Rewizja romantycznego mitu

"Mickiewicz. Dziady. Performance." - reż: P. Wodziński - Teatr Polski w Bydgoszczy

Polski teatr trzeciego tysiąclecia nie radzi sobie z Mickiewiczem. Pal licho "Pan Tadeusz" z apologią sarmackiej utopii, ale co począć z "Dziadami"? Dziełem o kameleonicznych właściwościach, w zależności od rozpatrywanej części przyjmującym inną optykę; od ludowej kosmogonii do mesjanistycznej profecji. Jak wprowadzić do medialnej rzeczywistości celebrę religijnych rytuałów albo potyczek jednostki z własnym przeznaczeniem i Stwórcą?

Gdzie szukać współczesnych Konradów? Paweł Wodziński z Teatru Polskiego w Bydgoszczy zbytnio się nie natrudził. Jego "Dziady. Perfomance" to jazda po bandzie, z dziką masą upojoną pieśniami religijnymi i przekonaniem o narodowym posłannictwie. Wypisz wymaluj, co podchwycili już recenzenci, gusła pod krzyżem na Placu Zamkowym.

Aż tak łopatologicznie na szczęście nie jest. Reżyser inicjuje misterium na biwaku pośród rozłożonych namiotów. U Mickiewicza rytuał dziadów był fuzją pogańskiej więzi z duchami i chrześcijańskiej modlitwy za zmarłych. U Wodzińskiego tymczasem przeradza się w niemal dresiarską rozróbę. W ruch idą pałki, kije, co tylko jest pod ręką grupki wiernych. Duchy grzeszników obrywają niczym na kibolskiej ustawce. Paradoksalnie zostaje zachowana pewna ciągłość tradycji. Biwakowy trans jest przecież jakąś współczesną namiastką niegdysiejszej nabożności.

Po linczu przy namiotach akcja przenosi się do noclegowni. Tutaj więziony jest Konrad, razem z kolegami intonujący chwytliwy hit o "Zemście na wroga". Zgodnie z tą poetyką, Wielka Improwizacja zaczyna się jako występ typu stand up, aby przy industrialnym łomocie wybrzmieć spazmami bohatera. Potem jest bal u senatora, a właściwie klubowy wieczorek jazzowy. Jenerał gra w golfa mandarynkami, a jego pomagierzy pilnują ochronnych barierek (Pałac Prezydencki?). Reżyser kończy jak zaczynał, czyli Dziadami. Postaci w maskach zamierają przy wtórze religijnych pieśni. Kim są? Uchodźcami czy tubylcami? Zepchniętym na margines kwiatem narodu czy motłochem idącym w owczym pędzie wiary?

Powyższe streszczenie nie oddaje istoty spektaklu, ale uświadamia, w jakim kierunku poszła interpretacja Wodzińskiego. Dzieło Mickiewicza zostało znacznie okrojone (brak części IV) i wpisane we współczesną scenerię. Zabieg wskazany, jeśli pamiętać krępującą tradycję inscenizacji Swinarskiego czy Grzegorzewskiego. Wodziński nie czując na plecach oddechu mistrzów, wybiera ponowoczesne śmietnisko. Dlatego Konrad używa dyktafonu, a w chwili opętania bredzi np. o Justinie Bieberze.

Porzucenie dalekiego planu dziejów na rzecz pospolitej teraźniejszości, rzutuje na sam przekaz spektaklu. Mickiewicz projektował Polsce rolę Chrystusa narodów, rozpisując proroctwo pomiędzy bluźniącego Bogu Konrada a pokornego księdza Piotra. W ujęciu Wodzińskiego te widzenia, choć deklamowane arcypoważnym tonem, kojarzą się tylko z majaczeniem. Bo też czym w warunkach demokratycznej Polski są słowa o ciemiężonym narodzie i obietnicy zbawienia?

Na tych obsesjach Wodziński zasadza nową formułę inscenizacji romantycznego dramatu. To teatr siłowy, siermiężny, dewastujący hałasem i agresją. Półnagi Konrad w trakcie Wielkiej Improwizacji, błąka się po widowni, aby wyzywać Stwórcę na całe gardło. Ekstatyczny pokaz oratorski Michała Czachora nie jest jedyną potężną dawką decybeli w spektaklu. Z Bogiem przekrzykuje się również ksiądz Piotr w analogicznie forsownej kreacji Mateusza Łasowskiego. Zamiast skupionej transcendencji - ślepo ukierunkowana buta i wściekłość.

Rewizja romantycznego mitu nie jest w bydgoskim spektaklu tylko anarchicznym biciem piany. Wodziński już na samym początku, zapodaje z offu dotyczące Polski relacje zagranicznych intelektualistów z XVIII i XIX wieku. Polski zacofanej cywilizacyjnie i zamkniętej kulturowo. To zimny prysznic dla zwolenników chrystianizmu Mickiewicza. Sygnał, że w skali makro polskość przybiera zgoła mało sakralne oblicze. Bydgoski spektakl nie idzie aczkolwiek ku karykaturze. Bal u senatora jest mocnym oskarżeniem egoizmu elit i cynizmu władzy.

Choć produkcja Teatru Polskiego rozczarowuje, trudno odmówić Wodzińskiemu krzepy, jeśli chodzi o obalanie cokołów. Większość krytyków teatralnych pisała o jego spektaklu zresztą w samych superlatywach. Uświadamia to, jak wielki jest głód reinterpretacji dramaturgicznego kanonu, innej niż zwyczajowa scenograficzna kosmetyka. Na pewno "Dziady. Perfomance" są wersją radykalną i daleką od teatralnego bryku. Mówiącą sporo o obecnej sytuacji w Polsce, ale niestety ignorującą najbardziej wartościowe elementy dzieła Mickiewicza. Wodziński nie wgryza się w tekst, tylko wali nim publiczność po uszach niczym pałką po głowie. Czasem to zrozumiałe, ale po trzech godzinach seansu wypada oczekiwać więcej niuansów i subtelności.

Łukasz Badula
kulturaonline.pl
17 grudnia 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia