Recenzja ku przestrodze

"Tak wiele przeszliśmy, tak wiele przed nami" - reż: Piotr Ratajczak

Wiem, że recenzję można pisać z co najmniej kilku powodów: dla kasy, popularności, by poderwać dziewczynę lub polepszyć pozycję swojego nazwiska w internetowych wyszukiwarkach. O spektaklu, który widziałem na katowickim 12. Letnim Ogródku Teatralnym, muszę napisać z zupełnie innego powodu: ku przestrodze.

Może to być też tekst autoterapeutyczny, za co z góry przepraszam.

Playlista radia RMF pełna jest ostatnio hitów lat 80. Krakowska superstacja gra Roxette, Bryana Adamsa i wiele innych bohaterów pierwszych polskich wydań "Bravo". Retro jest w modzie. W teatrze także. Dali temu wyraz twórcy spektaklu "Tak wiele przeszliśmy, tak wiele przed nami według Pałygi i Ratajczaka, czyli kilka klipów z młodości i PRL-u" w reżyserii Piotra Ratajczak, który na co dzień można oglądać w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej.

Dramaturg Artur Pałyga snuje opowieść o pokoleniowych doświadczeniach młodzieży czasów schyłkowego PRL-u. Jest Joy Division, są polskie podróbki dżinsów, wiersze Broniewskiego (skądinąd żałuję, że dziś Władysława Broniewskiego wyparła Wisława Szymborska), perfumy Być Może i wiele, wiele innych historii. Co prawda, w którymś momencie chronologia bierze w łeb, ale to nieważne. Na scenie jest śmiesznie, słychać piosenki Róż Europy, reżyser świetnie ogrywa niektóre sytuacyjne żarty, a niektóre dłużyzny nawet nie irytują. Spektakl opowiada historię młodych ludzi - poznajemy ich już w czasach podstawówki i śledzimy ich losy do końca liceum - którzy wychowali się w końcowej fazie komunizmu. Twórcy spektaklu pokazując zbiór ich pokoleniowych doświadczeń skupiają się na okropieństwach systemu totalitarnego państwa permanentnego ekonomicznego braku (kolejki, propaganda, przesłuchania SB), ale - niestety tylko przez część spektaklu - nie popadają w patos. Oglądamy także złośliwy i żartobliwy (ale nadzwyczaj prawdziwy) obraz działalności konspiracyjnej młodych opozycjonistów (dzisiejszych bohaterów, którzy ze stanu wojennego pamiętają tylko to, że nie było Teleranka), którzy między kółkiem matematycznym, a sprzątanie swojego pokoju próbują wysadzić wojewódzki gmach PZPR. Trzeba przyznać, że spektakl Ratajczaka to naprawdę śmieszna historia opowiedziana w duchu - może to stwierdzenie użyte trochę na wyrost, ale podsłuchałem je po spektaklu - Jana Klaty.

Niestety - wszystko, co istnieje - jak pisał zespół "Ankh" na okładkach swoich płyt - powstało na skutek walki dwóch przeciwstawnych sobie sił, które określamy mianem dobra i zła. Podobna filozofia przyświecała Dorocie Terakowskiej. Autorka "Poczwarki" zawsze z niepokojem przyjmowała sukcesy. Była przekonana, że za nimi pójdą porażki - "świat lubi się zerować". Nie wiem, czy ta zasada sprawdza się w przypadku całego świata, ale niestety w przypadku spektaklu "Tak wiele przeszliśmy, tak wiele przed nami według Pałygi i Ratajczaka, czyli kilka klipów z młodości i PRL-u" sprawdza się w stu procentach.

Pozwolą Państwo, że odwołam się do osobistych doświadczeń. Jeszcze na studiach uczęszczałem na "Warsztat reżyserii teatralnej", a na nim pewien reżyser, który zasłynął przede wszystkim tym, że był asystentem Petera Brooka, przekonywał nas do starych prawd. Między innymi do tej, że - pozwolą Państwo, że zacytuję w całości - "aktor jest do grania jak dupa jest do srania". Potrzebowałem wielu lat, by zrozumieć tę podstawową zasadę, która rządzi teatrem od czasów "Chmur" Arystofanesa.

Spektakl kończy niezwykły piętnastominutowy fragment, w którym aktorzy - we własnym imieniu - wspominają "własne" doświadczenia czasów PRL-u oraz dokonują - na poziomie intelektualnym serialu "W labiryncie" - porównania PRL ze współczesnymi czasami krwiożerczego kapitalizmu. Patos miesza się z kiczem, a wstyd z żenadą. Cały pieczołowicie budowy nastrój pęka, a twórcy spektaklu popadają w tanią publicystykę, która jeszcze kilka scen temu była dla nich przedmiotem druzgocącej krytyki.

Nie znam się najlepiej na świecie teatru, ale w świecie dziennikarstwa istnieje stara, dobra maksyma - "nie ma tekstu, który o połowę krótszy, nie byłby dwa razy lepszy". Myślę, że gdyby ta zasada znana była twórcom z Teatru Polskiego w Bielsku swój spektakl skończyliby przed tym, gdy przemienił się on w dziwny byt publicystyczny lokujący się gdzieś między programem "Warto rozmawiać" a "Rozmowami w toku".

*****

Łukasz Grzesiczak:

Łukasz Grzesiczak - rocznik 1981. Absolwent filozofii UJ, próbuje skończyć bohemistykę na UJ. Przygotowuje doktorat o Europie Środkowej w Instytucie Politologii Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Pracował jako piarowiec kultury, asystent senatora oraz wydawca on-line w portalu społecznościowym. Czechofil, dziennikarz, recenzent kulturalny - obecnie współpracuje m.in. z tygodnikiem "Przegląd", czeskim magazynem "Listy", "Nową Europą Wschodnią", "Witryną czasopism" i portalem "polis.edu.pl". Publikował m.in. w "Tygodniku Powszechnym", "Newsweeku", "GW", "Dzienniku Zachodnim", "Twórczości" i "Lampie". Jego proza ukazywała się na łamach "Pograniczy". Tłumaczy z języka czeskiego i słowackiego. Uwielbia kawę, domino, Milana Kunderę i The Clash. Bloguje na http://kostelec.blox.pl.

Łukasz Grzesiczak
Histmag.org
26 sierpnia 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia