Rita edukuje

"Edukacja Rity" - reż. Sławomir Gaudyn - Teatr im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie

Widzowie, którzy obawiają się, że trafią na zbyt hermetyczny spektakl, a jednocześnie stronią od łatwych, prymitywnych widowisk, mają szansę na osiągnięcie prawdziwej satysfakcji. Rzeszowska "Edukacja Rity" znakomicie wypełnia lukę pomiędzy teatrem wysokim i rozrywkowym

Starogrecki mit Pigmaliona, według którego król Cypru ożenił się z ożywionym przez Afrodytę, boginię miłości, posągiem kobiety z kości słoniowej, znalazł odzwierciedlenie w nowożytnej literaturze. W dramacie George’a Barnarda Shaw’a profesor fonetyki uczy kwiaciarkę z nizin społecznych pięknej wymowy i wprowadza na salony. Tworzy więc niejako na nowo pozornie wyedukowaną osobę, z przaśnej dziewczyny czyni poniekąd damę. Inaczej niż w micie, gdzie posąg został ożywiony, naturalnej i spontanicznej dziewczynie, zamienionej w pełną konwencjonalnej martwoty, pretensjonalną damulę, raczej ubyło życia. Szybki, przeprowadzony w ciągu zaledwie sześciu miesięcy, klasowy transfer, nie przyniósł szczęścia ani jego twórcy, ani obiektowi. Jednak ten pisany w 1913 roku, a więc w okresie, gdy przemiany społeczne i mobilność nie były tak gwałtowne jak obecnie, nie daje odpowiedzi na współczesne pytania o autentyczność edukacyjnych aspiracji czy też szanse awansu społecznego osób, których kapitał kulturowy w zaawansowanej dorosłości jest nader skromny. Bliższy czasowo, po raz pierwszy wystawiony w 1980 roku, tekst Willy’ego Russella udziela zaś odpowiedzi dosyć nieoczekiwanej, przewrotnej.

Edukacja Rity stanowi nawiązanie do utworu Show’a dosyć oczywiste. Starzejący się profesor ma w ramach otwartego uniwersytetu uczyć o literaturze i sztuce fryzjerkę. Ta w spektaklu wyreżyserowanym przez Sławomira Gaudyna pojawia się w nieco wyzywających obcisłych legginsach, czerwonej bluzce i kozakach na wysokich obcasach. Zawadiacka fryzura i nieustanne żucie gumy, przeklinanie, picie whisky jednym haustem – wszystko to sprawia, że jej edukacyjne aspiracje początkowo wydają się mało wiarygodne. Jednak nie daje się łatwo zbyć alkoholizującemu się mentorowi. Błyskotliwa, choć świadoma własnej intelektualnej niedoskonałości (alkohol „u mnie tak łatwo mózgu nie znajdzie”), a bardziej nawet ogłady i deficytów motywacyjnych („Jestem dobra jak mi się chce, ale przeważnie mi się nie chce” – mówi o pracy w zakładzie fryzjerskim) z dużą determinacją próbuje nadrabiać zaległości. Początkowe próby nie przybliżają jej do zdania upragnionego egzaminu, jednak ta 26-letnia mężatka pragnie wyemancypować się z tradycyjnej roli, w jakiej widzi ją mąż. Wbrew jego naleganiom unika zachodzenia w ciążę i rodzenia dziecka, a zamiast tego „chce się zmienić”, „odkrywać samą siebie”. Nie zraża jej traktujący ją z góry, nieco pogardliwie, profesor. Szybko nawiązuje z nim kontakt, a nawet przechodzi na „ty”.

Ten pełen sprzeczności mężczyzna łączy w sobie akademicką erudycję z gorzką samoświadomością mijającej sprawności zawodowej. Początkowo zarzuca Ricie, że jej eseje są subiektywne i nie odwołują się do innych prac krytycznoliterackich, w których „nie ma miejsca dla uczuć”. Zżyma się na nią, gdy ona – oczekując od literatury współczucia i moralności – nazywa Forestera „gnidą”, bo nie interesuje go los biednych (uderzająca jest u niej świadomość klasowego wyzysku i społecznych podziałów w Wielkiej Brytanii) . Nie przyjmuje do wiadomości, że „Per Gynta” można po prostu wystawić w radiu; przeszkadza mu brak uzasadnienia takiego zabiegu. Z drugiej strony docenia to, że Rita nazywa asonans „oszukanym rymem” (ona wydaje się z tego wyraźnie zadowolona). Nauczyciel z czasem zaczyna sobie zdawać sprawę, że oczekiwania uczennicy przerastają jego gotowość („Jestem beznadziejnym nauczycielem (…) Pani tak dużo chce, a ja Pani tego nie mogę dać (…) Mogę być dobrym wykładowcą, ale w pubie. Cztery kufle piwa i robię się błyskotliwy jak Oscar Wilde”). Interesuje się nią, troszczy się o jej rozwój, jednocześnie się w niej podkochuje, próbuje się do niej zbliżyć, pocałować ją, ale nigdy nie dochodzi między nimi do trzymania się za ręce czy przytulania. Oscyluje pomiędzy samokrytyką, krytykowaniem podopiecznej, a także zazdrością o innych mężczyzn, na którą ona odpowiada: „Mam dość roboty z odnajdywaniem samej siebie, żebym jeszcze kogoś innego miała szukać”. Ta wieloznaczna relacja między nimi nie przeszkadza w kontynuowaniu indywidualnych lekcji, lecz próba nawiązania bliższego kontaktu – zaproszenie na rodzinny obiad przez profesora, kończy się niepowodzeniem. Sam pomysł takiej wizyty rodzi gwałtowny sprzeciw partnera życiowego Rity. Jednak to nie konflikt z zazdrosnym o edukacyjne aspiracje mężem, lecz świadomość, że należy do innej klasy i mogłaby stać się pośmiewiskiem, powstrzymuje ją w ostatniej chwili od wzięcia udziału w spotkaniu. Klasowe bariery zostają symbolicznie przełamane, gdy nawiązuje intelektualny (!) kontakt ze studentami przesiadującymi w uniwersyteckim kampusie na trawie, której źdźbło nie jest w tym przypadku bynajmniej tropem do erotycznych igraszek, a raczej do klasowej transgresji.

Role nauczyciela i uczennicy okazują się w fabule spektaklu mocno umowne. W pewnym momencie dochodzi do ich odwrócenia. Frank nie chciałby zmieniać pełnej życia Rity i raczej zabrać ją do pubu niż poddawać skostniałemu akademickiemu drylowi. Ta jednak woli rozmawiać o Czechowie i wybrać się do teatru, w którym nigdy wcześniej nie była (nawiasem mówiąc, ciekawe, jak wyglądaliby na widowni na przykład podczas Edukacji Rity i czy przy tak dużej różnicy wieku brano by ich za parę). Zaangażowanie fryzjerki w naukę osiąga takie natężenie, że w gabinecie scholara któregoś dnia pojawia się we fryzjerskim fartuszku podczas przerwy obiadowej, żeby porozmawiać o niecierpiącej zwłoki kwestii literackiej. Swoją przemianę traktuje bardzo poważnie: pragnie pozbyć się nieokrzesanego stylu bycia („Ja nie chcę być sobą” – deklaruje wprost) i stać się partnerką w wykształconym towarzystwie („Ja nie chcę być zabawna, tylko poważnie z wami porozmawiać”). W końcu jej życiowy partner – Benny wyrzucił ją z domu, spaliwszy wcześniej pożyczone przez nią książki. Ona sama uznaje, że w pewnym, choć nie dosłownym sensie, go zdradziła. Odejście tytułowej bohaterki z domu stanowi jednocześnie cezurę, która określa jej jakościową przemianę.

Zabiegiem, który po antrakcie uderza widza i sygnalizuje radykalny przełom w życiu Rity jest zmiana jej wizerunku. Wyzywający ubiór i fryzura ustępują miejsca grzecznej garsonce i grzywce „na chełm”. Z nieco bezczelnej rozrabiaki kobieta przemienia się w dość pretensjonalną damulkę o artystowskich zainteresowaniach. Podróże do Londynu i do Francji stanowią kolejny etap jej edukacji w zakresie literatury i sztuki. Także profesor ubiera i czesze się schludniej – jakby nagle zaczęło mu zależeć na wyglądzie. W międzyczasie po rozstaniu i powrocie partnerki życiowej – Julii nabrał jeszcze większego dystansu do siebie. Rita rzuciła nie tylko zwyczaj żucia gumy, lecz także palenie i przeklinanie. On za to pali więcej. Teraz to ona próbuje pomóc jemu: namawia go do intensywniejszego pogrążenia się w literaturę i krytykuje go za picie, zwłaszcza gdy dowiaduje się, że niegdyś wydał kilka tomików wierszy („Ty masz takie możliwości. Dlaczego to robisz?”). On tymczasem zaczyna doceniać teksty kultury popularnej, którymi ona zachwycała się na początku ich spotkań, ona zaś nie rozumie, dlaczego on nie docenia postępów w jej nauce i teraz, przeciwnie niż wcześniej, zachęca ją do wyrażania własnej opinii (o jej pracy mówi: „Nie, nie jest niedobra, ale mnie się nie podoba”). Robi się też coraz bardziej zazdrosny o studentów, ma pretensje, że ona nie mówi mu wszystkiego (na przykład o zmianie miejsca pracy), wydaje się bardziej zainteresowany jej życiem osobistym niż postępami w nauce. Swoje własne wiersze, które ona, dzięki nabraniu literackiej ogłady, potrafiła teraz docenić, uważa za mało wartościowe, niejako oceniając je z jej wyjściowej, „niedouczonej” perspektywy. Jednocześnie nie przestaje pić, teraz już nie ze szklanki, lecz bezpośrednio z butelki. Ona bezskutecznie próbuje wyciągnąć go z nałogu – i tu role są także odwrócone, gdyż to Rita przejmuje rolę mentorki, zaś Frank pozostaje nieokrzesanym, nieumiejącym opanować pijackich impulsów chłopcem. Problem z alkoholem osiąga apogeum w odsłonie, w której ona czeka w jego gabinecie, a on przychodzi pijany. Trzaśnięcie drzwi zrzuca cały rząd książek, odsłaniając ukryte za nimi butelki mocnych trunków. Symboliczne znaczenie tego scenograficznego zabiegu nie jest oczywiste. Wygląda to trochę tak, jakby część dekoracji przypadkowo odpadła.

Sama opisywana scena jest jednak chyba najzabawniejszą w spektaklu. „Byłem wspaniały. Dwa razy spadłem z katedry” – chełpi się wykładowca. Zarzuty, że źle potraktował swoich studentów, odpiera: „Może i spadłem z katedry, ale ani na moment nie przestałem mówić”. Zaś skargę, którą na niego złożono do władz uczelni, komentuje domniemaniem: „A może to banda mendowatych wymoczków, którzy nie potrafią odróżnić poety od kija do palanta”. Hipoteza ta jednak najwyraźniej nie była poważnie rozważana przez jego szefów, skoro za karę został zesłany na dwuletnie stypendium naukowe do Australii. Nawiasem mówiąc, ten poboczny wątek sztuki w ironiczny sposób przedstawia skostniałe stosunki, panujące na uczelni. „Mam taką umowę z przełożonymi. Nie chodzi o to, żebym nie pił, tylko żeby tego nie było widać (…) Picie jest wspaniałe” – mówi profesor, zaś w innym momencie, w rozmowie telefonicznej z żoną – zapytany, czy jest zdecydowany iść do pubu – odpiera: „Żeby znaleźć się w pubie ja nie muszę specjalnie wytężać woli”. Ta autoironiczna samoświadomość łamie stereotyp samooszukującego się alkoholika. Podobnie dokonująca transgresji we własnym życiu fryzjerka to postać zupełnie niezgodna z przekonaniem, że ludzie raczej nie porzucają przypisanych im ról, a te, które wiążą się z nieintelektualną, fizyczną pracą, wykluczają samodoskonalenie. Pytanie o powszechność tego rodzaju przemian pozostaje otwarte. Także ich wartościowanie, przynajmniej w relacjonowanym tu przypadku, może być bardzo różne. Zmiana na lepsze, taka jak ta, której doświadczyła Rita, ma też swoje ciemne strony – utratę spontaniczności, autentyczności, części osobistego uroku.

Zmiana nie była na szczęście aż tak kompletna, jak mogłoby się wydawać tuż po przerwie i rewolucji w charakteryzacji przeprowadzonej w jej trackie. Sygnałem, że Rita, choć porzuciła swoje pretensjonalne imię, zachowała trochę z pierwotnej, nieco nieopanowanej spontaniczności, było dodanie pod koniec przedstawienia czerwonego palta do bardzo konserwatywnej garsonki. Także ostatnia scena pokazuje, że nie zmieniamy się nigdy do końca, a porozumienie z ludźmi czy okazywanie im sympatii i życzliwości może przybierać bardzo różne formy, w tym bardzo odległe od intelektualnych dyskusji.

