Róbmy teatr uczciwy

Rozmowa z Grzegorzem Krawczykiem

Trzy minione lata dały mi bogaty materiał do przemyśleń, który był i będzie podstawą kolejnych decyzji podejmowanych w sprawie tutejszego teatru. To proste – należy wzmacniać rzeczy dobre, a odpuścić to, co się nie udało, nie iść w zaparte w wyborach, które przyniosły marne rezultaty, ostrożnie wprowadzać wszystko, co czyni z naszego teatru miejsce lubiane i odwiedzane, robić teatr, który nie jest wobec widza szyderczy, nadmiernie formalny, czy upatrujący swojego adresata w koleżankach i kolegach z tzw. środowiska.

Z Grzegorzem Krawczykiem, dyrektorem Teatru Miejskiego w Gliwicach o trzech latach istnienia Teatru, rozmawia Ryszard Klimczak.

Ryszard Klimczak: Jesteśmy u progu wakacji. Także teatralnych wakacji. To czas, kiedy również zespoły teatralne podsumowują swoje sezony i planują kształt działań artystyczno-organizacyjnych na najbliższe miesiące. Dla pana i dla pańskiego Teatru to czas jeszcze bardziej szczególny, bowiem 13 października 2019 roku upłyną trzy lata istnienia Teatru Miejskiego w Gliwicach. Od czego rozpoczął się proces tworzenia tej instytucji?

Grzegorz Krawczyk: Upłyną trzy lata od formalnej zmiany nazwy instytucji, ale upłynęły już ponad cztery od rozpoczęcia przeze mnie procesu jej całkowitego przeobrażenia. Przypomnę, że dyrektor Gliwickiego Teatru Muzycznego rozwiązał swoją umowę o pracę jeszcze przed zakończeniem sezonu, w kwietniu 2015 roku. Konkurs ogłoszony przez Miasto Gliwice, organizatora teatru, nie przyniósł rozstrzygnięcia. Niedługo potem, jak sądzę z uwagi na to, że od kilku lat z powodzeniem kierowałem inną instytucją kultury w naszym mieście, a jednocześnie miałem spore doświadczenie w pracy w teatrach, zwrócono się do mnie z prośbą o czasowe pokierowanie Gliwickim Teatrem Muzycznym. Przystałem na to pod warunkiem, że nie będę rezygnował z mojej dotychczasowej pracy dla Muzeum i Czytelni Sztuki, z której miałem ogromną satysfakcję. Koniec końców wszedłem do tamtego teatru, instytucji skonfliktowanej z organizatorem, będącej w stanie niepewności co do dalszego poziomu finansowania, o wysokich kosztach stałych, niewydolnej strukturze organizacyjnej, przerostach kadrowych, a jednocześnie praktykującej, jak się wkrótce miało okazać, bardzo ryzykowną formę zatrudniania pracowników artystycznych. Dość powiedzieć, że na około 120 pracowników teatru na etacie pracowało trzech aktorów-śpiewaków (sic!), zaś kilkudziesięcioosobowa orkiestra przez całe lata była zatrudniana na podstawie umów o dzieło. Z tego powodu do teraz uczestniczę w kilkudziesięciu procesach sądowych, gdyż ZUS i NFZ wystąpiły wobec Teatru z dużymi roszczeniami finansowymi.
Rozpocząłem więc pracę od tego, od czego należy, czyli ustalenia i przeanalizowania zasadniczych faktów dotyczących instytucji, na różnych jej poziomach – organizacyjnym, kadrowym, finansowym i programowym. Wkrótce, po zakończeniu sezonu 2014/2015, wiedziałem już, że Gliwicki Teatr Muzyczny w takiej formule w jakiej go zastałem, nie przetrwa, doszedłem także do wniosku, że wyczerpała się również jego dotychczasowa formuła programowa. Jeszcze w czerwcu 2015 przedstawiłem wstępną koncepcję programową i organizacyjną prezydentowi Gliwic, a po jej zaakceptowaniu dopracowałem ją w szczegółach i przedstawiłem zarządowi miasta 24 sierpnia 2015.

Czy może pan przybliżyć założenia tej koncepcji?

- Był to powrót do klasycznej formuły repertuarowego teatru miejskiego, prowadzonego za mniejsze pieniądze, posiadającego elastyczną strukturę zatrudnienia i organizacyjną, umożliwiającą realizację różnorodnego repertuaru bez wiązania się z określoną stylistyką, czy formą; teatru zatrudniającego nie 140, czy kilkaset, lecz 70/80 osób; posiadającego mały, ale etatowy zespół aktorski; teatru zarządzanego przez dyrektora naczelnego, profesjonalnego menadżera, odpowiadającego w szczególności za finanse i sprawną strukturę organizacyjną instytucji, działającego we współpracy z kontraktowym zastępcą do spraw artystycznych, lecz nie ingerującego natarczywie i destrukcyjnie w zakres obowiązków tego ostatniego. Chciałem, aby był to teatr bardzo dobrze wyposażony technicznie, dysponujący sprawnym i kompetentnym zespołem do spraw produkcji i eksploatacji spektakli, gotowym do podejmowania różnorodnych, często bardzo wymagających wyzwań scenicznych; zdolnym osiągać wysoki poziom frekwencji oraz generujący przyzwoite przychody własne, poza dotacją podmiotową; teatru, którego koszt wystawienia spektaklu winien być zrównoważony wpływami ze sprzedaży biletów na ten spektakl; wreszcie teatru opartego o produkcje własne, a nie impresaryjne. Innymi słowy chciałem, aby ów teatr uwzględnił w swoim działaniu realia komercyjne, otoczenie rynkowe, nie był jak stojąca woda w zatęchłym stawie, w którym największym wydarzeniem artystycznym jest kumkanie tych samych żab znających się od zawsze.
Strategia programowa takiej instytucji powinna więcej mieć wspólnego z teatrem powszechnym, popularnym, niż artystowskim. Dbać o dobro widza, nie interes środowiska teatralnego, tej czy innej grupy kreującej szybko przemijające artystyczne mody, przerzucającej klęski ponoszone przy kasie biletowej na widza - że niewykształcony, że kołtuński, że nie zna się na tym, czy na owym. Teatr popularny, czyli czuły na potrzeby widza, ale nie rezygnujący ze starań by jego gusta pozytywnie kształtować, innymi słowy - z misji edukacyjnej. Człowiek i świat są w centrum jego zainteresowania, nie zaś taka czy inna artystyczna hochsztaplerka, publicystyka, czy ideologia, która instytucje kultury zmienia w instytucjonalne zombie, podpięte pod kroplówkę finansów publicznych. Teatr, o którym wówczas pisałem do prezydenta miasta, powinien mieć strategię programową bliższą „teatrowi niekonsekwencji" w rozumieniu Tadeusza Różewicza - jednocześnie realistyczną i artystyczną. Co symptomatyczne Różewicz napisał swoje najlepsze utwory sceniczne w Gliwicach, w mieszkaniu znajdującym się ledwie kilkaset merów od ówczesnej Operetki (gmachu naszego obecnego teatru), które nigdy nie były wystawione na jego deskach... Teatr nie jest elitarny, gdyż co rusz musi uzasadniać potrzebę swojego istnienia, co rusz poddawać się weryfikacji widza - takim jakim on jest, tu i teraz. Jednocześnie teatr taki nie może schylać się przed owym widzem zbyt nisko, gdyż połamie sobie kręgosłup wartości, które czynią zeń instytucję kultury, a nie wydmuszkę. A więc Teatr miastotwórczy, ważny dla najbliższej mu wspólnoty, z wyraźną misją edukacyjną, tak istotną w dobie kryzysu edukacji o profilu humanistycznym. Programowo współdziałający ze szkołami oraz instytucjami za edukację odpowiedzianymi i ją nadzorującymi. Młody uczeń z Gliwic przed opuszczeniem szkół tutejszych powinien mieć sposobność zapoznania się z najważniejszymi dziełami napisanymi dla teatru w Polsce i w Europie. Młody Gliwiczanin powinien być wciągany w teatr, w którym będzie mógł doświadczyć tego wszystkiego, co od stuleci stanowiło niezbędny element curriculum każdego, dobrze wykształconego Europejczyka. Repertuar powinien zatem uwzględnić opowieści uniwersalne, żywe toposy, symbole i znaki naszej kultury, mierzyć się z tematami uniwersalnymi: o nieusuwalnym napięciu między wolnością a jej ograniczeniem, między jednostką a wspólnotą, między każdym z nas a światem, w którym żyjemy.
Stanąłem więc wówczas w obronie instytucji ważnej dla mieszkańców tego konkretnego miasta, którą – w mojej ocenie – środowisko teatralne zawłaszczyło i doprowadziło niemalże do upadku, z jednego bardzo prostego powodu, z braku odwagi, nie reagując w porę, nie wdrażając niezbędnych zmian organizacyjnych i programowych, Reasumując – do najważniejszych zadań, jakie przed sobą postawiłem, należało zatrudnienie stałego zespołu aktorskiego w oparciu o umowy o prace, a następnie – radykalne poszerzenie repertuaru granego na dużej scenie, odejście od zamkniętej formy teatru muzycznego, zapewnienie stabilności instytucji, która z jednej strony będzie w stanie szybko reagować na zmieniające się koniunktury, z drugiej – będzie odporna na teatralne mody. Kolejnymi celami było zmodernizowanie parku technicznego sceny; stworzenie od podstaw dobrego, reprezentującego wysoki poziom teatru dla dzieci; zorganizowanie dwóch scen: Kameralnej i Mikro, oraz Działu Edukacji Teatralnej wraz z dobrym dla niego zapleczem.

Ten pierwszy okres, był chyba jednym z najtrudniejszych dla dyrektora, który został powołany do przeprowadzenia niezwykle radykalnego procesu przeistoczenia w nowy profil nie tylko instytucji, ale przede wszystkim wynikających z owego projektu Urzędu Miasta w Gliwicach zmian personalnych?

- Nikt mnie w tym celu nie powołał. Nikt w owym czasie nie oczekiwał ode mnie zlikwidowania Gliwickiego Teatru Muzycznego. Nie zostałem powołany do czynienia rewolucji i sam nie przewidywałem, że sprawy przyjmą tak gwałtowny obrót. Sądzono wówczas, że wystarczy skorygować dotychczasową formułę organizacyjną, zracjonalizować koszt prowadzenia teatru. Nikt nie zdawał sobie sprawy ze skali zapaści, która mu zagrażała. Dopiero po analizie sytuacji, czego nikt wcześniej w takim zakresie nie zrobił, uznałem, iż należy niezwłocznie zaproponować Organizatorowi radykalnie inne rozwiązanie problemu, coś – jak mawiają Anglosasi – out of the box. I zaproponowałem przekształcenie GTM w Teatr Miejski w Gliwicach. Pragnę podkreślić, że ów radykalizm działania był wyłącznie konsekwencją kolizyjnego kursu, w jakim zmierzał tamten teatr, co w mojej ocenie wymagało podjęcia zdecydowanych, odważnych, choć bardzo niepopularnych decyzji. Na szczęście mamy światły i nie bojaźliwy zarząd miasta, podobnych z całego serca życzę innym dyrektorom teatrów w Polsce.

Teatr posiadał budynek, formę i zaplecze organizacyjne. Nie było zespołu aktorskiego. W jaki sposób powstała artystyczna koncepcja nowego teatru?

- Niegdyś teatry powstawały w miastach, będąc emanacją potrzeb i oczekiwań ich mieszańców, którzy przypisywali im wysoką rolę prestiżową, społeczną, ale też rozrywkową i z tych względów byli gotowi przeznaczać duże pieniądze na ich budowę i utrzymanie. Istota teatru od zawsze polegała na tym, że przychodzą do niego ludzie, aby wspólnie oglądać i przeżywać to, co jest dla nich ważne, interesujące, pożądane, zrozumiałe, posługujące się rozpoznawalnym kodem kulturowym i językowym. Teatr instytucjonalny jest dobrem publicznym, a nie monadą Leibniza, albo tubą tego, czy innego artysty, reżysera, nie jest też gabinetem luster, w którym same sobie przeglądają się środowiskowe mody i gusty. Teatr wyrasta z ludzi spoza teatru, i z nimi się mierzy, gdyż w ostateczności tylko oni, nie krytycy, zdecydują o tym, czy jest dobry, czy zły, czy przetrwa, czy zginie. Krytycy domagają się tylko darmowych wejściówek.
Od samego początku, od 2015 roku, zabiegałem o stworzenie nowej sceny – kameralnej, której dotychczas nie było, co stanowiło wielkie utrudnienie w prowadzeniu teatru. Pomógł mi bardzo Marek Mikulski. No i wkrótce udało się i to otworzyło przed nami nowe możliwości. Przede wszystkim uruchomienia całkowicie nowej, odrębnej linii repertuarowej dla dzieci, co zawdzięczam nieocenionej pomocy Beaty Sokołowskiej i Zbyszka Prażmowskiego (dyrektora Teatru Lalki i Aktora w Wałbrzychu), który przez dwa ostatnie sezony pełnił u nas funkcję konsultanta do spraw repertuaru dla dzieci i młodzieży. Wygospodarowałem z budżetu blisko 2 miliony złotych, które przeznaczyłem wyłącznie na produkcję naszych nowych spektakli, ponieważ nie mieliśmy żadnego własnego tytułu, a nie chcieliśmy teatru „ratować" impresaryjnymi spektaklami. Chciałem zorganizować i prowadzić teatr na własnych warunkach. Dostałem ogromny kredyt zaufania od władz miasta i konkretne wsparcie, co jest wyjątkowe. Wiem o tym, gdyż pracowałem w rozmaitych instytucjach kultury w Polsce. Największe wyrazy szacunku i podziękowania należą się jednak prezydentowi miasta dr hab. Zygmuntowi Frankiewiczowi, jego zastępcy dr Krystianowi Tomali oraz radnym Miasta Gliwice, który mi zaufali i ze swego stanowiska się nie wycofali, nawet w momentach kryzysowych, gdy odnosiliśmy porażki, gdy media zgotowały nam piekło, gdy dochodziło do spięć w zespole, gdy na widowni było pustawo.
Nowi ludzie przychodzili do instytucji, w której pracowali ludzie pamiętający poprzedni porządek, co wymagało dużej dozy dyplomacji, odporności na stres i wielu zabiegów integracyjnych. Nie wszystko się powiodło. Ale przecież nie wszyscy byli nowi, nowy teatr nie powstawał na surowym korzeniu, w czarnej dziurze. Nie sposób zapomnieć, że bez tych, którzy pozostali w teatrze po procesie jego przeobrażenia, nic by się nie udało. Bez Adama Prażucha, kierownika technicznego, bez Wioli Załeckiej i Agnieszki Szczotki, bez Wacka Czarneckiego, Jacka Skorupa, Jarka Maksymowicza, Janki Łubkowskiej, Joasi Jędryczko, Asi Rakowskiej, Wioli Załeckiej, Ani Kisiel, księgowych, stolarzy, krawcowych, zaopatrzeniowca, fryzjerek, garderobianych, kasjerek, i wielu innych – wszystkich osieroconych po Gliwickim Teatrze Muzycznym, tych którzy pozostali – nie byłoby Teatru Miejskiego w Gliwicach.

Jakie walory były brane pod uwagę przy rozpatrywaniu kandydatów do zespołu aktorskiego?

- Szukaliśmy aktorek i aktorów, którzy mogą zagrać w różnorodnym repertuarze; artystów o możliwie zróżnicowanym charakterze scenicznym, który daje możliwość obsadzania w szerokim repertuarze teatralnym, mających dobre warunki wokalne.

Kiedy zaczął pan budować zespół?

- Pierwszego aktora zatrudniłem w czerwcu 2016 r. Kolejnych wczesną jesienią. Proszę pamiętać, że proponowaliśmy pracę aktorom w miejscu nowym na teatralnej mapie, w mieście, które nie kojarzyło się z teatrem dramatycznym, lecz operetkami i musicalami, w miejscu stygmatyzowanym nieostygłymi jeszcze konfliktami, czy wręcz wojną o teatr, prowadzonej w bardzo rozgrzanej i niedobrej atmosferze. Nowym pracownikom starałem się stworzyć możliwie dobre warunki pracy, także finansowe, pomagałem im w zagnieżdżaniu się w Gliwicach, remontowałem pokoje gościnne, załatwiłem dwa nowe mieszania służbowe, co wiązało się z zainwestowaniem kolejnych kilkuset tysięcy złotych, które musiałem wygospodarować z budżetu teatru. Nie znoszę mantry „nie mam pieniędzy", którą przez lata pracy w kulturze słyszałem od wielu dyrektorów. Staram się, żeby nikt z pionu artystycznego nie usłyszał jej ode mnie.
Zespół zacząłem budować rzecz jasna wraz z moim zastępcą do spraw artystycznych Łukaszem Czujem, którego zatrudniłem rok po objęciu przeze mnie stanowiska, we wrześniu 2016. Wcześniej napisałem statut teatru i regulamin organizacyjny, w którym wyraźnie znaczyłem podział kompetencji pomiędzy dyrektorem, a jego zastępcą do spraw artystycznych. Ja odpowiadałem za twardą infrastrukturę i finanse po to, żeby zapewnić maksymalną swobodę i autonomię dyrektorowi artystycznemu.

Według jakich kryteriów wybrał pan dyrektora artystycznego?

- Dyrektora artystycznego wybrałem osobiście spośród kilkunastu kandydatów, których listę sporządzałem tuż po uzyskaniu od prezydenta miasta zgody na przeprowadzenie zaproponowanych przeze mnie zmian. Nie znaliśmy się wcześniej z Łukaszem Czujem, nie był to wybór koteryjny. Nie był gwiazdą teatru. Był człowiekiem, z którym łączyła mnie pokoleniowa więź, który znał Śląsk, ponieważ pracował przy tworzeniu wystawy stałej w Muzeum Śląskim. Łukasz znał też Gliwice, gdyż na początku tworzenia Gliwickiego Teatru Muzycznego był w nim zatrudniony, ale został po kilku miesiącach zwolniony przez ówczesnego dyrektora. Na tamtym etapie, przechodzenia z teatru muzycznego w dramatyczny, był mi potrzebny zastępca - reżyser, który potrafi umiejętnie korzystać z form muzycznych, jednak inaczej rozumiejący muzykę w teatrze, i wykorzystujący ją w inny sposób, niż to miało miejsce w GTM. Myślę, że dałem wówczas Łukaszowi Czujowi ogromną szansę, której w tamtym czasie, w tamtym momencie jego pracy zawodowej, wówczas związanej bardziej z muzealnictwem niż teatrem, pewnie nie mógł oczekiwać od nikogo, zwłaszcza od osoby całkowicie mu obcej. Uważałem, że taki gest, absolutnie bezinteresowny, nieobarczony żadnym ukrytym warunkiem, będzie działał na naszą korzyść, będzie naszym atutem, wzmocnieniem, a nie przeszkodą. Mój wybór nie był obciążony naciskami, choć bez nich się nie obyło. Nota bene kumpel Łukasza Czuja, Łukasz Drewniak, bardzo niegdyś wykpił cyt. „pomysł przedni i warto go z grzybkami podać", czyli powierzenie mi cyt. „dyrektorowi lokalnego muzeum" stanowiska dyrektora gliwickiego teatru. No cóż, Drewniak z pewnością jak nikt inny zna się na teatralnych grzybkach, gdyż po tym, jak zatrudniłem jego kolegę, nie miał do mnie żadnych zastrzeżeń, nie grymasił podpisując umowy, nie krzywił się pobierając gaże. Ale wracając do spraw poważniejszych, po postawieniu na Łukasza Czuja, jedyną osobą, którą poprosiłem o opinię, był mój kolega z teatrologii na Uniwersytecie Jagiellońskim, wieloletni kierownik literacki Teatru Polskiego w Bielsku-Białej, pracownik Instytutu Teatralnego im. Raszewskiego w Warszawie Janusz Legoń. Do mojego pierwszego spotkania z Łukaszem, przedstawienia mu mojego planu, który zaakceptował, przyjmując jednocześnie propozycję pracy w gliwickim teatrze, doszło pod koniec października 2015 r. Z perspektywy czasu uważam, że był to dobry wybór. Ani ja, ani on, mimo iż od wielu lat byliśmy zaabsorbowani pracą na rzecz kultury, nie mieliśmy wówczas doświadczenia z przeprowadzaniem tak zasadniczej zmiany profilu organizacyjnego i programowego teatru. Było to dla nas obydwu ryzykowne, lecz jednocześnie ekscytujące wyzwanie, pewnie najważniejsze w naszym dotychczasowym zawodowym życiu, które podjęliśmy bardzo serio, z pełnym przekonaniem, że jest potrzebne, że będzie pożyteczne, że ma sens i należy je po prostu zrobić dla dobra tego miasta i tutejszego teatru. Nigdy nie zwątpiliśmy w celowość wprowadzonych zmian, których koszt, nie tylko pieniądzem mierzony, był wysoki. Po zakończeniu naszych pierwszych sezonów teatralnych myślę, że nam się powiodło, może nie wszystko, może nie tak, jak to sobie na początku wyobrażaliśmy, ale przecież zaledwie po trzech latach mamy w Gliwicach, ba, mamy w Polsce, nowy teatr.

Jakie zadania postawił pan przed Łukaszem Czujem?

- Dobór aktorów, zaproponowanie repertuaru, dobór reżyserów i innych realizatorów spektakli oraz bardzo mocne kreowanie nowej kampanii wizerunkowej i marki teatru.

Jaki był pierwszy premierowy tytuł pańskiego Teatru?

- „Dom spokojnej młodości" w reżyserii Łukasza Czuja – nie mogło być inaczej. Niestety nie został dobrze odebrany przez publiczność i szybko zszedł z repertuaru. Bardzo żałowałem, że tak się stało, ponieważ wiedziałem, że dla Łukasza to będzie trudne, obawiałem się, że to spowoduje jego zniechęcenie do Gliwic, do tego, czego się podjął. Na szczęście tak się nie stało. Wtedy poznałem też kogoś niezwykłego, Michała Chludzińskiego, stałego współpracownika Łukasza, który w mojej polonistycznej ocenie jest jednym z najlepszych, wybitnym tekściarzem i tłumaczem piosenek w Polsce – niestety niedocenionym.

Jako jedyny teatr w mieście Teatr Miejski musi spełniać oczekiwania całej gliwickiej publiczności – w tym publiczności dziecięcej i młodzieżowej. Jakie przedstawienia zrealizowaliście właśnie dla dzieci i dla młodzieży?

- W ciągu trzech sezonów zbudowaliśmy szeroki repertuar dziecięcy, obejmujący obecnie dziesięć przedstawień dla najmłodszych widzów. Są to:

"Chłopiec z Gliwic" (autor: Grzegorz Krawczyk, reżyseria: Ireneusz Maciejewski)
"Ach, jak cudowna jest Panama" wg Janoscha (adaptacja, teksty piosenek i reżyseria: Laura Słabińska)
"Niezwykły lot pilota Pirxa" wg Stanisława Lema (adaptacja i reżyseria: Jerzy Machowski)
"W kole" (autorka: Krystyna Miłobędzka, adaptacja i reżyseria: Bartosz Kurowski)
"Dzieci z Bullerbyn" wg Astrid Lindgren (reżyseria: Jerzy Jan Połoński)
"Szpak Fryderyk" (autor: Rudolf Herfurtner, reżyseria: Marta Streker)
"Mała Syrena" (autor: Hans Christian Andersen, scenariusz i reżyseria: Martyna Majewska)
"Królowa Śniegu" (scenariusz i teksty piosenek: Magdalena Żarnecka, reżyseria: Przemysław Jaszczak)
"Malutka Czarownica" wg Otfrieda Preusslera (scenariusz i reżyseria: Daniel Arbaczewski)
"Powitanie" (scenariusz i reżyseria: Bartosz Kurowski)

Jak kształtuje się wyniki frekwencyjne?

- Niestety póki co nie są satysfakcjonujące, ani one, ani wpływy ze sprzedanych biletów. Sezon 2018/2019 na trzech scenach zamknął się liczbą około 245 spektakli własnych zagranych dla mniej więcej 31 000 widzów. W tej liczbie widownia dorosła oglądająca przedstawienia dawane na Dużej Scenie i scenie w Ruinach Teatru Victoria wyniosła około 19 500 osób. Spektakle dla dzieci, których zagraliśmy około 140 na naszej Małej Scenie, obejrzało 11 500 widzów. Dodatkowo zorganizowaliśmy 329 wydarzeń edukacyjnych, w których wzięło udział 14 289 uczestników. Ponadto było 11 imprez impresaryjnych dla 9 056 widzów; 4 spektakle poza siedziba teatru (1293 widzów); 37 razy wynajmowaliśmy sale (12 160 uczestników). W ramach należącego do naszych struktur Impresariatu Miejskiego zorganizowaliśmy szereg dodatkowych imprez plenerowych takich jak: Noc Kupały, Sylwester Miejski, etc., a także dużych festiwali muzycznych (All Improvisso, PalmJazz, Filharmonia, Wiosna z Fryderykiem etc. etc.). Byliśmy także współproducentem barokowej opery „Il pastor fido" Jerzego Fryderyka Haendla w reżyserii Daniela Pflugera, wyprodukowanej wspólnie z HandelFestspiele w Haale, {oh!} Orkiestra Historyczna! Parnassus Arts Productions oraz Fundacją FUGA.
Moim celem jest wynik kształtujący się na poziomie co najmniej 60 tys. sprzedanych biletów – najlepiej nie zniżkowych – na spektakle własne, oraz przychody ze sprzedaży biletów na poziomie minimum 1.5 miliona złotych. Robimy wszystko, żeby to założenie osiągnąć. Jestem przekonany, że w Gliwicach są jeszcze nasi niedoszli widzowie, ale najwidoczniej jak dotąd nie daliśmy im tego, czego oczekują – tego, za co są skłonni zapłacić.

Na czym polega wprowadzona niedawno ciekawa i pożyteczna akcja: teatralna opiekunka?

- U jej podstaw leży założenie, żeby do teatru przychodziły całe rodziny. W przypadku spektakli dla dzieci rodzic może oglądać go wspólnie z dzieckiem, jednak w przypadku przedstawień dla dorosłych często nie jest to możliwe. Dla nas ważne jest, żeby wyjście do teatru było wspólną wyprawą rodzinną i dlatego rodzice mogą liczyć na pomoc Teatralnej Opiekunki. W czasie trwania spektakli odbywają się warsztaty dla dzieci. Rodzic ogląda spektakl, dziecko w tym czasie w nich uczestniczy, nie nudzi się. To miłe udogodnienie dla rodziców teatromanów.

Teatr prowadzi również działania edukacyjne. Co jest przedmiotem zajęć, dla kogo są prowadzone i kto się tym w Teatrze zajmuje?

- Prócz sceny kameralnej, od zera zorganizowaliśmy scenę Mikro dla edukacji teatralnej i dla tzw. najnajów. Powołałem Dział Edukacji Teatralnej, znakomicie prowadzony przez Sandrę Staletowicz, który dzięki licznym wydarzeniom edukacyjnym pozwala naszym najmłodszym widzom doświadczać nowych przeżyć, lepiej rozumieć sztukę oraz rozwijać indywidualne talenty i pasje. Poprzez cykl edukacyjny „Lekcje w Teatrze" wspieramy nauczycieli w codziennej pracy dydaktycznej. Wspomagamy rozwój dzieci, organizując dla nich szereg warsztatów angażujących pracę wszystkich zmysłów. Organizujemy zwiedzanie teatru, a oglądanie ukrytych przed oczami widzów zakamarków, poznawanie zakulisowej rzeczywistości, czyli wchodzenie do teatru „od kuchni" to niezapomniane przeżycie dla maluchów. Bierzemy również udział w projekcie unijnym, w którym zatrudniani przez teatr edukatorzy prowadzą zajęcia z zakresu edukacji teatralnej w gliwickich przedszkolach, we wszystkich grupach wiekowych. W wakacje organizujemy dla dzieci i młodzieży tygodniowe warsztaty - oddajemy Dużą Scenę w ręce dzieciaków. To świetny sposób na kreatywne spędzenie czasu, przełamanie nieśmiałości, rozwinięcie talentów i poznanie nowych ludzi. W tym roku w czasie zajęć zbudujemy z dziećmi wielką lokomotywę, zaprojektujemy i wykonamy własne lalki teatralne, będziemy próbować sił przed mikrofonem i stworzymy wspólny spektakl. Warsztaty poprowadzą nasze aktorki, które pokażą dzieciom wszystkie teatralne zakamarki i tajemnice. Mamy też wakacyjną ofertę dla młodzieży - wszystkich młodych, którym bliski jest teatr tańca i praca z ciałem na scenie, zapraszamy na 5-dniowe warsztaty z profesjonalnym choreografem teatralnym. Mamy też na koncie niemałe edukacyjne sukcesy - w ramach realizowanego projektu „Teatr dostępny dla wszystkich dzieci" odwiedziło nas już 500 małych widzów. Dzięki dotacji z programu „Kultura Dostępna" gliwicki teatr umożliwia bezpłatny udział w spektaklach dzieciom z niezamożnych rodzin. Dzieci i rodzice, którzy po raz pierwszy dotarli do nas dzięki projektowi poznali wartościowe propozycje artystyczne i edukacyjne Teatru Miejskiego i stali się naszymi nowymi, bardzo przez nas mile witanymi, widzami. Coraz częściej gościmy ich także na innych organizowanych przez Teatr przedsięwzięciach. Dzięki wsparciu naszych partnerów, którymi są Ośrodek Pomocy Społecznej, Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie oraz Stowarzyszenie GTW mogliśmy lepiej poznać oczekiwania naszych nowych widzów i przygotować dla nich kolejne propozycje. W nowym sezonie na uczestników projektu czeka jeszcze kilka spektakli i warsztatów. Słowem – robimy wszystko, by najmłodsi widzowie lubili tu przychodzić, nie tylko na przedstawiania. By od najmłodszych lat byli z teatrem oswojeni.

Zaprasza pan także teatry i spektakle z Polski. Jakie to teatry i jaki jest cel prowadzenia takich działań?

- Robię to bardzo rzadko i bardzo niechętnie, ponieważ jest to najprostszy sposób na wyprowadzanie pieniędzy z kieszeni naszych potencjalnych widzów, stwarzający pozory działalności, w istocie prowadzący do rozleniwienia nas samych, rozgoryczenia zespołu aktorskiego i przekierowania uwagi naszej widowni w nie tę stronę, na której nam zależy najbardziej.

Ukoronowaniem pańskiej trzyletniej pracy jest bez wątpienia ogromny bezprecedensowy sukces spektaklu „Najmrodzki, czyli dawno temu w Gliwicach" w reżyserii Michała Siegoczyńskiego, który jest jednocześnie autorem tego znakomitego tekstu. Czy autor przyszedł do pana z gotową propozycją wystawienia opowieści o – co by nie powiedzieć – jednym z najbardziej znanych gliwiczan?

- Nie. To Teatr przyszedł do autora z gotowym tematem. Pomysł na tekst o Najmrodzkim, potem na wystawienie o nim spektaklu, nosiłem w sobie od bardzo dawna. Proszę pamiętać, że jako ten nieszczęsny „lokalny muzealnik" zajmuję się historią naszego miasta i wiem o nim sporo interesujących rzeczy. Dlatego już podczas pierwszych spotkań z Łukaszem, który także bardzo chciał zrobić spektakl odwołujący się do lokalności, powiedziałem mu o Najmrodzkim, że to znakomita historia, niemal gotowy scenariusz, przebojowa postać na teatralny hit. Początkowo namawiałem do napisania tekstu pochodzącego z Gliwic autora wybornych kryminałów Wojciecha Chmielarza, który niestety wycofał się z projektu. Ale dla Wojtka nasza scena jest nadal otwarta. Ostatecznie Najmrodzki trafił do Michała Siegoczyńskiego, którego poleciła nam Ola Maj, nasza aktorka, i powiem, że nie mógł trafić lepiej. Można powiedzieć, że „Zdzichu" (Zdzisław Najmrodzki - przyp. red.) był szczęściarzem za życia i pozostał nim po śmierci. Michał napisał rewelacyjny tekst, który już niedługo zamierzam wydać w prowadzonej przeze mnie od dziesięciu lat serii książkowej Czytelnia Sztuki (www.czytelniasztuki.pl). Mam nadzieję, że osiągnie taki sam sukces jak zainspirowany i wydany przez Czytelnię esej Krzysztofa Siwczyka „Koło miejsca", który w 2017 roku otrzymał cenioną Nagrodę Literacką Gdynia.

Spektakl zdobył niebywałe uznanie zarówno publiczności jak i przede wszystkim jurorów Ogólnopolskiego Konkursu na wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej, konkursu, dodajmy, jubileuszowego, bo 25. Z jakimi nagrodami wrócił pan z warszawskiej gali?

- Sukces nie mój, ale Teatru Miejskiego w Gliwicach, a szczególnie Michała Siegoczyńskiego a także wszystkich osób, a było ich niemało, zaangażowanych w to przedsięwzięcie. „Najmrodzki, czyli dawno temu w Gliwicach", wyprodukowany przez nasz Teatr, na podstawie sztuki, napisanej na zamówienie naszej sceny, zdobył Grand Prix na 25. Ogólnopolskim Konkursie Na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. Jej autora Michała Siegoczyńskiego, nagrodzono za najlepszą reżyserię. Odtwórca głównej roli w spektaklu, Mariusz Ostrowski, został uznany najlepszym aktorem minionego sezonu teatralnego 2018/2019. Wyróżniono także nasze znakomite aktorki grające w przedstawieniu: Izabelę Baran, Karolinę Burek, Aleksandrę Maj, Dominikę Majewską oraz aktora grającego u nas gościnnie Przemysława Chojętę.

To chyba największy sukces teatralnego zespołu w tym konkursie, ale także olbrzymie docenienie gliwickiego Teatru i uznanie dla pańskich metod pracy, konsekwencji w podejmowani kluczowych decyzji wyrażone wobec całej teatralnej branży. Czy pan wie, że do konkursu przystąpiło 130 spektakli z 81 teatrów z całej Polski?

- Rozbiliśmy bank. Spadł na nasz spektakl, na nasz teatr, deszcz nagród, a czegoś takiego nie było w dotychczasowej historii teatrów w Gliwicach. W zaledwie trzy lata, na gliwickiej scenie, najmłodszego teatru w kraju, powstało przedstawienie uznanie za najlepsze w kraju, za rewelacyjne pod każdym względem, kochane przez widzów i krytyków. O czymś takim można tylko marzyć. Ale myśmy z Łukaszem Czujem nie tylko o tym zamarzyli, ale i zrobili. Ta sytuacja jasno pokazuje, że miałem rację wtedy, gdy cztery lata temu niemal w pojedynkę walczyłem o teatr w Gliwicach. Cztery lata temu większość hejtu we mnie wymierzona odbywała się pod hasłem #ratujmy Gliwicki Teatr Muzyczny. Obelgi, insynuacje i donosy pod tym szyldem pisali na mnie aktorzy, krytycy, politycy, muzycy, tancerze, wszelkiej maści „działacze kultury" i dziennikarze. Pamiętam, że napisałem wtedy na kartonie hasło: „Ratuję teatr w Gliwicach", które moim zadaniem oddawało istotę sprawy, stanąłem z nim na korytarzu, moja sekretarka zrobiła zdjęcie i wrzuciła na Facebook. Proszę mi wierzyć – nie pamiętam w moim życiu większego hejtu niż ten, jaki się wtedy rozpętał. Tę kartkę, swoiste memento, mam do dzisiaj w swoim biurze. Tymczasem, po kilku zaledwie latach od rozpoczęcia regularnej pracy, ten teatr – wtedy wymyślony – oklaskuje cała teatralna Polska. Ciekaw jestem, co o tym sądzą członkowie komisji konkursowej tutejszych Złotych Masek, którzy nie zwrócili uwagi na nasz tak bardzo doceniony i uznany spektakl. Czy to wystarczająca kompromitacja, żeby zweryfikować zasady tego konkursu, po to, żeby maska nie była tylko kwaśnym grymasem, administracyjnym gestem „działaczy od kultury"? Jedyną winą poddawanych przez środowisko teatralne ostracyzmowi, przejawianemu w tej czy innej formie, jest to, że się do niego nie należy, lub się z nim nie utożsamia, że jest się zaledwie „lokalnym muzealnikiem". Warto sobie o tym przypominać zwłaszcza wtedy, kiedy ludzie teatru wygłaszają szczytne, choć niepraktykowane przez siebie hasła.

Kilka miesięcy temu do wiadomości publicznej dotarła informacja, że nie zamierza pan występować o przedłużenie kontraktu pańskiemu zastępcy ds. artystycznych Łukaszowi Czujowi. Co leży u podstaw takiej decyzji?

- I tu sprostowanie. Nie konsultuję, gdyż nie mam takiego obowiązku, tego rodzaju decyzji, tak samo jak nie konsultowałem niegdysiejszej decyzji o powołaniu Łukasza Czuja, czy teraz Jerzego Połońskego na stanowisko dyrektora artystycznego. Dyrektor Teatru w Gliwicach, podobnie jak jego zastępca w swoich wyborach artystycznych, musi mieć zapewnioną autonomię, czyli niezależność decyzyjną. W przeciwnym razie jest dyrektorem słupem. Ja nim nie jestem.
Ludzie nadający kształt artystyczny instytucji kultury, odpowiedzialni za to, co przesądza o jej życiu, dynamice, o „być albo nie być", nie mogą przekształcić się z czasem w administratorów artystycznych, w pracowników sztuki na etacie. Dla artystów bycie dyrektorem powinno być jedynie przygodą, cennym doświadczeniem w życiu twórczym. Nie powinni pozostawać na tych stołkach zbyt długo, gdyż nieuchronnie grozi im stagnacja, która wraz z nimi unieruchomi całą instytucję, która straci energię, zdolność do zmiany, radość z odkrywania nowego. Nie chcę takiej sytuacji, a widziałem ich w Polsce dużo. Od tego fundamentalnego założenia natury zarządczej wyszedłem w trakcie opracowywania koncepcji nowego teatru w Gliwicach, pisząc jej statut, regulaminy, dyskutując, lobbując i przekonując do moich racji samorządowców, pracowników, media, i last but not least – widzów. Instytucja musi być odporna, przygotowana i gotowa na zmianę dyrektora, aktorów, musi być stabilna, mimo kryzysów, które jej co rusz zagrażają. Nie ma w mojej decyzji niczego osobistego. Kontrakt wygasł. Dotrzymałem danego niegdyś słowa. Pracę Łukasza doceniam, a jego samego szanuję.

Czy ma pan już wymyślonego nowego zastępcę? Prowadzi pan już rozmowy?

- Jerzy Jan Połoński przyjął moją propozycję objęcia stanowiska zastępcy dyrektora do spraw artystycznych Teatru Miejskiego w Gliwicach. Swą pracę rozpocznie 1 września, wraz z otwarciem nowego sezonu teatralnego 2019/2020. Oficjalnie poinformowaliśmy już o tym naszych widzów, zapraszając do zapoznania się z dokonaniami nowego dyrektora artystycznego (https://teatr.gliwice.pl/nasz-teatr/zastepca-dyrektora-ds-artystycznych/)

Czy w związku z tym możemy się spodziewać jakiegoś przeprofilowania repertuaru teatru? Czy w najbliższym czasie planuje pan jakieś istotne zmiany w charakterze repertuaru?

- Trzy minione lata dały mi bogaty materiał do przemyśleń, który był i będzie podstawą kolejnych decyzji podejmowanych w sprawie tutejszego teatru. To proste – należy wzmacniać rzeczy dobre, a odpuścić to, co się nie udało, nie iść w zaparte w wyborach, które przyniosły marne rezultaty, ostrożnie wprowadzać wszystko, co czyni z naszego teatru miejsce lubiane i odwiedzane, robić teatr, który nie jest wobec widza szyderczy, nadmiernie formalny, czy upatrujący swojego adresata w koleżankach i kolegach z tzw. środowiska. Róbmy teatr uczciwy – dla widzów i dla siebie.

Czy może pan zdradzić już jakieś tytuły zaplanowane na najbliższy sezon?

- Jurek Połoński zaproponował i przyjęliśmy do realizacji „Dwunastu gniewnych ludzi" Reginalda Rose'a, „Plotkę" Francisa Vebera oraz pisaną na nasze zamówienie sztukę autorstwa Agaty Biziuk. O szczegółach opowiemy na początku sezonu.

___

Grzegorz Krawczyk - ukończył filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim, zarządzanie kulturą w Instytucie Spraw Publicznych na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej oraz międzynarodowe studia podyplomowe MPA (Master of Public Administration) na Akademii Ekonomicznej w Krakowie. W 1997 roku współpracował z Maciejem Nowickim przy produkcji filmów telewizyjnych o Bolesławie Micińskim (współscenarzysta) i Leo Lipskim, tworzonych w cyklu "Kultura duchowa narodu". W 2000 roku był kierownikiem produkcji w Telewizji Puls. Po roku trafił do Teatru Banialuka w Bielsku-Białej, gdzie pracował jako konsultant programowy i szef biura Festiwalu Sztuki Wizualnej "ANIMACJE". W Bielsku rozpoczął współpracę z Piotrem Tomaszukiem reżyserem i twórcą teatru "Wierszalin". W 2004 roku został zastępcą dyrektora Gliwickiego Teatru Muzycznego, odpowiadał za stronę administracyjno – organizacyjną oraz planowanie i wykonanie inwestycji m.in. w Ruinach Teatru "Victoria", modernizację kinoteatru "Bajka". Pod koniec 2007 roku pełnił równocześnie obowiązki dyrektora naczelnego Teatru Dramatycznego miasta stołecznego Warszawy. Od marca 2009 do teraz jest dyrektorem Muzeum w Gliwicach. Od 2015 r. powołany na stanowisko dyrektora obecnego Teatru Miejskiego w Gliwicach. Redaktor i wydawca książek, autor krotochwili teatralnej dla dzieci i słuchowiska radiowego pod tytułem „Chłopiec z Gliwic", których premiera miała miejsce w 2014 roku.

Ryszard Klimczak
Dziennik Teatralny
6 lipca 2019

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...