Recenzja, która w zamyśle miała być obiektywna

Premiery spektakli teatralnych, jakie są, każdy wie - wychuchane, kunsztowne, doskonałe, estetyczne. Aktorzy się starają, wylewają z siebie siódme poty, świadomi, ilu krytyków i innych niemniej ważnych person, od których zależy ich aktorskie "być albo nie być", siedzi właśnie na widowni.
A jak nie krytycy, to rodzina i znajomi, przed którymi też dobrze byłoby pokazać się z jak najlepszej strony. Po spektaklu oczywiście długie, długie brawa, kwiaty, podziękowania, tysięczne ukłony, łzy wzruszenia. Z tego powodu, jak i jeszcze wielu innych, których nie będę tutaj mnożyć, uważam, iż premiery powinno się "mierzyć" specjalną premierową miarą. Premiery po prostu rządzą się swoimi prawami i niech tak zostanie. Aby dokonać rzetelnej oceny spektaklu, należy wybrać się na niego powtórnie, odczekawszy jakiś czas. Ten "jakiś czas" po premierze dla mnie i spektaklu Habitat wystawianego w łódzkim Teatrze im. Stefana Jaracza nadszedł 5 grudnia. Poszłam raz jeszcze, obejrzałam raz jeszcze i. napisałam po raz pierwszy. Zaraz po premierze nie potrafiłam sprawiedliwie wypowiedzieć się o tym spektaklu. Tak, abym ja czuła, że spełniłam swój obowiązek obiektywnej krytyki, aktorzy poczuli się mile połechtani przychylną recenzją na temat ich ciężkiej pracy, reżyser urósł o kilka centymetrów po wysłuchaniu, jak ogromnym sukcesem, jest jego dzieło, a i oświetleniowiec i scenograf nie poczuli się zapomniani. Niestety rozłam, jaki powstał między wyżej wymienionymi przeze mnie kwestiami, nie został zażegnany po kolejnym obejrzeniu Habitat. Niestety spektakl nie wbił mnie w fotel i nie trzymał w nim bezwładnie przez trzy godziny. Z przyjemnością i bez większego trudu powstałam z fotela i wyszłam na przerwę. Zaczęło się ciekawie, choć nie bez zgrzytów. Już pierwsze kwestie wypowiadane przez Marietę Żukowską, nacechowane były zbyt dużą konwencjonalnością, były zbyt agresywne, zbyt sztuczne. Moje negatywne wrażenie zostało jednak bardzo szybko zażegnane, kiedy u aktorki grającej 16-letnią Reine, zobaczyłam prawdziwe łzy w oczach. Pomyślałam: "Oho, stara się, dam jej szansę". Następnie ciekawa retrospektywa, a po niej interesująca scena z udziałem Bronisława Wrocławskiego. Aktor iluzorycznie wyszedł poza teren gry, stanął przed podestem, który można by nazwać sceną i zaczął przemawiać do nas, publiczności. Zaczęło się dobrze, miałam nadzieję, że Habitat będę mogła zaliczyć do bardziej udanych ról tego aktora, którego bardzo cenię, za to, iż w jednym spektaklu doskonale, niezwykle przekonująco potrafi wcielić się zarówno w rolę kata, jak i ofiary. Pokazał to także w tym przedstawieniu, dwuznaczność jego roli byłaby jednak bardziej intrygująca, gdyby nie to, że rola niezrównoważonego błazna, którą wplótł w pewnym momencie w spektakl, okazała się zdecydowanie przerysowana, odcinająca się grubą kreską od charakteru postaci, jaką grał i burzyła jej autentyzm. Scena kłótni z Janet i jej matką pozostawiła we mnie niesmak. Tu jednak ukłon w stronę matki Janet, Margaret, którą grała Barbara Marszałek. Moim skromnym zdaniem była to najlepsza rola w tym spektaklu. Postać matki poprowadzona została bardzo konsekwentnie i z wyczuciem przez cały spektakl. Nawet, gdy Margaret w pewnym momencie doznaje wewnętrznej przemiany, zmienia swoje poglądy, Marszałek potrafi to doskonale pokazać za pomocą aktorskiego warsztatu. Jednym z najlepszych momentów spektaklu jest chwila, w której matka opowiada o starości i upływie czasu. Mówi to, z charakterystycznym dla siebie wyrachowaniem i chłodem, ale przez to, każde jej słowo wydaje się jeszcze bardziej przejmujące. Habitat miał być zapewne spektaklem, który stawia Ważne Pytania i szuka na nie Mądrych Odpowiedzi. Pytania o rolę rodziny w życiu, o własne miejsce w świecie, o to, kto zasługuje na drugą szansę. Spektakl pokazuje też, jak skomplikowane mogą być losy i relacje międzyludzkie. Pokazuje to, na przykładzie rozmaitych konfiguracji: Reine początkowo nienawidzi swojej matki, potem jednak odnajduje w sobie uczucie dla niej, jednocześnie przyjaźni się z nią, ale kiedy ta żąda usunięcia domu dziecka z Klonowych Alei, zaczyna ją nienawidzić; Iskra kocha Lewisa i choć wychowawca także czuje do niego pożądanie, wie, że jest to niemoralne i tłumi to w sobie; Janet chce pomagać swojej matce, ale ta odrzuca jej pomoc; jednocześnie sama przyznaje, że staje się jak matka, ponieważ po dziewięciu latach nie potrafi kochać już swoich dzieci. Do tego dochodzi konflikt społeczny i dylemat moralny: dlaczego spokojni, zamożni i dobrze wychowani ludzie z eleganckiej dzielnicy, mają tolerować w swoim sąsiedztwie dom dziecka, w którym, jak powszechnie wiadomo, przebywa sama trudna młodzież. Wszystkie te wątki istnieją obok siebie i płynnie się przenikają. Nie jestem jednak pewna, czy to dobrze, ponieważ przez ten zabieg zamiast nawzajem się wzmacniać, jakby wszystkie tracą na wartości, rozmywają się, a piękne hasła, górnolotne deklaracje oraz wnioski, jakie można by ze spektaklu wyciągnąć, stają się banałami rodem z opery mydlanej. Habitat pozostawił we mnie mieszane uczucia. Nie jest to z pewnością jeden z najlepszych spektakli, jakie miałam okazję oglądać, ale z pewnością nie jest także jednym z gorszych. Są w nim elementy rewelacyjne (rola Marszałek, co jeszcze raz pragnę podkreślić), są też momenty słabe. Niestety tych drugich jest więcej i dlatego przedstawienie to nie zaprząta zbyt długo myśli, nie sprawia, że po obejrzeniu go, człowiek przez tydzień chodzi rozdarty, poruszonymi tam problemami, a potem pragnie zbawiać świat. Być może dla wielu widzów jedynym, co zapamiętają z Habitat będzie piosenka Boney M, ponieważ gdy zabrzmiała z głośników, na widowni poczułam największe podczas całego spektaklu ożywienie. Po "opadnięciu kurtyny" byłam świadkiem rozmowy kilku osób, podnoszących się z teatralnych foteli, dla których najbardziej istotnym problemem do rozwiązania, był wybór odpowiedniego pubu w celach piwno-konsumpcyjnych. Być może to jest metoda na ten spektakl. Zarezerwować bilet z miesięcznym wyprzedzeniem, zobaczyć, zapomnieć, pogrążyć się w plotkach z własnego grajdołka, gdzie tyle samo, a może nawet więcej, takich samych, lub podobnych problemów. Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi Judith Thompson "Habitat" przekład: Małgorzata Semil reżyseria: Mariusz Grzegorzek dekoracje: Mariusz Grzegorzek muzyka: Mariusz Grzegorzek reżyseria światła: Szymon Lenkowski kostiumy: Violetta Jeżewska Obsada: Marieta Żukowska, Małgorzata Buczkowska, Barbara Marszałek, Agnieszka Kowalska, Bronisław Wrocławski, Mariusz Ostrowski Premiera: 21 kwietnia 2007 r.
Sandra Kmieciak
Dziennik Teatralny Łódź
17 grudnia 2007

Książka tygodnia

Hasowski Appendix. Powroty. Przypomnienia. Powtórzenia…
Wydawnictwo Universitas w Krakowie
Iwona Grodź

Trailer tygodnia