Spektakl, choć porusza ważne problemy wewnętrznej przemiany, jej percepcji, a także relacji pomiędzy osobami w różnym wieku, z różnych klas społecznych, a nawet różnej płci, ma przede wszystkim wydatną stronę rozrywkową. Wiele kwestii wywołuje uśmiech, a nawet śmiech. „Pani chyba jest postrachem zakładu (fryzjerskiego – przyp. J. K.)” – komentuje profesor opowieści Rity. „No” – ta odpowiada z pełną radości dumą, która przypomina dumę Wieniczki z minipowieści Jerofiejewa Moskwa–Pietuszki, gdy jedna z czytelniczek wytyka mu wielość głupot pomieszczonych w krótkim tekście. Nie można oprzeć się także i takiej wymianie: „Rito, dlaczego się nie zjawiłaś tutaj dwadzieścia lat temu?” – „Bo sześcioletniej gówniary nie przyjęliby do Uniwersytetu”. Zdarzają się i cięższe kawałki („trzeba się zdecydować, czy znowu zmienić kieckę, czy zmienić siebie”), jednak takich mielizn w tekście jest niewiele, zaś aktorzy radzą sobie z nimi znakomicie.

Warto podkreślić, że nawet tak dobry dramat można by bez trudu położyć kiepską grą. Artyści rzeszowskiej „Siemaszki” wspaniałomyślnie nie skorzystali jednak z tej możliwości. Małgorzata Pruchnik i Robert Chodur postarali się o kreacje aktorskie staranne, wyraziste, przykuwające uwagę, dynamicznie zmieniające się wraz z rozwojem akcji. Początkowo antypatyczny, zgorzkniały Frank stawał się widzowi coraz bliższy, w miarę jak odsłaniał kolejne pokłady swoich dylematów, pokazywał ludzkie oblicze, ujawniał żywe zainteresowanie protagonistką. Rola nie do końca pozwalała roztoczyć aktorowi urok osobisty w trakcie przedstawienia, ale zachowanie podczas długich, zasłużonych oklasków pozwoliło się ujawnić nie tylko wspaniałemu poczuciu humoru, przypisanemu przez dramatopisarza Frankowi.

Małgorzata Pruchnik stworzyła postać żywą, atrakcyjną, sympatyczną i od początku budzącą zrozumienie. Nawet jeśli ta napisana przez Russella bohaterka nie jest do końca prawdopodobna, a w każdym razie mocno nietypowa, i jej sprzeczności każą traktować ją raczej jako wyjątek niż regułę, to widz ma ochotę na więcej takich wyjątków. Kobieca rola rzeszowskiego przedstawienia energią i urokiem przypomina tę, którą w niezapomniany sposób odegrała Edyta Jungowska jako Eliza w Pigmalionie w Teatrze Telewizji w 1996 roku w reżyserii Macieja Wojtyszki. Ten, kto oglądał na małym ekranie tamto przedstawienie, zapewne doceni rozmiar tego komplementu.

Bardzo ważnym spoiwem poszczególnych scen Edukacji… była muzyka, najprawdopodobniej zasugerowana już w treści dramatu. Autor urodził się na przedmieściach Liverpoolu i napisał nawet musical o najsłynniejszym zespole rockowym pochodzącym z tego miasta. Nic więc dziwnego, że także akcję omawianego utworu umieścił w tym północnoangielskim ośrodku przemysłowym. Utwory Beatlesów dobrane zostały w bardzo trafny sposób, a treść piosenek zazwyczaj korespondowała z punktem, w którym akurat znajdowała się akcja. Niekiedy ten muzyczny komentarz miał charakter ironiczny. Na przykład scena pierwszego spotkania protagonistów ilustrowana była przez Come together (Połączmy się), zaś po przemianie głównej bohaterki zabrzmiało Yesterday (Wczoraj). Nie zabrakło oczywiście kawałka, którego bohaterka nosi identyczne imię, jak bohaterka dramatu. Ogólnie rzecz biorąc pomysł na taką właśnie oprawę muzyczną – zwłaszcza wobec faktu, że akcja dramatu rozgrywa się w czasach beatlesowskich lub świeżo post-beatlesowskich – wydaje się niezwykle udany i dobrze zrealizowany. Scenografia z mnóstwem dostojnych książek, skrywających butelki whisky, a także umiejętne operowanie światłem, a właściwie ciemnością, tworzyło pełne i spójne widowisko, przyjazna widzom i wygodne w oglądaniu.

Spektakl dostarczył zarówno rozrywki, jak i pożywienia dla refleksji. Nieczęsto zdarza się, żeby dramat środka, nie za ambitny, lecz także nie płaski i żenujący, został tak profesjonalnie wystawiony i z takim wdziękiem zagrany. Warto polecić to przedstawienie nie tylko osobom rzadko nawiedzającym świątynie Melpomeny. Także zapaleni teatromani i teatromanki będą mieli z tego przedstawienia mnóstwo radości. Dla mnie w każdym razie Sokola w Rzeszowie przez tamte dwie godziny była optymalnym miejscem na Ziemi.

Jarosław Klebaniuk
Wywrota.pl
28 września 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia