Rok Iwaszkiewicza

5. konkurs Klasyka Żywa

W finałowych spektaklach konkursu obecna jest problematyka, którą interesuje się cały polski teatr, widoczne są w nich też niemal wszystkie toczące się dziś dyskusje.


W piątym konkursie „Klasyka Żywa" wzięły udział trzydzieści trzy przedstawienia. Kilka z tych, które zgłoszono, przeszło do szóstej edycji (nie wszyscy zdążyli zagrać dziesięć regulaminowych spektakli), kilka przedstawień z kolei, z tych samych powodów, konkurs odziedziczył po edycji czwartej, w tym dwie interpretacje Pana Tadeusza – Rafała Matusza w Gorzowie Wielkopolskim i Dominika Nowaka w Słupsku. W 2018 roku poemat Mickiewicza ze zrozumiałych względów powrócił na sceny, także w poznańskim Nowym, w reżyserii Mikołaja Grabowskiego (ten spektakl był w finale poprzedniego konkursu, do którego kwalifikowanych jest zawsze siedem przedstawień). Klasyka to obecnie, jak określa regulamin, teksty autorów powstałe przed końcem 1984 roku. Takie dramaty Sławomira Mrożka jak Pieszo, Vatzlav, Letni dzień i Alfa – to zatem już klasyka, a Kontrakt, Wdowy, Portret czy Miłość na Krymie – to jeszcze sztuki współczesne.

Według Iwaszkiewicza

Wśród autorów konkursowych przedstawień w 2019 roku triumfował Jarosław Iwaszkiewicz, który najwyraźniej wydostał się z czyśćca, do jakiego zstępują zmarli pisarze, i został przez współczesnych ponownie doceniony. Zgłoszono aż trzy przedstawienia zrealizowane na podstawie jego opowiadań, wszystkie zresztą dostały się do finału. Ten pisarz najpełniej wyraził się w krótkiej formie. W jego opowiadaniach są portrety bohaterów, czasem naszkicowane tylko kilkoma kreskami, ale ręką mistrza, często zawierające niedopowiedzenie, tajemnicę; jest klimat, bywają też wielkie problemy. Psychologia i to, co się dzieje w międzyludzkich relacjach to tutaj kwestie pierwszorzędne, wybrzmiewające w niespiesznej narracji. Co jest powodem powrotu Iwaszkiewicza na sceny? Być może owa tajemnica, znajomość psychiki bohaterów i jak na wielkie problemy – lekka, ale doskonała forma.

W krakowskim Starym i olsztyńskim Jaraczu, czterdzieści lat po słynnym obrazie Andrzeja Wajdy, w którym reżyser uwiecznił samego pisarza, powstały dwie krańcowo odmienne interpretacje Panien z Wilka. W spektaklu Krzysztofa Rekowskiego, według jego scenariusza, istotną osobą jest bohater, jedynie zasygnalizowany przez autora i w ogóle nie pojawiający się w filmie. Przyjaciel Wiktora obecny jest na scenie podczas jego kolejnych spotkań z kobietami, zadając mu niewygodne pytania. Odsłania to niezrealizowane uczucie, jakie łączyło bohatera (Marcin Kiszluk) ze zmarłym Jurkiem (Radosław Jamroż), a także – silną więź. Jurek zna Wiktora lepiej niż ktokolwiek inny, potrafi wytknąć mu wady, zwrócić uwagę na ważne kwestie. Takiej więzi nie jest w stanie zbudować z bohaterem żadna z kobiet. Olsztyńskie przedstawienie, opowiedziane poetyckim językiem, wśród pni białych brzóz, unoszących się nieco nad sceną (scenografia Jana Kozikowskiego), subtelnie tłumaczy te zawiłości. Odwiedzając Wilko, miejsce swojej młodości, konfrontując się z kobietami, jakie go otaczały i ze sobą młodszym – Wiktor tak naprawdę żegna się z Jurkiem i godzi z jego odejściem. Jakbyśmy dziś powiedzieli – przeżywa stratę.

Agnieszka Glińska natomiast pokazuje na scenie narcyzm bohatera, będącego alter ego samego Iwaszkiewicza, dowartościowuje zaś wszystkie bohaterki, a zwłaszcza Kazię (Anna Radwan), która jako najmądrzejsza i najbardziej pokrzywdzona z sióstr zostaje nawet autorką opowiadania. Panie biorą odwet na pisarzu, który, jak wiadomo z biografii Inne życie Radosława Romaniuka (2012), w istocie pisał o swoich kolegach, a kobiece postaci posłużyły mu za parawan zasłaniający rzeczywiste namiętności. Mimo to napisał świetne portrety, każda aktorka marzy o ich zagraniu – i zarówno w olsztyńskim, jak i w krakowskim spektaklu możemy podziwiać te wcielenia. Panny z Wilka zostały przepisane przez Agnieszkę Glińską i Martę Konarzewską, jednak to proza Iwaszkiewicza, której frazy rozpoznajemy, tak jak i stworzone przez niego postaci, przesądzają o jakości spektaklu. Wiktora grają Szymon Czacki i Adam Nawojczyk, zazwyczaj wymieniający się scenami, czasem jednak obecni obok siebie. Przedstawienie jest demaskatorskie wobec bohatera, a zatem i wobec autora. Kluczowa jest tu rozmowa Wiktora z Kazią, która zwierza się mu z homoseksualnych pokus, gdy ten milczy, nie mając odwagi ujawnić prawdy o sobie. Spektakl jest dobrze skomponowany i wyreżyserowany, środki odpowiednio dobrane do celu, a aktorzy znakomici. Kobiety wyrażają w nim bunt wobec używania ich jako parawanu rzeczywistych pragnień i emocji, a autor-bohater zostaje oskarżony o hipokryzję. Fragmenty prozy Virginii Woolf wplecione w narrację mają przede wszystkim wymiar symboliczny, jako wyraz tej niezależności.

Opowiadanie Iwaszkiewicza wystawił w warszawskim Nowym Teatrze także Jan Klata. Zupełnie serio podjął temat Matki Joanny od Aniołów – który na ekranie zaistniał dzięki świetnemu filmowi Jerzego Kawalerowicza (1961) – czyli przekonanie, że zło osobowe, a co za tym idzie opętanie złem, istnieje. Opowiedział o tym jednak wieloznacznym i przewrotnym językiem z filmów Lyncha i Felliniego, z serialu Młody papież Sorrentina. Plastyka tej opowieści, pełna cytatów z wymienionych dzieł, jest jej wielkim atutem (Justyna Łagowska), są nim także wykonawcy głównych ról: Bartosz Bielenia i Małgorzata Gorol, ale i pozostali aktorzy. Przedstawienie Nowego balansuje na cienkiej linii między powagą tematu a językiem, jakim o nim opowiada, w czym naśladuje poniekąd wymieniony serial: przemyca głębokie i zapomniane dziś treści w formie, która narusza tabu, co zaspokaja upodobania współczesnych, a zarazem zmniejsza dystans między nimi a samym tematem. Ksiądz Suryn zabiera się do egzorcyzmów, pętając ciało przeoryszy grubym sznurem, co ma dziś podwójne konotacje, bo tak postępują też kochankowie pragnący zaostrzyć seksualne apetyty. Klata podkreśla, że poznając matkę Joannę, bohater spotyka miłość, co komplikuje sytuację leczenia jej z opętania. Z wielu powodów temat budzi gorące emocje, a spektakl jest żywo odbierany. Scena modlitwy bohatera i chęć pociągnięcia do współudziału publiczności – na moim pokazie wywołały wyjście pary urażonych hipsterów, którzy dumnie przemaszerowali brzegiem sceny... Nie mówiąc o tym, jakie reakcje wzbudza końcowe wystąpienie Ewy Dałkowskiej, zwracającej się do publiczności słowami Katarzyny ze Sieny, wyrażającymi przekonanie Świętej, że nawet jeśli kapłani dopuszczają się zła, to winniśmy ich szanować, bo są kapłanami. To rzecz jasna kłóci się z przekonaniami dzisiejszej widowni, a zwłaszcza widowni Nowego Teatru, która w dodatku właśnie obejrzała Tylko nie mów nikomu Tomasza Sekielskiego. Spektakl jest zarazem dyskusją z Klątwą Olivera Frljicia. Jeśli ktoś odpowiedział na prowokację Chorwata, to zrobił to właśnie Klata, prezentując racje Świętej i bohatera, który w walce o duszę podopiecznej używa karabinu, jak aktorzy w Klątwie. Poprzez podobne narzędzia wyrażana jest jednak przeciwna strategia. Ksiądz Suryn – w przeciwieństwie do Frljicia – walczy bowiem miłością, rozumianą tu jako postawa wobec świata, co trzeba wyraźnie odróżnić od osobistego uczucia.

Wśród Iwaszkiewiczowskich spektakli mamy więc opowieść o więzi i stracie, przekazaną poetyckimi środkami wyrazu, która jest zarazem wyważoną i bezcenną rozmową z widownią, dotyczącą nieoczywistości ludzkich uczuć; bunt kobiet, objawiający się między innymi odwróceniem sensu, jaki nadał swojej opowieści autor i swobodnym stosunkiem do fabuły – przedstawienie z ducha feministyczne; wreszcie wyrażoną nowym językiem rozmowę o tym, czy zło osobowe istnieje, a może raczej o tym, czy współcześni jeszcze w to wierzą, wchodzącą w sam środek dyskusji o Kościele i dzisiejszej duchowości.

Wyspiański dla opozycji?

Do finału weszło Wyzwolenie Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Anny Augustynowicz, ze stołecznego Teatru Polskiego, z Grzegorzem Falkowskim jako Konradem i specjalnym udziałem Jerzego Treli w rolach Ojca i Starego Aktora. Augustynowicz bodaj najpełniej ze wszystkich, którzy tego próbowali w ostatnich kilku sezonach, spotkała się z myślą wieszcza i zdołała sprostać tej konfrontacji, a odnowiony zespół Polskiego dźwignął powierzone mu zadanie. Reżyserka postrzega Polaków jako nawiedzonych i rozmodlonych, podległych księżom i biskupom, którzy stali się przewodnikami narodu. Towarzyszą im nacjonaliści i szalikowcy. Religia jest nadużywana, organizuje życie publiczne. Jeśli założymy dobrą wolę Augustynowicz, odbieramy ten obraz jako ostrzeżenie przed zbytnim przechyłem w kierunku narodowym i religijnym, które w dodatku wspierają się nawzajem, a w związku z tym mogą wywierać presję lub upraszczać przekaz (osobiście skłaniam się ku tej interpretacji). Jeśli patrzymy bez tego filtra – widzimy krytykę religii i konkretnej politycznej opcji, a w związku z tym na przykład zrównywanie patriotów z nacjonalistami. Generalnie jednak jest to osąd jednej strony społecznego podziału. A co z drugą – można by zapytać – która popełnia błędy wprost przeciwne: wypiera się własnych korzeni, gubi wartości, bezrefleksyjnie naśladuje obce wzory, manipulowana przez polityków, redaktorów naczelnych, naukowców, którzy chcą być modni i postępowi, artystów, którzy robią dym zamiast rzetelnych spektakli, filmów itd., itp. O tym też jest Wyzwolenie, a tego w spektaklu nie słychać. W interpretacji Teatru Polskiego jest ono z pewnością bardzo publicystyczne. Zupełnie inne niż telewizyjny spektakl Macieja Prusa sprzed dekady, ale inne też od Wyzwolenia samej Augustynowicz z 2003 roku.

Argentyński Gombrowicz

Tomasz Gawron, który zainscenizował w tarnowskim Teatrze im. Ludwika Solskiego Trans-Atlantyk Witolda Gombrowicza, odczytał jego dzieło poprzez późniejsze Dzienniki, zakładając też, że bohater Trans-Atlantyku jest tożsamy z jego autorem. Powstała oryginalna i prowokacyjna interpretacja, z punktu widzenia nie tyle, jak to było do tej pory, polskich doświadczeń, co argentyńskich przygód pisarza (stąd tytuł przedstawienia, jego nasycenie tańcem, muzyką i południowoamerykańskimi symbolami). Trans-Atlantico jest ciekawie grane przez tarnowskich aktorów i występującego gościnnie w roli Gonzala Tomasza Schimscheinera z krakowskiego Ludowego, prowadzącego intrygę, a bywa, że anektującego dla siebie całą przestrzeń. Zwraca uwagę finał, rozegrany w nieco wolniejszym tempie, podkreślający wahanie autora-bohatera (Aleksander Fiałek), dokonującego wyboru między racjami Tomasza (Ireneusz Pastuszak) i Gonzala, podkreślający, że ten moment był w jego życiu decydujący. Atutem jest też scenografia Mirka Kaczmarka, wyrażająca ducha spektaklu: pacyfistycznego i zafascynowanego kulturą, w której ciało traktowane jest zupełnie inaczej niż w naszej. Spektaklu powstałego prawdopodobnie także pod wpływem biografii artysty pióra Klementyny Suchanow czy innych jej książek o Gombrowiczu i Argentynie.

Prus oczami lewicy

Wśród finałowych przedstawień jest także Lalka Bolesława Prusa w reżyserii Wojtka Klemma i adaptacji Tomasza Cymermana z Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, szukająca tego, co łączy nasze czasy i czasy autora. Rzecz rozgrywa się w niedokończonym betonowym budynku, a aktorzy wspinają się czasem po rusztowaniach i prowizorycznych drabinkach. Twórcy czynią z Wokulskiego i Rzeckiego niemal rówieśników, pozostających w ciągłym zmaganiu ze sobą. Przyjaźń Ignacego podszyta jest fascynacją i podziwem dla Stacha, podobny rodzaj więzi łączy głównego bohatera z Izabelą Łęcką, co zostaje wydobyte i podkreślone. Pomysły, które Wokulski pragnie wcielić w życie – a przede wszystkim on sam – spotykają się z oporem arystokratów. Wskutek eliminacji postaci prezesowej Zasławskiej, przedstawieni są oni wyłącznie jako warstwa zepsuta i trwoniąca pieniądze, niczym dzisiejsi celebryci. Kazia Wąsowska, nowa mieszczanka, prezentuje się zaś jako wygadana emancypantka o kupieckim podejściu do życia, które razi bardziej subtelnego Wokulskiego. Bohater przyjaźni się z Szumanem, Szlangbaumem i Ochockim. To jedyni bohaterzy, którzy rozumieją sytuację i potrafią wznieść się ponad partykularne interesy; cieszą się też wyraźną sympatią twórców spektaklu. Na scenie nieobecni są socjalizujący studenci, z których otwarcie kpił w Lalce Prus, jest za to dzisiejszy dresiarz, krytykujący właścicieli kamienic, a zarazem bijący własną żonę. Prosty bohater – w spektaklu twórców zorientowanych lewicowo – przedstawiony został jako prostak. Prawdziwym bohaterem okazuje się Rzecki, dzięki dynamicznej roli Marcina Kalisza i efektownej, rozbudowanej scenie koncertu Rossiego, w której to Ignacy gra pierwsze skrzypce. Możemy też podziwiać inne aktorskie wcielenia i energię znakomitego zespołu.

Oppman dla dzieci i dorosłych, i po naszemu

Siódmym finalistą jest przedstawienie Michała Derlatki, obecnie szefa gdańskiej Miniatury, który wystawił w Wybrzeżu, na Scenie Kameralnej im. Joanny Bogackiej w Sopocie, Zaczarowaną królewnę według Artura Oppmana. Autor adaptacji i reżyser spektaklu zauważył, że tytułowa bohaterka była Shrekiem swoich czasów (sztuka powstała sto lat temu), a Oppman twórcą, który żonglował wątkami różnych bajek. Żeby uratować królewnę (pełna wdzięku Katarzyna Michalska), która wskutek klątwy wróżek ukuła się wrzecionem i zasnęła na wieki, na krakowskim rynku poszukują śmiałka, który podejmie się tej misji. Staszek poddany zostaje rozmaitym próbom, a wiodą go Palipieca oraz zwinny i domyślny Kot (świetny Michał Jaros). Zanim jednak to nastąpi i w drugiej części scena zamieni się w obraz natury, z którą trzeba nieustannie walczyć, zanim Hulababula (Małgorzata Oracz) pokaże, co potrafi, oglądamy przedstawienie Śpiącej królewny w szkole podstawowej z epoki PRL-u. Znana historia zacytowana zostaje w innej konwencji niż bajka, prześmiewczo. Wszystko polega na aktorach, którzy się tu dwoją i troją, na reżyserskich pomysłach, dobrym scenariuszu, czyli zmiennej i inteligentnej narracji, i na... odszukaniu zapomnianego autora.

Kuncewiczowa jako autorka dramatyczna

Jednym z odkryć konkursu okazało się też przedstawienie Aliny Moś-Kerger, która zainscenizowała Dziękuję za różę Marii Kuncewiczowej. Koszaliński spektakl zaskakuje świetnie dobraną formą i konsekwentną reżyserią. Zwraca uwagę autorka, która w 1950 roku napisała – jako ówczesna emigrantka – sztukę o męskich ambicjach i rozmaitych taktykach, jakich kobiety używają, by bronić się przed dominacją. Brzmi ona zaskakująco współcześnie. Kuncewiczowa opowiada o tym, czyniąc odwołania do Alicji w Krainie Czarów, a reżyserka podbija te motywy na scenie, bardzo precyzyjnie przekazując tę wcale nieprostą historię. Zwraca uwagę praca z aktorami, dobrze budującymi klimat spektaklu, który zdobył Nagrodę im. Stanisława Hebanowskiego za odkrycie repertuarowe.

Mistrz z Zegrzynka

W konkursie mieliśmy dwa spotkania z Jerzym Szaniawskim, sytuujące się na antypodach. Magdalena Drab wyreżyserowała w bydgoskim teatrze Ptaka, wczesną sztukę autora. Przedstawieniu, któremu tempo i dyscyplinę narzuca fonosfera spektaklu (Albert Pyśk), nadała silną teatralną formę, dzięki czemu zaktualizowała i ożywiła Szaniawskiego, „odzyskując" autora i zdobywając Nagrodę Specjalną za najbardziej interesującą inscenizację tekstu z repertuaru Reduty (wybierano spośród dziewięciu przedstawień), zespołu, który wylansował Szaniawskiego (krytycy długo nie wierzyli w możliwości tego autora).

W płockim teatrze powstały natomiast, zrealizowane tradycyjnie, Dwa teatry w reżyserii Marka Mokrowieckiego, manifest wieloletniego dyrektora tej sceny. Sztuka się do tego nadaje, jest nawet taka tradycja (od czasu legendarnego przedstawienia Edmunda Wiercińskiego, gdzie Bronisław Dąbrowski, ówczesny dyrektor Teatru Śląskiego, grał Dyrektora Teatru „Małe Zwierciadło"). Mokrowiecki opowiada się też w spektaklu za wyborem bliskich mu wartości (taka tradycja także jest, od czasu tego samego wystawienia). Dwa teatry dowodzą, jak wartościowym autorem jest Szaniawski. Jego prawdopodobnie najlepszy dramat za każdym razem pochłania naszą uwagę; także za sprawą aktorów, przede wszystkim Hanny Zientary-Mokrowieckiej w roli Matki.

Wielcy przegrani

W każdym konkursie są tacy, którzy mieli szansę być w finale, ale tak się nie stało. W tym są co najmniej dwa takie przedstawienia, oba z teatrów, które mają wśród finalistów przedstawiciela – co z jednej strony świadczy o dobrej kondycji tych scen, z drugiej o tym, że spektakle te rywalizowały z przedstawieniami własnego zespołu. Jednym jest Karmaniola, czyli od Sasa do Lasa Joanny Kulmowej z muzyką Stanisława Moniuszki, perfekcyjnie zrealizowane, świetnie zagrane i zaśpiewane, widowisko Pawła Aignera, grane na dużej scenie Wybrzeża; drugim Tango Sławomira Mrożka w reżyserii Edwarda Wojtaszka, kto wie, czy nie najlepsze przedstawienie tego reżysera, z Teatru im. Ludwika Solskiego w Tarnowie. Zwraca uwagę także Tragedia Jana w reżyserii Waldemara Raźniaka, udane wystawienie staropolskiego dramatu Jakuba Gawatowica, gdzie dobrze wykorzystano środki wyrazu łódzkiego Teatru Chorea, dzięki którym spektakl jest komunikatywny i energetyczny.

___

Klasyka to dziś przede wszystkim utwory dwudziestowieczne. Wśród finalistów tylko powieść Prusa pochodzi z dziewiętnastego stulecia, w konkursie było ono reprezentowane kilka razy, choć przez dzieła o wielkiej sile rażenia, do których ciągle wracamy (Pan Tadeusz z Gorzowa i ze Słupska, Zemsta krakowskiego Teatru Bakałarz i Śluby panieńskie Teatru Polskiego w Poznaniu, Chłopi z wrocławskiej filii AST). Do starszych, zarazem przypomnianych po długiej przerwie tekstów należą: tragedia Adama Naruszewicza Gwido, hrabia Blezu fundacji Trzecia Grupa Krakowska, komedia Ermida albo Królewna pasterska Stanisława Herakliusza Lubomirskiego z Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie, grającego na zamku w Łańcucie, gdzie mieszkał autor, i wspominana już Tragedia Jana. Niewątpliwie jednak nadszedł czas spotkania z autorami dwudziestowiecznymi, od Stanisława Wyspiańskiego po Ryszarda Kapuścińskiego i Jarosława Marka Rymkiewicza.

W przedstawionych tu finałowych spektaklach obecna jest problematyka, którą interesuje się cały polski teatr, widoczne są też niemal wszystkie toczące się dziś dyskusje. Spektakl Jana Klaty proponuje widowni rozmowę o dzisiejszym Kościele i duchowych podstawach europejskiej kultury, przedstawienie Agnieszki Glińskiej interpretuje Panny z Wilka Iwaszkiewicza z feministycznego punktu widzenia, podczas gdy Krzysztof Rekowski tym samym tekstem rozmawia z widownią o nieoczywistości ludzkich uczuć, głębokiej więzi i stracie. Tomasz Gawron zastanawia się, jaki wpływ na Gombrowicza miała argentyńska kultura, inny obyczaj i stosunek do ciała. Wojtek Klemm przedstawia Lalkę Prusa i wizję społeczeństwa, jak ją postrzega dzisiejsza lewica – nie walczy o los i perspektywy prostych bohaterów, może nawet jest im niechętny, interesuje go natomiast stosunek do mniejszości żydowskiej, równość obu płci (w osobach Łęckiej i Rzeckiego, pretendujących do uwagi Wokulskiego) i całkowita bezproduktywność najbogatszych, mających wpływ na los innych, blokujących ich rozwój. Anna Augustynowicz interpretuje Wyzwolenie z punktu widzenia jednej strony społecznego sporu, do czego rzecz jasna ma prawo, choć druga strona może spytać, dlaczego jest wyłącznie krytykowana.

Sceniczna oferta zaczyna dzielić się na sektory, nie tylko, co naturalne, ze względu na teatralne gatunki i upodobania widzów, ale też ze względu na światopoglądy twórców i profile konkretnych scen. Artyści korzystają z bardzo różnych inspiracji, ale pochodzą one głównie z bliskiego im sektora kulturowego. Twórcy Lalki w programie przedstawienia powołują się na Andrzeja Ledera, za Trans-Atlantico stoi zapewne wpływ Klementyny Suchanow, Jan Klata cytuje kwestie z serialu Młody papież, witane entuzjastycznie przez widzów, bo wie, co ogląda publiczność warszawskiego Nowego, ale też artystyczna strategia Sorrentina zdaje się zgadzać ze strategią samego Klaty. Agnieszka Glińska i Marta Konarzewska, by wesprzeć swoją wizję, umieszczają w monologu jednej z bohaterek fragmenty prozy Virginii Woolf. W spektaklach demaskatorskich (Trans-Atlantico, krakowskie Panny z Wilka) utwory interpretuje się poprzez biografię ich twórcy, a bohater reprezentuje na scenie autora.

Finał konkursu pokazał trójkę młodych, zdolnych i sporo już potrafiących reżyserów: Michała Derlatkę, Alinę Moś-Kerger i Magdalenę Drab.

Kalina Zalewska
Teatr Pismo
22 kwietnia 2020

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...