchy ostatnich stuleci.  Ten bałagan miał decydujący wpływ na całe ich życie. Dlatego nieład jest tutaj uzasadniony. Poza tym, co pozostaje po myślicielach i filozofach? Ich dzieła, pisma, aktualne mniej lub bardziej, pozbierane, spakowane, poukładane bądź rozsypane, trochę tak, jak tutaj, na scenie.

Pozostają też po nich listy. Jakiś czasem temu ukazała się w Polsce książka „Hannah Arendt, Martin Heidegger, Korespondencja z lat 1925-1975". W jednym z wywiadów zapytano pana w jaki sposób językiem teatru poruszać kwestie filozoficzne, ale czytając listy tej dwójki, poza filozofią, jest w nich bardzo dużo poezji. Czy jej ślady pojawią się w spektaklu?

Fragmenty poezji pojawią się, jest na nie przewidziane miejsce w scenariuszu i myśmy z tej możliwości skorzystali, aczkolwiek w stopniu umiarkowanym. Hannah Arendt całe życie walczyła z melancholią, a sama mówiła o Heideggerze jako o ostatnim niemieckim romantyku. Oboje pisali wiersze i można powiedzieć, że mieli w sobie pewną dawkę poetyckości. Widać to szczególnie w ich relacji. Oczywiście pewne zdarzenia historyczne przenoszą poezję na dalszy plan i ten przełom zaznaczamy w spektaklu, ale ich wiersze były dla nas ważną bazą przy tworzeniu spektaklu. Krótkie ich fragmenty zostały wykorzystane,  choć należy pamiętać, że poezja Heideggera, jak i jego filozofia, jest trudna do przełożenia. Sami tłumacze zaznaczają, że wiersze są tłumaczone dosłownie, a przecież mówi się, że poezja to jest to, co ginie w przekładzie. Być może mamy z tym do czynienia w tym wypadku.

Jak mocno problemy historyczne zostaną poruszone w spektaklu?

Należy pamiętać, że autorka, Savyon Liebrecht, oparła sztukę zarówno o fakty, jak i o fikcję i w tym kierunku zmierza fabuła. Oczywiście jest to próba dołączenia romansu Heideggera z Arendt do kanonu wielkich historycznych romansów, ale  mimo biograficznego charakteru sztuki, bardzo wiele aspektów, postaci i tematów jest czystą literacką fikcją. Jest to skrótowe ujęcie ich relacji i nie zdziwię się, jeśli ktoś, kto dobrze orientuje się w biografiach obu tych postaci, będzie miał pewne zastrzeżenia. Scenariusz uwzględnia oczywiście szereg zagadnień historycznych, ale opiera się głównie na bardzo nietypowej historii miłosnej, w którą są wplątani nie tylko Arendt i Heidegger, ale także osoby trzecie.

Już tytuł spektaklu wskazuje na to, że jego osią będzie relacja między Arendt a Heideggerem. Jednak nie była to relacja łatwa i to nie tylko ze względu na okoliczności historyczne, w jakich przyszło im żyć. Wystarczy spojrzeć na ich korespondencję, by między wierszami wyczytać łączące ich uczucie, niemniej jego głębia jest trudna do wychwycenia.

Zgodnie ze scenariuszem jesteśmy rozbici na pewne epoki, widzimy tę relację we fragmentach. Mamy tu do czynienia z relacją studentki z profesorem, choć w spektaklu ta różnica wieku jest zaburzona, gdyż Heidegger grany jest tylko przez jednego aktora, Adama Ferencego, niezależnie od okresów w życiu Hanny Arendt, w których się pojawiał. Traktujemy go bardziej jak wspomnienie Hanny, jako postać, którą ona przywołuje we wspomnieniach. Ich relacja została rozbita na szereg odsłon, obrazów, wycinków, fragmentów i domysłów, jak mogły wyglądać ich rozmowy i spotkania. Miała ona swoje wyraźne fazy – moment pierwszego spotkania, kiedy on był jej profesorem i filozoficznym przewodnikiem. Jego fascynację nazizmem, jej dojrzewanie, oddalanie się ich dróg, traumę wojny, spotkanie po latach. Elementem, który ich zawsze scalał, niezależnie od okoliczności, była miłość, pod koniec ich relacji dość gorzka. Ale czym innym jest ich rzeczywisty romans, a czym innym próba stworzenia pewnego mitu. Sztuka realizuje ten drugi cel.

Jaką miłość chce pan pokazać w tym spektaklu?

Osią wszelkich zdarzeń jest Hanna Arendt, jej wspomnienia, i miłość, która potrafi przetrwać śmierć, przeszłość, historię, traumy związane z Holocaustem. Arendt broniła Heideggera właściwie do końca, ponosiła tego konsekwencje, choć potrafiła mówić o nim również słowa gorzkie, mające charakter oskarżenia. Przesłaniem sztuki jest jednak triumf miłości, która niezależnie od okoliczności, bynajmniej niebanalnych (stąd przewrotny tytuł), przetrwała w ich spotkaniu ponad czasem, ponad historią.

Czyli prawdziwa miłość wszystko przetrzyma?

Trochę tak jest. Ciężko to zrozumieć, bo zjawiska, które towarzyszyły ich spotkaniu są bardzo tragiczne. Ale to musi chyba pozostać tajemnicą.

W Teatrze Dramatycznym zrealizował pan również „Cudotwórcę" Briana Friela. Tam też mamy do czynienia z pewną relacją miłosną, jednak nie wyczuwa się w niej takiej intensywności, jak w przypadku miłości w „Rzeczy o banalności miłości".

W „Cudotwórcy" rzecz jest bardziej o przywiązaniu, o ludziach, którzy nie mają żadnego wyjścia, są skazani na podróż przez życie w konkretnych okolicznościach i nie mają innej drogi. Z czasem utracili wszystkie możliwości, mosty zostały spalone, a oni są na siebie skazani w tej trudnej i dosyć bezwzględnej relacji. Niemniej jest jakaś cecha wspólna tych dwóch przedstawień: jest starszy mężczyzna i młodsza kobieta; jest w pewnym sensie poszukiwanie idei, to coś, co towarzyszy Heideggerowi i co prowadzi go na skraj przepaści, do najpoważniejszego życiowego błędu. W jakimś stopniu to szukanie doskonałości było także klątwą Franka z Cudotwórcy. Postać Heideggera bardzo dobrze oddaje to, co Arendt powiedziała o filozofach, o tym deformation professionelle, czyli o poczuciu nieomylności, które towarzyszy chyba nie tylko filozofom i nie tylko towarzyszyło w przeszłości, dziś także jest obecne. Oczywiście, Hanna nie jest tylko towarzyszką życia, ale uczennicą, która przerosła mistrza zdobywając zupełnie niezależną pozycję.

Wspomniał pan o języku. Podczas spotkań i wspólnych spacerów Arendt i Heidegger bardzo dużo rozmawiali m.in. o języku właśnie. Czy w spektaklu znajdzie się miejsce na pokazanie tego rodzaju spotkań i rozmów tej dwójki myślicieli?

W ich wzajemnej korespondencji widać, jak wiele tematów ich łączyło. Rozmawiali o tłumaczeniach, o pisarzach, o wydawnictwach, byli ludźmi oczytanymi, interesującymi się tym, co dzieje się na świecie. Spektakl o filozofii może być fascynujący, ale to nie był tego rodzaju scenariusz. Tutaj ciężar został przez autorkę przesunięty na rzecz spotkania, miłości, paru chwil namiętności, wzajemnej fascynacji – nie sposób było się od tego oderwać. Ich biografie są kontekstem, nawiasem, o którym część publiczności zapewne wie, a część nie. Mam nadzieję, że po tym spektaklu ludzie będą w stanie powiedzieć coś więcej o tym, kim była Arendt, kim był Heidegger. Może to stanie się zachętą do dalszej lektury. Choć trudno polecać Heideggera..

W odczycie z okazji osiemdziesiątych urodzin Heideggera Arendt, mówiąc o jego umiejętnościach pedagogicznych, bardzo mocno podkreśliła staranie filozofa o to by nie myśleć nad czymś tylko myśleć coś. Może to będzie postawa trochę życzeniowa, ale co pan chciałaby, by publiczność myślała po obejrzeniu „Rzeczy o banalności miłości"?

Rzeczywiście, jest to bardzo życzeniowe (śmiech). Myślę sobie, że ważna jest w tej sztuce płaszczyzna bardzo ludzka, ta, do której nie potrzeba wiedzy o filozofii i o życiu Arendt czy Heideggera. Mam tu na myśli opowieść o miłości, która może w tak niesamowity sposób zaistnieć i przetrwać. Z tej perspektywy to opowieść, która dotyczy każdego. Nieśmiertelność uczucia, pamięć, która jest żywa. Przeszłość, która – zgodnie ze słowami Hanny Arendt – nigdy nie odchodzi w przeszłość. Tyle na płaszczyźnie osobistej.
Nie oczekuję, że publiczność wyjdzie ze spektaklu z poczuciem, że zrozumiała filozofię Heideggera. Może będzie zainteresowana tezami Arendt dotyczącymi banalności zła. Może ktoś dostrzeże bliski związek między historią, polityką i filozofią. Może rozpozna heideggerowskie przekonanie o własnej nieomylności u współczesnych elit.

Mimo wszystko trochę dziwna jest ta miłość. Arendt żyjąca w przyjaźni z Elfride, żoną Heideggera. Heidegger ślący serdeczne pozdrowienia dla męża Hannah...

Jak się to czyta, to ciężko w to uwierzyć. Rzeczywiście mam takie poczucie, że Elfride nie miała wyjścia, musiała dopasować się do okoliczności. Nie jestem jej biografem, ale gdybym miał oceniać po listach jej męża do Arendt, wydaje mi się, że z konieczności musiała wejść w tę relację, można powiedzieć też, że z pewnej kultury i wychowania. Ta „przyjaźń" między kobietami później zgasła. Prawdopodobnie Elfride nie wytrzymała tego napięcia i faktu, że musi korespondować z kochanką swojego męża, z Żydówką, a jeżeli wierzyć słowom Heideggera, to Arendt była jego największą miłością. Taka sytuacja na pewno nie była miła dla żony filozofa. W spektaklu jej motyw pojawia się tylko pod kątem antysemityzmu Heideggera. To też może być ciekawe dla widza, by sięgnąć do korespondencji i zobaczyć jak szeroki zasięg miała ich relacja. To rzeczywiście dziwna miłość, nie do końca symetryczna. Wciąż mam w głowie słowa Arendt: dopóki fascynowała się Heideggerem i jego teoriami, była dla niego ważna, ale w momencie, gdy zaczynała niezależnie myśleć, pisać i tworzyć, on tracił zainteresowanie jej osobą.

W liście do Heideggera z 1966 roku Arendt napisała: „Którym wiosna serce przyniosła i złamała, tym jesień na powrót je uzdrawia". W tym zdaniu dostrzec można pewną sinusoidę w temperaturze uczuć Arendt i Heideggera. Będzie można ją uchwycić w spektaklu?

Tak, jeżeli obserwujemy etapy ich związku przed i po Holocauście, jednak sztuka nie jest aż tak proporcjonalna. Pamiętajmy, że jest w niej bardzo silny trzeci wątek, dziennikarza, który przychodzi do Arendt. Dziennikarz ten jest jedną z głównych postaci, oczywiście fikcyjną, ale jego historia będzie zaskoczeniem dla widza. A co do „sinusoidalnej relacji" Arendt i Heideggera, to widzimy tylko etapy ich wzajemnego poznawania się, a następnie jedno z ostatnich spotkań. Jest to skrót, ale chyba dość czytelnie pokazujący odchodzenia i powroty.

Już od dłuższego czasu nie maleje popularność korzystania w przedstawieniach z różnego rodzaju multimediów. Czy w pana spektaklu również znajdziemy wielkie ekrany, zbliżenia czy projekcje filmowe?

Dziennikarz przychodzi z kamerą, stawia ją przed Hanną Arendt i nagrywa. Moja pierwsza myśl była: uniknąć pokusy rzutnika, projekcji, etc. Nie w tym spektaklu, który powstaje na scenie, a nie na ścianach,  jest oparty na pracy z aktorem. Chcę pracować z aktorami w sposób czysty, niezakłócony. Podejmujemy pewien rodzaj zmagania, mając do dyspozycji tylko aktorów i to sobie cenię. Może to kiedyś się zmieni, bo oczywiście multimedia to przecież jedno z wielu narzędzi teatralnych.

Ważnym „aktorem" w spektaklu będzie również światło.

Dotknęła pani tematu, który był drugim wyzwaniem, zaraz po retrospektywnej strukturze. Mała Scena Teatru Dramatycznego jest sceną niezwykle trudną do oświecenia ze względu na „naturalne" warunki, jakie tu panują. Światło, podobnie jak muzyka, jest elementem bardzo ważnym i pomocnym, zwłaszcza przy zmianie planów czasowych.

Co okazało się największą trudnością podczas realizacji „Rzeczy banalnej o miłości"?

Retrospektywna struktura. Poszukiwania narzędzi teatralnych, do tego, by nie zaplątać się za bardzo w podróżach w przeszłość, które mnie de facto bardzo interesują (w „Cudotwórcy" też był motyw przestrzeni wydobywanych z przeszłości). I tu pojawiała się trudność – w jaki sposób w teatrze, unikając realizmu konkretnych przestrzeni, ukazać przejścia pomiędzy planami czasowymi. To na pewno stanowiło wyzwanie.

Paulina Aleksandra Grubek
Dziennik Teatralny Warszawa
10 stycznia 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia